Dobry seks nie polega na kolekcjonowaniu orgazmów

Dagny Kurdwanowska

W seksie ważny jest czas i uważność - przekonuje Marta Niedźwiecka, sex coach i autorka książki "Slow Sex".

Seks nie powinien być obowiązkiem, który odhaczamy na liście codziennych zajęć obok zakupów, zrobienia obiadu i zapłacenia rachunków. Dobry seks wymaga czasu, uważności i kontaktu ze swoim ciałem – to fundament, na którym możemy budować udane życie seksualne. Od czego zacząć, co zrobić, żeby nie zgubić więzi z partnerem, czy to mit, że każdy stosunek musi zakończyć się orgazmem, dlaczego rytuały pomagają walczyć z rutyną i dlaczego edukowanie o seksie to wciąż jedno z najbardziej wywrotowych zajęć dla kobiety w Polsce Dagny Kurdwanowskiej opowiada Marta Niedźwiecka, sex coach i współautorka książki Slow Sex. Uwolnij miłość.

27 stycznia odbyła się premiera książki Slow Sex. Uwolnij miłość, którą napisałyście wspólnie z Hanną Rydlewską. Na spotkaniu autorskim było mnóstwo ludzi. Polacy lubią czytać i rozmawiać o seksie?

Energia była niesamowita, ale to było szczególne spotkanie, bo wielu gości było z bliższych lub dalszych kręgów naszych znajomych. Są z tematem oswojeni. Nie wiem, jak będzie w innych miastach. Przez kilka lat jeździłam z warsztatami edukacji seksualnej Pussy Project i wiem, że te reakcje mogą być różne.

Z jakimi reakcjami się spotykałaś?

Bywały fantastyczne spotkania i fantastyczne kobiety. Ale bywały spotkania w mieszanym gronie damsko-męskim, które kończyły się sparingami słownymi z mężczyznami, którzy uważali, że jesteśmy przeciwko nim, bo sprzedajemy wibratory. Dla części mężczyzn wibrator to temat, który budzi w nich poczucie zagrożenia.

Boją się, że jego kobieta będzie wolała wibrator od swojego mężczyzny?

Tak. Niektóre z tych wymian słownych były niezbyt przyjemne. Audytorium na premierze było idealne, słuchało nas uważnie, ale wiem, że nie wszędzie musi tak być i nie każdy uzna, że to, co napisałyśmy jest ważne i potrzebne.

Pussy Project był projektem dedykowanym rozwojowi seksualności kobiet. Slow Sex to książka nie tylko dla kobiet, ale także dla mężczyzn.

Ona ma być dla niego i dla niej, bez względu na orientację seksualną. A zatem jest dla par heteroseksualnych, dla kobiet pozostających w związkach z kobietą i dla mężczyzny będącego w związku z mężczyzną. Trochę próbowałyśmy to przemycić za pomocą grafik, które są w książce. Przedstawiają kobiety z mężczyznami, kobiety z kobietami i mężczyzn z mężczyznami splecionych w miłosnych uściskach. Nieważne jest płeć, nieważne z kim zdecydujesz się realizować swój seksualny potencjał. Najważniejsze jest to, co ze sobą w tym wszystkim robisz i w jaki sposób wchodzisz w relacje. W tym sensie jest to książka o życiu.

Edukację na temat slow sex zaczynasz od propozycji, żeby iść na randkę z samym sobą, a wszystko nazywasz Samomiłością.

W przeciwieństwie do samogwałtu.

No właśnie – słowo „samogwałt” zawsze mnie przerażało. Samomiłość to bardziej pozytywne spojrzenie?

Zawsze lubiłam zdanie Gandhiego – „Bądź zmianą, którą się spodziewasz ujrzeć w świecie”. W gabinecie widzę, że wszystkie pary, które do mnie przychodzą zaczynają od tego, że mówią – ona/on jest odpowiedzialny za moje nieszczęście. Mamy to opanowane do perfekcji, zachowując przy tym wygodną pozycję ofiary. W seksie to się świetnie sprawdza. Zawsze można powiedzieć, że nie mam orgazmu, bo mój partner jest beznadziejny. Dzięki temu nie muszę się konfrontować ani z moim ciałem, ani z tym, że jestem spięta, że nie potrafię się otworzyć, a czasem także z tym, że nie mam ochoty na seks albo go nie lubię. Dlatego zmiana w podejściu do seksu musi się zacząć od nas – od tego, że zweryfikujemy swoje podejście, wartości, myśli i przekonania na ten temat oraz na temat naszego ciała.

