Jacek Walkiewicz

Być najprawdziwszą wersją siebie

Dagny Kurdwanowska

Znamy cenę wszystkiego, ale chyba nie znamy już wartości rzeczy – mówi psycholog, Jacek Walkiewicz i tłumaczy, dlaczego w czasach, kiedy możemy mieć wszystko, warto nauczyć się rezygnować bez żalu.

28 stycznia 2017 r. Jacek Walkiewicz kończy 55 lat. Tego samego dnia zorganizował jubileuszowe seminarium „Pełna MOC życia”. Do udziału zaprosił osoby, które miały szczególny wpływ na jego życie. Na scenie pojawią m. in. Ewa Foley, Tomasz Warmus, Zygmunt Pulsson i syn Jacka Walkiewicza, Jan Walkiewicz.

O swoich mistrzach, życiowych podsumowaniach, marzeniu o większym spokoju duchowym i dystansie do życia, o sztuce rezygnowania bez żalu z tego, co czeka na nas przy szwedzkim stole możliwości oraz o tym, że choć wszystko można dziś kupić, warto pielęgnować to, co nie jest na sprzedaż, Jacek Walkiewicz rozmawia z Dagny Kurdwanowską.

28 stycznia organizuje Pan Wszystko z okazji Pana 55. urodzin. Okrągła rocznica sprzyja robieniu podsumowań?

Data czy rocznica nie są kluczowe, bo to przecież my nadajemy wartość i znaczenie takim momentom. Zdecydowałem się zorganizować to wydarzenie teraz, ponieważ czuję, że zamyka się w moim życiu jakiś etap. Kiedy coś się zamyka, zawsze coś nowego się otwiera. To symboliczny moment zmiany – taki rytuał przejścia. Dlatego uznałem, że to jest dobry moment na tę konferencję. Chciałbym nią coś zamknąć i coś otworzyć.

Wie Pan już, co to będzie?

Mam poczucie, że przekraczam jakiś swój Rubikon, ale nie mam pojęcia, co jest dalej. Często ludzie pytają mnie o moje marzenia, bo to jest dla nich jakiś wyznacznik progresu w ich życiu. „Masz już kampera, jakie marzenie teraz zrealizujesz?” – pytają. Ale dla mnie to nie jest moment, kiedy pojawiają się nowe marzenia o tym, żeby coś zrobić lub coś mieć. To raczej moment przejścia do większej życiowej duchowości. Co by się zgadzało z antropozofią, która mówi, że przychodzi w życiu taki czas, kiedy potrzeby duchowe stają się ważniejsze od potrzeb materialnych. Z wiekiem zaczynamy bardziej myśleć, kim byśmy chcieli być, a nie co byśmy chcieli mieć. Jeśli już mówimy o tym w kategorii marzeń, to moim marzeniem jest dziś dojście do takiego punktu, w którym człowiek patrzy na wszystko z większym spokojem.

A z czego ten spokój się bierze?

Choćby ze zrozumienia tego, że na wiele rzeczy nie mamy wpływu. Im jestem starszy, tym mam większą potrzebę podchodzenia do życia z pewnym dystansem i akceptacją.

Kiedy jesteśmy wkurzeni lubimy sobie pokrzyczeć – Dajcie mi wszyscy święty spokój! Z drugiej strony, ciągle gdzieś pędzimy, chcemy się rozwijać, zdobywać nowe kompetencje, szukamy motywacji. Pan od tego ucieka?

Moje marzenie o duchowym spokoju i równowadze dla wielu młodszych osób może być trudne do zrozumienia. A ja już wiem, że skoro przeszedłem sporą część życia i poradziłem sobie ze wszystkim, co było po drodze, to nie mam powodu, żeby się bać, że nie poradzę sobie z kolejnymi wyzwaniami. A wiedząc to, mogę po prostu mieć frajdę z bycia uważnym i z obserwowania tego, co dzieje się dookoła. Powiem Pani, że nie mam problemów z motywacją. Mam za to problem z demotywacją.

