Co podsunąć książkowym niejadkom?

Dagny Kurdwanowska

Pozwólmy dziecku wybrać książkę. Powinna być inspiracją do wspólnej zabawy i rozmowy rodzica z dzieckiem – tłumaczy pisarz, Grzegorz Kasdepke.

Chciał pisać książki dla dorosłych, ale Maciej Parowski wyczuł w nim talent do pisania książek dla dzieci. Gdy urodził mu się syn miał już dla kogo i o kim pisać. Dziś Grzegorz Kasdepke jest jednym z najpopularniejszych i najbardziej twórczych pisarzy literatury dziecięcej. Z Dagny Kurdwanowską rozmawia o tym, co jest trudniejsze – pisanie dla dzieci czy konstruowanie rakiet kosmicznych, co zrobić, gdy dziecko nie lubi czytać i dlaczego warto pomyśleć o projekcie „Poczytaj rodzicowi choć 5 minut dziennie”.

Pamięta Pan, kim chciał zostać, jak dorośnie?

Początkowo mężem mojej mamy – nie wiedziałem tylko jak dogadać się z tatą. Żeby nie sprawiać mu przykrości, wspaniałomyślnie zdecydowałem, że zostanę panem, który kasuje bilety w autobusach miejskich. Chwała Bogu konsekwencja nie była wówczas moją mocną stroną – bo dzisiaj zasilałbym grono bezrobotnych. Nim skończyłem podstawówkę, wiedziałem już, że będę pisarzem.

Kiedy postanowił Pan zostać bajkopisarzem?

Nigdy. Chciałem pisać książki dla dorosłych. Debiutowałem jeszcze w liceum – opowiadaniem wydrukowanym, ku mojej rozpaczy, w „Małej fantastyce”, dodatku dla dzieci wydawanym przez bardzo wówczas popularną „Fantastykę” dla dorosłych. Skąd rozpacz? Bo wysłałem opowiadanie do matki, a nie do córki! Ale Maciek Parowski, genialny redaktor obdarzony niebywałym wręcz nosem do autorów wyczuł we mnie przyszłego pisarza dla dzieci. Nie byłem zachwycony. Pisanie dla smarkaterii przyszło dopiero podczas dziennikarskich studiów. Na drugim roku trafiłem do pisma „Świerszczyk”, dość szybko zostałem jego naczelnym, dość szybko też zostałem ojcem. Gdy urodził się Kacper, miałem o kim i dla kogo pisać. Ale rzadko były to bajki. Moja pierwsza nagrodzona książka, „Kacperiada…”, to zbiór obyczajowych opowiadań o nierozgarniętym ojcu i rozgarniętym synku. Słowo bajkopisarz przylgnęło do mnie, bo Polacy mają zwyczaj każdy tekst dla dzieci nazywać bajką – a ja rzeczywiście piszę wyłącznie dla najważniejszego odbiorcy na świeci, czyli dla dziecka właśnie.

Muszę wyznać, że Pana podziwiam i trochę zazdroszczę, bo wydaje mi się, że pisanie dla dzieci to jest bardzo trudne zadanie – coś między konstruowaniem rakiety kosmicznej a odkrywaniem nieznanego lądu. Dla Pana to wyzwanie, czy raczej frajda?

Dziękuję. Skonstruowana przeze mnie rakieta zapewne nie oderwałaby się od ziemi. Ale tak, pisanie dla dzieci to karkołomna zabawa. Prawie czterdziestoczteroletni mężczyzna, który musi wczuć się w, dajmy na to, pięcioletnią dziewczynkę, to – proszę przyznać – niełatwe zadanie. A czy pisanie bywa frajdą? Bywa – na etapie wymyślania nowych historii. Samo pisanie czasami męczy niemiłosiernie. Ale bardziej męczące od pisania jest niepisanie. Bezczynność… – brrr!

Pan, podobno, jako dziecko zupełnie nie lubił czytać – to prawda?

Prawda, prawda. Dlatego dobrze rozumiem dzieci, które nie przepadają za książkami – pewnie nie trafiły na właściwe. Choć moja mama stawała na głowie, żebym zaczął czytać, wolałem błaznowanie z kolegami na podwórku. Kiedyś jednak moja mądra pani bibliotekarka ze szkoły podsunęła mi komiksy… – i tak to się zaczęło!

Wiele się mówi o tym, że dzieci nie czytają, bo nie mają takiego nawyku. Nie mają nawyku, bo w domach nie ma książek, rodzice nie czytają dzieciom, bo im też nikt nie czytał, kółko się zamyka. Ja postrzegam książkę jako świetne narzędzie do budowania bliskiej relacji z dzieckiem, do przeżywania wspólnie emocji – w zalewie atrakcji telewizyjnych, aplikacji, tabletów, zapomnieliśmy dziś trochę o tym?