Zaskoczyłaś mnie już pierwszym ćwiczeniem w dziedzinie Samomiłości. Byłam pewna, że przeczytam instrukcję udanej masturbacji, a zamiast tego okazało się, że na początek powinnam zrobić kilka ćwiczeń gimnastycznych, potańczyć, pośmiać się.

No właśnie, kto by pomyślał, że jeśli będziemy tańczyć przed masturbacją, to ona zmieni się w coś wyjątkowego. Co by się wydarzyło, gdybyśmy włączyli muzykę, która nas podnieca, zatańczyli ze sobą, a potem ze sobą się pokochali? Niby mała rzecz, a wiele zmienia.

Tu nie chodzi o szybkie zaspokojenie, ale o to, żeby pobyć ze sobą. Jakie będą korzyści z tego, że damy sobie w seksie czas?

To jest konieczność. Potrzebujemy dwóch rzeczy – zatrzymać się i wyhamować. Właśnie dlatego jest to slow sex. Dzięki temu możemy się oduczyć różnych rzeczy, do których się przyzwyczailiśmy – że trzeba się kochać na szybko, na ilość, w biegu. Musimy zmienić nawyki, a to zawsze wymaga czasu. W tej książce piszę też wprost, że jeśli nie poświęcimy tygodniowo określonej ilości czasu naszemu życiu seksualnemu, to ono nie będzie się wydarzać. Będą przypadkowe romanse, ale nie będziemy budować swojego życia seksualnego.

Mówisz o budowaniu, a my przecież nie jesteśmy w ogóle nauczeni, żeby w taki sposób myśleć o seksie. Seks się uprawia jak pole, wypełnia się jak obowiązek.

Tak, budowanie to absolutnie strategiczne podejście do życia seksualnego. Budowanie powoduje, że robimy szereg rzeczy, które sprawiają, że seks jest coraz lepszy. Dbamy o zdrowie, o dietę, uprawiamy sport, a sam seks zaczynamy traktować znacznie szerzej – nie tylko jako penetrację, ale także całowanie, przytulanie, seks francuski, pieszczoty, inne działania, które nie zmierzają bezpośrednio do orgazmu. I to wszystko jest elementem stylu życia, w którym ważne są przyjemność, bliskość i tworzenie więzi. Seks z obowiązku nie jest seksem, który zbuduje bliską więź między ludźmi.

To działa dwukierunkowo – dobry seks umacnia więź, a mocna więź sprawia, że seks jest lepszy?

Absolutnie tak. Polacy mają tak duży problem z myśleniem o seksie, bo wciąż nie wierzą, że to działa w tym kręgu – w życiu potrzebne nam są i seks, i emocje. Same emocje i romantyczny zryw nie wystarczą. Wiele par, z którymi pracowałam, przeżyło zakochanie, zdecydowało się być razem, potem pojawiły się dzieci, a kiedy poszły do przedszkola, nagle okazało się, że w życiu tej pary jest pustka. Przychodzą i są zaskoczeni – Ale myśmy się tak kochali i to było takie cudowne. Chcemy, żeby było jak wtedy. Nie ma do tego powrotu. Był czas zakochania, a teraz przyszedł czas, żeby wziąć się do roboty i budować. Ten, kto by chciał ciągłej namiętności, musiałby się zakochiwać co dwa, trzy lata.

Niektórzy tak właśnie robią.

Oczywiście, ale to strategia, która jest skazana na porażkę. W pewnym momencie te zakochania po zakochaniu przestają dostarczać tyle emocji, co kiedyś. Gdy zakochujemy się po raz trzeci czy czwarty, to jeszcze nas to kręci, ale jeśli zakochujemy się po raz piętnasty, wiemy jak to będzie wyglądało i nagle wszystko robi się coraz bardziej jałowe.