Chciałoby się Panu mniej chcieć?

Nie mam problemu z tym, żeby się pobudzić do działania. Mam dużo pomysłów, wiele ludzi podsyła mi inspiracje i propozycje współpracy, więc wyzwaniem stało się odmawianie. Nie jest łatwo zrezygnować z czegoś fajnego bez poczucia, że coś się straciło. Dobrą metaforą jest szwedzki stół. Kiedy stajemy przy nim, mamy ochotę wszystkiego spróbować – i to dobrze wygląda, i to jest apetyczne. Ale nie zjemy wszystkiego, bo to po prostu niemożliwe. Wielu osobom jest wtedy żal tych wszystkich potraw, których nie spróbowali. Cała sztuka polega na tym, żeby umieć cieszyć się z tego, że spróbowało się trzech dobrych rzeczy, zamiast martwić się tym, że nie spróbowało się dwudziestu innych. Dążę do tego, żeby przy tym szwedzkim stole możliwości wybrać sobie tę jedną, dwie propozycje, delektować się nimi i czuć, że w zupełności mi to wystarcza.

Pochwała życiowego minimalizmu?

Dziś wszystkie poradniki są nastawione na to, żeby uczyć jak zdobywać, jak osiągnąć sukces, jak wejść na swoją górę. A ja jestem raczej na etapie rozmyślania o tym, jak dobrze jest usiąść sobie u podnóża góry i rozkoszować się tym, że się przez chwilę nigdzie nie wchodzi.

Mniej znaczy lepiej?

Żyjemy w czasach zmian i rozwoju, więc w naturalny sposób wiele osób uważa, że im więcej, tym lepiej. A rozwój wcale nie musi wiązać się ze wzrostem ilościowym. Ilość rzadko przekłada się na jakość. Czy jeśli będziemy mieli trzy mieszkania i cztery samochody będziemy bardziej szczęśliwi? Jakiś czas temu podjąłem decyzję, żeby przestać sprzedawać moją pierwszą książkę, „Pełna MOC życia” w takiej formie, w jakiej ją wymyśliłem 6 lat temu – z charakterystycznym grzbietem i numeracją każdego egzemplarza. Niektórzy pukali się w głowę, bo wciąż są chętni, żeby ją zamówić. Ale to od początku był projekt szczególny, nie nastawiony na wyniki sprzedaży. Zamknąłem go, gdy poczułem, że się dopełnił. Ci, którzy mieli odkryć tę książkę, w tej wersji i w swoim momencie, już ją odkryli.

I nie kusiło Pana, żeby jednak jeszcze trochę dodrukować, jeszcze trochę sprzedać?

Gdyby w tym projekcie chodziło o pieniądze, pewnie tak bym zrobił. Oczywiście, że dla mnie komercyjna część mojej działalności też jest ważna, ale akurat ta książka do niej nie należała. Pisząc ją założyłem, że będzie dla tych, którzy szukają odpowiedzi na pewne pytania. Z założenia więc docierała do wybranego czytelnika. Niedawno przygotowałem nową, mocno zmienioną odsłonę „Pełnej MOCY życia”, już bez numeracji i tego charakterystycznego grzbietu. Wydało ją zewnętrzne wydawnictwo. Ta wersja stoi w księgarniach i może dotrzeć do każdego, ale to już trochę inna książka.

Wielu z nas lubi zasłaniać się skrajnościami, kiedy dyskutuje się o zarabianiu i dbaniu o duchowość. Jedni mówią – Wartości i idee nie wykarmią mojej rodziny. Drudzy – Pieniądze odbierają nam wrażliwość. Możliwe jest dziś wypracowanie równowagi między sferą komercyjną i duchową?