Ostatnio opublikowane przez Bibliotekę Narodową dane są miażdżące – ale dla dorosłych Polaków, a nie dla dzieci. Dzieciaki czytają kilkakrotnie więcej niż my, dorośli. Wstyd, rzeczywiście, jesteśmy jednym z najmniej czytających narodów w Europie. A nieoczytane społeczeństwa dokonują złych wyborów, także przy urnach wyborczych – warto o tym pamiętać. Podziwiam dzieci, zwłaszcza te, które czytają mimo braku przykładu w domach. Są takie, są! I wyrosną na przyszłą elitę naszego kraju.

W księgarniach pojawia się coraz więcej tytułów, w których porusza się tematy tabu: śmierci, wykorzystywania seksualnego, mniejszości seksualnych, religii, nietolerancji. Pan napisał niedawno książkę „45 puknięć w głowę”, w której objaśnia między innymi, co to jest demokracja, dyktator, tolerancja. To są książki pisane z myślą o dzieciach, czy o dorosłych, żeby łatwiej im było odpowiedzieć na trudne pytania dzieci?

Zazwyczaj mówię o swoich książkach, że są przeznaczone dla dzieci i dorosłych, jednak „45 puknięć w głowę” to książka dla dorosłych i dzieci. Ma być pretekstem do rozmowy. Skierowałem literacki reflektor na kilkadziesiąt nie zawsze prawidło rozumianych pojęć, dorośli jednak z pewnością będą musieli doświetlić je swoim doświadczeniem i swoją wiedzą. Czyli tak naprawdę jest to skok na czas biednego zmęczonego rodzica. Liczę na to, że zostanie mi to wybaczone. Bo dzięki zastosowaniu przeróżnych gatunków literackich, także przedstawicieli tak zwanej prozy użytkowej (ogłoszenie, instrukcja obsługi itp.), powstała zabawna, choć momentami i purnonsensowa książka.

Książka dla dzieci może być też inspiracją do wspólnej zabawy dziecka i rodzica?

Powinna nią być – inspiracją do zabawy lub rozmowy.

Amerykanie i Anglicy zauważyli, że dorosłego najłatwiej wyedukować, kiedy uczy się od swojego dziecka – dlatego segregacji śmieci, zasad ekologii zaczęli uczyć w przedszkolach i szkołach. Dzieci potem wracały do domu i pilnowały rodziców, żeby wyrzucali śmieci do odpowiednich kubłów, kupowali żarówki energooszczędne, i tak dalej. Może więc jednak położyć większy naciska na projekty czytelnicze dla dzieci w szkołach, w bibliotekach, wykorzystują tę ich naturalną ciekawość świata? Może to dzieci nauczą czytać dorosłych?

Jeszcze niedawno śmiałem się, że Polsce nie potrzeba akcji „Poczytaj dziecku 20 minut dziennie” (bo dorośli wbili to sobie już do głowy), Polsce przydałaby się akcja „Poczytaj rodzicowi choć 5 minut dziennie”. Ale ostatnio śmiech zamarł na mojej twarzy – bo mam wrażenie, że dorośli Polacy mają w domach jedynie biblioteczki, a nie biblioteki.

Mam jeszcze jedną teorię na temat tego, dlaczego dzieci nie lubią czytać – dorośli często nie słuchają dzieci i zamiast czytać im to, co je ciekawi, podsuwają im książki, które uważają, że dziecko powinno przeczytać. Pamiętam jak różne ciocie katowały mnie Anią z Zielonego Wzgórza, której nie cierpiałam. Nie wiem, co by ze mną było, gdyby tata po kryjomu nie podsunął mi Kajka i Kokosza oraz Pana Samochodzika.

Zgadzam się i często to powtarzam – pozwólmy dziecku samemu wybrać książkę. To nie musi być najmądrzejsza pozycja na świecie, na mądre tytuły przyjdzie jeszcze czas – na razie niech czyta „Koszmarnego Karolka” czy „Dziennik cwaniaczka”! Ważne, żeby czytanie kojarzyło mu się z przyjemności, a nie dopustem bożym!

Co by pan podsunął dziś książkowym niejadkom, które mówią, że czytanie jest strasznie nudne?

Komiksy. Przyzwyczają do obcowania z zadrukowanymi stronami, do rytuałów, jakie powiązane są z czytaniem, do przewracania kartek… Pamiętam siebie – gdy przeczytałem już wszystkie dostępne w szkolnej bibliotece komiksy, okazało się, że jestem uzależniony od czytania. I nie patrzyłem już z niechęcią na książki, w których było więcej tekstu niż ilustracji.

Dzieci są wymagającymi czytelnikami?

Każdy czytelnik jest wymagający – ale każdy wymaga czego innego. Dzieci najczęściej chcą być bawione.

Odczekałam chwilę, ale muszę poczynić jeszcze jedno wyznanie – mimo że jestem zupełnie dorosła, uwielbiam Pana książki. Przede wszystkim dlatego, że z jednej strony traktuje Pan dziecięcego czytelnika poważnie, nie próbuje się Pan do niego wdzięczyć, a z drugiej nie brakuje w nich humoru, zabawy, fantazji i mądrości. Trudno jest znaleźć język i sposób pisania, który do dzieci przemówi?