To nasze przekleństwo, że miłość i seks utożsamiamy z fajerwerkami? Że to wszystko powinno zawsze wyglądać jak na filmie, że ona i on są piękni, seks jest namiętny i estetyczny, a kończy go podwójny i równoczesny orgazm.

Bohaterowie filmów nigdy nie zajmują się przygotowaniem swoich ciał do seksu. U nich wystarczy spojrzenie w oczy i dzieją się te wszystkie magiczne historie. Takie doświadczenia ma może promil ludzi. Przecież nawet u zakochanych zdarza się, że któreś ma katar, jest przemęczone. A my wciąż myślimy, że jeśli wzbijemy się na poziom Przeminęło z wiatrem, to się nie liczy. Mitem jest, że każdy seks powinien się skończyć orgazmem. Tu nie chodzi przecież o kolekcjonowanie orgazmów. Jeśli na tym się skupimy, to w końcu podporządkujemy seks zadaniowości i nie będzie się niczym różnił od kolekcjonowania znaczków. Mądrością jest zgoda na to, że orgazm nie zawsze musi się pojawić, a ważna jest także bliskość. Nie dajmy się zwariować.

W Slow Sex pokazujesz jak zamienić fajerwerki na strategię. Jakie są jej elementy?

Strategia składa się z pięciu filarów. Mówiłyśmy już o czasie, to pierwszy z nich. Kolejna rzecz to wchodzenie w głęboki kontakt z ciałem. U nas jest to kulturowo utrudnione.

Alicja Długołęcka powiedziała, że paradoksalnie my jesteśmy bardziej wyzwolone, ale mamy znacznie mniejszą świadomość ciała niż nasze babcie. Zgadzasz się z tym?

Tak, kiedy myślę o swojej babci, to widzę, że jej towarzyszyło bardzo podstawowe, kobiecie rozumienie natury, swojego ciała, przemijania. Taki rodzaj mądrości, który opierał się głupocie magazynów i nierealnych oczekiwań względem urody. My mamy na tym punkcie niemalże obsesję. Ja mówię o tym, żeby ciało kochać, dbać o nie i cieszyć się nim. My nie bardzo ufamy naszemu ciału i nie wierzymy, że może coś dobrego przynieść.

Nie lubimy też na nie patrzeć. A Ty proponujesz ćwiczenie, w którym trzeba stanąć nago przed lustrem, obserwować swoje ciało, swoje pieszczoty. To piekielnie trudne zadanie, bo trzeba zmierzyć się z własnym wstydem.

Zrobiłam kiedyś to ćwiczenie w gronie kilkunastu kobiet na warsztatach. Wszystkie stawałyśmy nago przed lustrem, miałyśmy przeprowadzić pozytywny dialog i podziękować ciału za to, co dla nas zrobiło. Takiego morza łez nie widziałam nigdy, z moimi własnymi włącznie. Po pierwsze, bardzo trudno jest stanąć przed lustrem i powiedzieć sobie te wszystkie dobre rzeczy.

Nawet w ubraniu jest to trudne, a co dopiero nago i przed innymi kobietami.

Zgadza się. Po drugie, bardzo trudna jest właśnie ta konfrontacja z innymi nagimi kobietami, które mają blizny po cesarce, są dalekie od magazynowego ideału, trudno jest ich nie oceniać. To ćwiczenie jest jednym z najprostszych, a zarazem najtrudniejszych zadań, jakie znam. Kobiety, które je zrobiły mówiły, że czuły się uwolnione. Bardzo ciekawe jest robienie tego ćwiczenia z partnerem, bo mężczyźni też mają mnóstwo trudnych przekonań związanych ze swoim ciałem.

Ciało to drugi filar. Jakie są kolejne?

Następne to uważność i świadomość. Dzięki nim, jeśli w moim ciele pojawiają się emocje, potrafię je zidentyfikować i przyjrzeć im się bez oceniania. Jeśli jestem zła, to wiem, że mam w sobie gniew, zastanawiam się o co, do kogo, co go spowodowało. Czy ktoś przekroczył moje granice? Uważność i świadomość chodzą w parze i służą lepszemu zarządzaniu swoimi emocjami. To nie tylko świadomość złych emocji i doświadczeń, ale także pozytywnych, znajomość i rozumienie tego, co nas wzbogaca, buduje, co wzbudza w nas zachwyt. To takie nasze cnoty kardynalne, bo niezależnie od tego, co będziemy chcieli poprawiać w naszym życiu – coś w pracy, w relacji, czy w seksie – uważność i świadomość bardzo nam w tym pomogą.