Myślę, że nic nie stoi na przeszkodzie. Niedawno byłem w Japonii. Japończycy to społeczeństwo, które bardzo dużo pracuje, a jednocześnie ważna jest dla nich rodzina. Świat widzi kraj niesamowicie nowoczesny – fabryki, technologie, wielkie miasta kolorowe od neonów. Ktoś, kto tam pojedzie i zajrzy głębiej, poza centra miast, na prowincję, zobaczy inną twarz Japonii – miejsca, gdzie ludzie mieszkają, jakby czas się zatrzymał. Pamiętam, jakim wydarzeniem było, kiedy w latach 80. dostałem japoński kalkulator, a tymczasem w 2016 roku trafiłem do małego sklepu, w którym właścicielka podliczała wszystko na liczydle. U nich nowoczesność miesza się z pewnym konserwatyzmem – Japończycy są niezwykle przywiązani do tradycji, wartości i dbania o duchowość. W Japonii lepiej zrozumiałem, że te dwie sfery można połączyć. Jest w nas ta część, która nastawiona jest na rozwój, zarabianie i zabezpieczanie potrzeb materialnych. Ale w pewnym momencie trzeba postawić jej granicę, żeby zadbać o sferę duchową i emocjonalną, w której wartością jest nie kolejny samochód, ale większa samoświadomość albo umiejętność cieszenia się życiem.

Dojście do punktu, w którym potrafimy rezygnować z atrakcyjnych rzeczy jest związane z wiekiem?

Raczej z wewnętrzną potrzebą. Może to jest jakiś rodzaj wolności od czegoś?

Od czego?

Wolności od tego nadmiaru, od komercjalizacji wszystkich aspektów naszego życia. Buduje się w nas przekonanie, że wszystko można kupić i że to jest tylko kwestia ceny. Ja czuję, że nie wszystko jest na sprzedaż.

Co nie jest?

Nie wyobrażam sobie epatowania prywatnością, pokazywania wszystkiego, co dzieje się w moim domu. Na sprzedaż nie są uczucia, więź, która jest między ludźmi i która się tworzy w magiczny sposób. To wszystko, co czyni nas ludźmi. Na sprzedaż nie są wartości i umiejętność ich obrony, również w sytuacjach trudnych, wymagających odwagi i wyrzeczeń. Jakiś czas temu oglądałem film „W ciemności” Agnieszki Holland, w którym pokazuje historię Żydów ukrywanych w kanale przez jednego człowieka. Ryzykował dla nich wszystkim, ale mimo to postanowił im pomóc. Ten film był dla mnie potwierdzeniem, że w momencie próby znajdziemy tych, którzy będą innych sprzedawali za pieniądze i znajdziemy tych, którzy bez pieniędzy będą gotowi oddać swoje życie. Jeśli dla kogoś wolność jest wartością nadrzędną, to jest gotów zaryzykować życie za obronę tej wolności. I nie sprzeda tego za żadne pieniądze.

A marzenia?

Wiele marzeń się skomercjalizowało. Można je sobie kupić w centrum handlowym, na przykład skok na spadochronie. I nie ma nic w tym złego, natomiast myślę, że bardzo brakuje nam tego, o co tak dbają Japończycy – celebrowania pewnych rzeczy. Takiego smakowania, rytuału, który wyróżnia właśnie to doświadczenie spośród wszystkich innych. Oni nawet banalne rzeczy potrafią robić w wyszukanym stylu – parzenie herbaty, paragon w sklepie podają, trzymając go w dwóch rękach, tak samo wizytówki. Zawsze trzymają je tekstem zwróconym do nas. Przywiązują wagę do tego, żeby codzienne czynności miały znaczenie. Myślę, że to bardzo porządkuje świat i go uspokaja. Wyróżnianie pewnych momentów w naszym życiu, jako wartościowych powoduje, że przyglądamy się im z większą uważnością.

Wiele osób mówi, że będą wolni, kiedy zarobią dość pieniędzy i spłacą wszystkie kredyty.