Dziękuję, że podzieliła się Pani ze mną tym wyznaniem – nie każdy dorosły ma odwagę przyznać, że czyta książki dla dzieci. Ja także do nich należę. Prawda, że „Sposób na Alcybiadesa” Niziurskiego jest lepszym lekiem na chandrę niż alkohol czy antydepresanty? Albo książki Musierowicz? Na co dzień czytam więcej książek dla dorosłych, ale czasami po prostu muszę sięgnąć po porcję odświeżającego uśmiechu jakim jest dobry tytuł dla dzieci! Na czym polega magia tych najlepszych tekstów? Każdy dobry autor piszący dla dzieci myśli o swoim czytelniku nie tylko z szacunkiem, ale i z sympatią – widząc w małej Zuzi czy niedużym Bartku panią Zuzannę i pana Bartłomieja. Którzy – być może także dzięki czytanym właśnie książkom – wyrosną na otwartych, mądrych, empatycznych i pozytywnie myślących o świecie ludzi.

Są takie książki, które towarzyszą nam przez całe życie – dla mojego pokolenia to choćby Mikołajek, Pan Kleks, książki Niziurskiego. Co decyduje, że jedne książki pozostają w dzieciństwie, a inne zabieramy w dorosłość i wciąż do nich wracamy, czytamy potem swoim dzieciom?

Często o tym myślę, choćby czytając wspominanego już wcześniej Niziurskiego… Poczucie humoru, spostrzegawczość, czułość, z jaką opisuje swoich bohaterów, elegancja, czasami także kropelka smutku… tak powstają uzależniające na zawsze literackie mikstury. Cały czas próbuję opracować swój własny przepis.

Ma Pan takie książki na swojej półce?

Pewnie. Nienacki opiera się o Nesbo, Musierowicz o Miłosza, Bahdaj o Bułhakowa – autorzy piszący dla dzieci żyją sobie w mojej bibliotece w przyjaznych relacjach z autorami dla dorosłych… Ale Niziurski, Niziurski – to jego książki kochałem najbardziej! Mam je wszystkie do tej pory.

Dzieci są marzycielami – pisząc dla nich też trzeba być marzycielem?

Marzenia się najważniejszym paliwem ludzkości. Trzeba marzyć, żeby ulepszać świat. Także świat literacki.

A dzieckiem też trzeba ciągle potrafić być?

Jeżeli rozumiemy bycie dzieckiem, jako umiejętność beztroskiego śmiania się i zabawy, to tak – każdy powinien pozwolić mu czasami podokazywać w swoim poważnym życiu.

To jeszcze na koniec pytanie dla tych, którzy troszkę już zapomnieli jak to jest – jakie książki dla dzieci Grzegorz Kasdepke poleca do poczytania dorosłym? Tak, żeby sobie przypomnieli jak to jest być dzieckiem i może potem zechcieli się podzielić nimi ze swoimi dziećmi.

„Niewiarygodne przygody Marka Piegusa” Niziurskiego, „Podróż za jeden uśmiech” Bahdaja, „Muminki” Jansson, „Pippi…” Lindgren, „Babcia rabuś” Walliamsa, „Matylda” Dahla, czy choćby głośna ostatnio „Mała Nina” monachijskiej pisarki Sophie Scherrer – książka, która przez 50 tysięcy Polaków została uznana za obrazoburczą, i to na tyle, że chciało im się podpisać oficjalny protest wystosowany do wydawcy! Tymczasem tytułowa Nina to mądra dziewczynka, która patrzy na nasz świat i zadając pytania punktuje dorosłych raz za razem. Pyta także o Boga… Podejrzewam, że mądrzy katecheci przeczytają kontrowersyjne rozdziały wraz z dziećmi i będą mieli wspaniałą okazję do rozmowy. Głupcy – obrażą się, bo tak przecież najłatwiej.

***

Grzegorz Kasdepke – polski pisarz dla dzieci i młodzieży, autor scenariuszy, dziennikarz. Autor wielu bajek i opowiadań dla dzieci. Długoletni redaktor naczelny czasopisma dla najmłodszych „Świerszczyk”. Był także scenarzystą telewizyjnych programów dla dzieci: „Ciuchcia”, „Budzik” oraz „Podwieczorek u Mini i Maxa”). W 2002 r. roku uhonorowany Nagrodą Literacką im. Kornela Makuszyńskiego. Napisał m.in. cykl o detektywie Pozytywce.

Inne wybrane publikacje Grzegorza Kasdepke: „Miasteczko misiów” (Wydawnictwo Wilga, 1999), „Wakacje Potworaka” (Nasza Księgarnia, 2003), „Niesforny alfabet” (Wydawnictwo „Literatura”, 2006), „Bon czy ton. Savoir-vivre dla dzieci” (Wydawnictwo „Literatura”, 2008), „Bodzio i Pulpet” (Nasza Księgarnia, 2012), „W moim brzuchu mieszka jakieś zwierzątko” (Wydawnictwo Dwie Siostry, 2012), „45 puknięć w głowę” (wyd. Agora).