Przechodzimy do piątego filaru.

Są to rytuały.

Nie mylić z rutyną.

Wręcz przeciwnie, rytuały są metodą zapobiegania rutynie. To czas, który para poświęca na bycie ze sobą, w intymnej atmosferze. Na przykład raz w miesiącu poświęcamy jeden wieczór tylko dla siebie. Nie nadużywamy wtedy alkoholu, nie oglądamy telewizji, nie siedzimy na Fejsie, nie zajmujemy się dziećmi. Jesteśmy dla siebie i w specyficzny dla siebie sposób, który ustaliliśmy zajmujemy się swoimi ciałami, swoją przyjemnością i seksem. Możemy się kochać, przytulać, masować, całować, siedzieć w wannie.

Albo wspólnie oddychać, co jak się okazuje też może być czynnością erotyczną i elementem gry miłosnej.

Wspólne oddychanie bardzo mocno kontaktuje nas z ciałem, wyostrza uważność. Poza tym, kiedy wchodzimy w seks zrelaksowani, to on jest przyjemniejszy, dłużej trwa. Odbieramy więcej wrażeń, łatwiej jest nam puścić kontrolę i przestać myśleć o liście zakupów albo kredycie.

No właśnie to wszystko pięknie brzmi, ale większość z nas przegrywa z codziennością, ze stresem, z tym kredytem i listą zakupów. Zaczynamy unikać seksu, bo zaczynamy się stresować, że nie będzie fajnie, bo już nie ma na to wszystko siły.

To jest ten niebezpieczny moment, w którym możemy zacząć w ogóle rezygnować z seksu. Oddychanie, pieszczoty bardzo pomagają zbliżyć się do siebie. Także w chwilach, kiedy nie mamy siły na nic więcej, bo jesteśmy zmęczeni. Zamiast zmuszać się do seksu, lepiej pobądźmy blisko, przytulmy się, zwróćmy na siebie uwagę. Jeśli nie będziemy mieli w głowie, że to muszą być koniecznie fajerwerki i pięć orgazmów pod rząd, to możliwe, że na daną chwilę nam to po prostu wystarczy. W ten sposób akceptujemy, że życie nie zawsze jest idealne.

To wymaga też dobrej komunikacji między partnerami.

Pewna mądra Polka powiedziała, że miłość jest przereklamowana, a najważniejsza jest komunikacja. Kocham to zdanie, jest w nim sama prawda. Można się niesamowicie kochać, a brakiem rozmowy zabić największe uczucie. Jeśli się dobrze zastanowić, to w każdym wielkim romansie, czy to jest Przeminęło z wiatrem, czy Love Story, duża część trudności bohaterów wynika z tego, że w odpowiednim czasie nie potrafią sobie powiedzieć właściwych rzeczy, które zazwyczaj są bardzo proste. Jasne, tego wymaga zbudowanie fabuły, ale życie to nie jest film.

I nie ma sensu kreować w nim sobie filmowych dramatów.

Nie dokładajmy sobie i rozmawiajmy ze sobą – o uczuciach, o seksie. Wiem, że to nie jest łatwe. Nie jesteśmy tego uczeni, zwłaszcza mężczyźni, ale bez tego się nie da ruszyć z miejsca. Kiedy przychodzi do mnie kobieta i mówi, że jej partner nie chce z nią rozmawiać, to mam tylko jedną radę – jeśli sama go tego nie nauczysz, to nie licz na to, że to się samo wydarzy.

Przeczytaj także: Dobry seks, czyli jaki?

W jaki sposób można nauczyć rozmawiać kogoś, kto tego nie potrafi, a wręcz się przed tym broni?