Faktycznie, jest pojęcie wolności finansowej. W zeszłym roku przed wyborami widziałem gdzieś hasło: „wolni już byliśmy, teraz chcemy być bogaci”. Każdy ma jakąś wizję swojego życia i być może dla niektórych jest bardzo istotne, ile mają na koncie. Natomiast nie da się wszystkiego doświadczyć dzięki zasobności portfela. Zarabiając nie można stracić z oczu relacji z bliskimi, wspólnych chwil, budowania więzi. Kiedyś szło się do fryzjera, który nas dobrze znał, bo strzygł nas od dziecka, zawsze można było porozmawiać – nie chodziło tylko o obcięcie włosów. Dziś wiele zakładów fryzjerskich strzyże taśmowo, liczy się czas, wszystko idzie szybko, nie ma czasu porozmawiać.

Czas to pieniądz.

Wrócę zatem do Japonii, gdzie świat nowoczesny współistnieje z tradycyjnym. Byłem w miejscu, gdzie biją gorące źródła. Wszystko wygląda tam tak samo od kilkudziesięciu lat. Nikt nie myśli – to by można rozbudować, tamto ulepszyć, dobudować kilka basenów, przyjedzie więcej turystów, więcej zarobimy. Zrozumiałem, że gdyby tak zrobili, to miejsce straciłoby swoją atmosferę i ja bym wcale tam nie chciał być. To już nie byłoby to miejsce. Myślę, że w tym wszystkim chodzi o znalezienie harmonii. Bo znamy dzisiaj cenę wszystkiego, ale chyba już nie znamy wartości tych rzeczy.

Tego nadmiaru i przesady doświadczamy dziś w wielu aspektach życia. W rozwoju osobistym też można przesadzić?

Jest takie określenie, którego bardzo nie lubię – być lepszą wersją siebie. Bo co to właściwie znaczy? Jeśli jest najlepsza wersja, to jest też i najgorsza. Człowiek żyje w ciągłej ocenie. Czy już jest tą najlepszą wersją? To prosta droga do frustracji. Bliższa jest mi filozofia, żeby być najprawdziwszą wersją siebie, czyli być najbliżej tego, co jest zgodne z nami.

Znów wracamy do tego jak ważny jest umiar.

Te same narzędzia, które wykorzystujemy w celach dobrych i szlachetnych, źle użyte mogą obrócić się przeciwko nam. Na przykład myśl: „poradzę sobie”. Do pewnego momentu jest mobilizująca i nas wspiera, ale przychodzi taki moment, w którym może nas pchać w kierunku zatracenia i zawału. Czy ktoś nam powie, gdzie jest ten moment i ta granica? Moim zdaniem sami musimy go odkryć.

To moment, kiedy zaczynamy także odkrywać siebie?

Wtedy odkrywamy, ile możemy, jakie mamy potrzeby, że coś nam już nie służy, że czegoś mamy dość, a co innego byśmy chcieli w sobie rozwinąć. W swoich życiowych wyborach bywałem konsekwentnie niekonsekwentny. Niektórzy nazywają to słomianym zapałem. Podejmowałem różne przedsięwzięcia i ich nie kończyłem. Ale nie żałuję, bo dzięki temu wiele się o sobie dowiedziałem i dałem sobie szansę, żeby zacząć coś innego. Gdybym był absolutnie konsekwentny, zawsze kończył to, co zaczynałem i szedł jedną drogą, to bym nie robił tego, co robię, a ludzie nie czytaliby moich książek, bo pewnie bym ich nie napisał.

Kim by Pan wtedy był?

Zapewne lekarzem, bo temu służyła moja nauka w szkole średniej w klasie biologiczno-chemicznej. Pewnie dlatego, że zawsze dużą wartością było dla mnie dzielenie się z innymi i pomaganie innym. Nie zostałem lekarzem i dziś pomagam w inny sposób. Może nawet w większej skali niż gdybym przyjmował w gabinecie i wypisywał recepty.

Dziś, zwłaszcza młodym ludziom, łatwiej jest eksperymentować, zmieniać ścieżki, zawody, zostawiać projekty, które przestały ich interesować. Pewna elastyczność i płynność wpisana jest w naszą rzeczywistość.

Kiedy jesteśmy młodzi wydaje nam się, że świat stoi przed nami otworem – to się nie zmieniło. Poszukujemy różnych rzeczy, wszystkiego chcemy spróbować. Możemy się stresować tym, czy nasze wybory są słuszne, ale wydaje nam się, że mamy czas, żeby w razie czego coś jeszcze zmienić. Cała sztuka polega na tym, żeby umieć potem ze swoich doświadczeń skorzystać i nie stać się człowiekiem, który przekroczył 60. i myśli tylko o tym, że przecież mógł wszystko zrobić inaczej. Tymczasem, życiowa mądrość podpowiada, że zawsze musimy coś wybrać i za każdym wyborem stoją jakieś konsekwencje. Nie da się pójść wszystkimi drogami, na które trafimy, a na tych, które wybierzemy też mogą być nagłe zwroty i zakręty.

Łatwo się wtedy zagubić. Kiedyś mogliśmy liczyć na to, że drogę wskażą nam nasi mistrzowie i autorytety. Dziś zaczyna brakować punktów odniesienia.

Punktem odniesienia wciąż są uniwersalne wartości – miłość, budowanie relacji i więzi z ludźmi, wolność, bycie przyzwoitym człowiekiem. A w codziennej praktyce to może być po prostu bycie oddanym, kochającym partnerem, ojcem, matką, dobrym pracownikiem, człowiekiem czerpiącym radość z różnych zmian i wyzwań.

A co z mistrzami?

Nie jest łatwo być mistrzem w świecie, który też tych mistrzów dotyka. W czasach internetu łatwo jest sprawdzić mistrza i wytknąć mu błędy. Niektórzy prześwietlają życiorysy mistrzów i potem wytkają, że 40 albo 50 lat temu zrobili coś, czego powinni się wstydzić, na przykład napisali wiersz na cześć Stalina. Ale zmieniła się też rola mistrza. Kiedyś chodziło o to, żeby dzięki jego wskazówkom dotrzeć do miejsca, w którym był ona sam.

A dziś?

Ludzie zawsze będą chcieli wiedzieć, co jest za zakrętem i będą szukali tych, którzy będą im potrafili pokazać szerszą perspektywę. Do tego właśnie potrzebni są nam współcześni mistrzowie. Nie będą uczyć nas nowych umiejętności – bo dziś to mistrz uczy się umiejętności od wnuka, który pokazuje mu jak obsługiwać konto na Facebooku. Mistrzowie są dziś raczej strażnikami świadomego wybierania dróg, nauczycielami i nośnikami idei, że świat, który nas otacza jest tajemniczy, a największą wartością i frajdą jest odkrywanie tej tajemnicy. To, co dziś mogą dać nam mistrzowie to możliwość ogrzania się w cieple duchowego spokoju, czyli pobycia z kimś, kto na chwilę daje nam coś, czego wszystkim nam brakuje.

Potrzebujemy mistrza, żeby to poczuć?

Jest taki wiersz Konstandinosa Kawafisa – „Itaka”, w którym pisze, że szukamy swojej Itaki, jedziemy do niej, wreszcie ją znajdujemy, ale ona nas rozczarowała. Kawafis mówi, że to nie jest wina Itaki – to myśmy ją w sobie taką przywieźli. To nasze potrzeby, oczekiwania, wyobrażenia. Niektórzy ludzie i miejsca pozwalają nam coś w sobie odkryć. Zdarzało mi się gdzieś jechać i zobaczyć w sobie coś, co już we mnie było, co ze sobą przywiozłem, ale pokazało się dopiero u celu tej podróży. To były pojedyncze chwile, kiedy czas nagle się zatrzymywał, pojawiał się spokój, harmonia, poczucie, że wszystko jest kompletne. Jestem we właściwym miejscu, we właściwym czasie, z właściwymi ludźmi, nic bym w tym nie zmienił. Taki moment, w którym wszystko jest, jakie jest.

Osoby, które zaprosił Pan na konferencję to właśnie Pana mistrzowie?

Zaprosiłem tych, którzy w różnych momentach mojego życia byli dla mnie szczególnie ważni. Mam poczucie, że gdybym ich nie spotkał, byłbym dziś w zupełnie innym miejscu. Pokazali mi, że czasem warto zejść z raz obranej drogi, gdzieś skręcić i zobaczyć, co się wydarzy. Jako pierwszy na scenie pojawi się Tomasz Warmus, który jest dla mnie ideałem mówcy. To po spotkaniu z nim pomyślałem, że ja też mógłbym to robić. Patrzyłem na niego, słuchałem i czułem, że to jest mój świat. Tomek jest dla mnie niezwykłym przykładem na to, jak robić dokładnie to, co się mówi, czyli jak być spójnym i autentycznym.

Kolejnym gościem będzie Ewa Foley.

O ile Tomek reprezentuje świat twardego biznesu, to Ewa jest ze świata duchowego i świata rozwoju osobistego. Ewę spotkałem, kiedy część biznesową już rozwinąłem, ale nagle zaczęło dręczyć mnie pytanie: I po co to wszystko? Poczułem się jak chomik w kółku, który wie, jak osiągnąć maksymalną prędkość i jak kręcąc tym kółkiem rozświetlić żarówki dookoła siebie tak, żeby było jasno, ale zupełnie nie wie, po co w ogóle to robi. Można biec tak szybko, żeby nie mieć czasu się nad tym zastanawiać, ale ja tak nie chciałem. Potrzebowałem kogoś, kto mi powie, jak to można zmienić i o co w tym wszystkim chodzi. Ewa otworzyła mnie na zupełnie nowe doświadczenia. Pokazała niesamowitą moc oddychania. Uświadomiła mi też, że odpowiedzialność i sprawstwo za to, co robię jest po mojej stronie, a przede wszystkim nauczyła mnie, że warto pokochać życie.

Zygmunt Pulsson z kolei to terapeuta pracy z ciałem i umysłem.

Zygmunta poznałem podczas zajęć u Ewy. Prowadził ćwiczenia dla mężczyzn. Jedno z naszych pierwszych spotkań wyglądało tak, że Zygmunt poszedł popływać. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie to, że był listopad, staw był skuty lodem, a on wyszedł po kąpieli zrelaksowany jakby był na Hawajach, a nie w zimnej Polsce. Zapytałem, go jak to możliwe, że nie trzęsie się z zimna. Odpowiedział, że jest mu zimno, ale tak zarządza swoim ciałem, żeby to zmienić. Odkryciem dla mnie był jego spokój i męska energia, która z niego emanuje. Jego życie jest absolutnym przykładem na to, jak można osiągnąć rzeczy nieosiągalne oraz że niemożliwe jest łatwiejsze, niż nam się wydaje. Jest wizjonerem i człowiekiem, który we wszystko angażuje się całym sobą. Kiedy wynajmował mieszkanie, remontował je tak, jakby miał tam mieszkać do końca życia.

Dla wielu osób to byłaby strata czasu i pieniędzy.

Tylko, że to jest stawianie na bylejakość. Najpierw nie inwestujemy w mieszkanie, które wynajmujemy, bo przecież zaraz kupimy własne. Kupujemy własne, ale ma tylko 40 metrów, więc nie ma sensu w nie inwestować, bo zaraz kupimy większe. I tak mija 20 lat w tymczasowości. Zygmunt pokazuje, że można inaczej i że warto angażować się w każde doświadczenie.

A o czym opowie Pana syn, Jan Walkiewicz?

O swojej podróży, która pomogła mu odkryć siebie i swoje marzenia. Mój syn zawsze był dla mnie wielką inspiracją i o jego historiach od lat opowiadam podczas moich wykładów. Bez niego nie odkryłbym także, dlaczego warto realizować swoje marzenia.

Kolejną osobą, która wystąpi będzie Marek Skała.

Marek opowiada o psychologii zmiany. Pewnego dnia spotkaliśmy się w windzie, zaczęliśmy rozmawiać i opowiedziałem mu, że jest takie stowarzyszanie mówców, że chciałbym być jego członkiem, ale nie mam pojęcia od czego zacząć. Wtedy dowiedziałem się, że Marek jest w stowarzyszeniu i po prostu mnie do niego zaprosił. Dzięki niemu znalazłem się w świecie, który pozwolił mi poznać ludzi z mojej branży i dopełnić to wszystko, co działo się wcześniej. Jedną z osób, które poznałem był Marek Kowalczyk, który także wystąpi 28 stycznia. To dzięki niemu wydarzyło się moje wystąpienie na TEDxWSB we Wrocławiu. Tak długo mnie namawiał aż się zgodziłem. Mój wykład, który wciąż można zobaczyć na YouTube był konsekwencją tych wszystkich kroków i kolejnym przełomowym momentem – nie tylko pokazał, co robię i czym się zajmuję, ale pomógł mi dotrzeć do ludzi, do których bez niego pewnie bym nie dotarł. Ten wykład był dość prosty, ale ku mojemu zaskoczeniu to właśnie te najprostsze rzeczy zostają z ludźmi. Na przykład to, że jeśli się przewrócę, to się podniosę, a jeśli się nie podniosę, to sobie poleżę, a potem wstanę i pójdę dalej. To był rodzaj żartu i przerywnika, żeby ludzie na chwilę się odprężyli. A tu się okazało, że to właśnie to zostało zapamiętane. To najlepiej pokazuje, że różne osoby w życiu są trochę jak posłaniec – przynoszą wiadomości, ale ich wartość można dostrzec dopiero z pewnej perspektywy. Dopiero wtedy widać, jaki wpływ na nasze życie mają te wszystkie osoby, które spotkało się po drodze, które zainspirowały nas do zmiany ścieżki i nowych wyborów. O tym właśnie chciałbym opowiedzieć z perspektywy moich 55 lat podczas konferencji.

Nie pozostaje nic innego, jak życzyć Panu kolejnych inspirujących spotkań i fantastycznych ludzi na tej drodze.

Zawsze jest coś ciekawego przed nami. I najpiękniejsze jest to, że to ważne spotkanie może wydarzyć się wszędzie – w windzie, w pociągu, podczas wyjazdu, podczas czytania książki. Największą sztuką jest umieć to zauważyć.

***

Jacek Walkiewicz psycholog, członek Stowarzyszenia Profesjonalnych Mówców ( www.mowcy.pl ). Od dwudziestu lat aktywnie uczestniczy w rozwoju edukacji dorosłych. Autor programów szkoleniowych i wykładów dla ponad 300 firm. Ceniony za wiedzę merytoryczną i inspirujący , narracyjny, pełen humoru sposób prowadzenia spotkań. Jego wykład na TEDxWSB umieszczony na YouTube ma ponad 1.5 miliona odsłon. Autor książki „Pełna MOC życia” i „Pełna MOC możliwości”. Ta ostatnia została nagrodzona w konkursie miesięcznika Charaktery ( nagroda Teofrasta ) za najpopularniejsza książkę psychologiczną napisaną w 2013 roku. Właściciel autorskiej księgarni „Pełna MOC słów” na ul Chmielnej 10 w Warszawie. Prywatnie żonaty (żona Monika), ojciec czwórki dzieci, pasjonat turystyki kempingowej.

***

Więcej informacji na temat konferencji i biletów znajdziesz TUTAJ.

konferencja pełna moc życia