Łagodnie oswajając. Mamy często bardzo agresywne, oceniające i niszczące skrypty komunikacyjne. Jeśli zaczniemy od pytania – To co, dziś znowu nic z tego? – to koniec. Często zaczynamy zdanie od wyrzutu, który zawiera się w słowie „dlaczego”. Od razu stawiamy partnera w sytuacji, kiedy musi się tłumaczyć, a tego nikt nie lubi, więc on albo zareaguje agresją albo zamknie się w sobie. Na pewnym etapie wystarczy pozbyć się ze słownika dlaczego, ty zawsze, ty nigdy i od razu będzie łatwiej. Warto też zamiast wyrzutu – dlaczego ty nigdy nie zwracasz na mnie uwagi, powiedzieć o swoich potrzebach – potrzebuję, żebyś poświęcał mi więcej czasu i uwagi. Kobiety często oczekują natychmiastowej odpowiedzi, a mężczyźni z kolei potrzebują chwili na zastanowienie i przestrzeni na to, żeby pomyśleć, co zrobić. Kobieta samodzielnie może zacząć tę zmianę, można skorzystać też z porady specjalisty – psychologa, coacha.

Tu trafiamy na kolejną barierę – aż 81% Polaków, kiedy ma problem w sferze seksu nie idzie do nikogo po pomoc. Ciągle się wstydzimy mówić o łóżkowych kłopotach?

Bardzo się wstydzimy. O ile liberalizujemy swoje poglądy na temat chodzenia na terapię, o tyle sfera seksu jest wciąż tabu. Zazwyczaj decyzja o pójściu do specjalisty poprzedzona jest jakimś dramatem i kryzysem. A specjalista to jest osoba, która spojrzy na wszystko obiektywnie, z zewnątrz i pomoże rozwiązać problemy, które same nie znikną. To tak, jak z chorym zębem – nie przestanie boleć, bo chcemy, żeby przestał boleć. Trzeba iść do dentysty. Specyfika konfliktu polega na tym, że bez oglądu z zewnątrz, partnerzy będą wciąż uwikłani w to, co leży u podstaw problemu, na przykład wciąż będą sobie wypominać swoje winy i zaniedbania. Nie ruszą z miejsca, bo potrzebują kogoś, kto im powie – Nie,stop. Oboje jesteście odpowiedzialni za to, żeby seks był udany.

A warto odwiedzić sex coacha, kiedy nie ma jeszcze żadnego problemu?

To idealna sytuacja. Kiedy para przychodzi w kryzysie, trzeba najpierw zająć się kryzysem. A kiedy przychodzi para, która mówi – chcemy być razem, wiemy, że za chwilę hormony przestaną działać, euforia zniknie, poradź nam, co z tym zrobić i jak się przygotować – to jest to fantastyczne. To także bardzo odpowiedzialne, dojrzałe i dorosłe.

Slow Sex to taki seks, w którym obie strony mogą czuć się wolne, mogą wyrazić siebie i swoje potrzeby?

Tak, stąd właśnie podtytuł – Uwolnij miłość. To nie tylko uwolnienie emocji, ale także uwolnienie się od bagażu przekonań, kulturowych ograniczeń, negatywnych tabu, np. że normalne kobiety się nie masturbują. Uwolniony seks to także akceptacja tego, że partner będzie się różnił od wyśnionego ideału, co dla wielu bywa doświadczeniem trudnym.

Dlaczego?

Wracamy tu do problemu idealizacji seksu i miłości. Żyjemy w przekonaniu, że jest jakiś ideał, wzór, do którego należy dążyć. A ideałów nie ma – nasi partnerzy są nieidealni i my jesteśmy nieidealne. Ważne jest to, żeby docenić to, co mamy teraz. Być może da się coś jeszcze poprawić, dopracować, ale nie ma co gonić za czymś, co nie istnieje.

A co w takim razie z fantazjami? Ta wolność to także swoboda w realizowaniu fantazji?

Z tymi fantazjami jest różnie. Jest wiele fantazji, które powinny w sferze fantazji pozostać, bo w rzeczywistości nigdy byśmy nie chciały, żeby się zrealizowały.

Wiele kobiet fantazjuje na przykład o tym, że są gwałcone.

Zgadza się. Tak naprawdę ta fantazja odpowiada na głęboką potrzebę pozbycia się kontroli. Taką fantazją jest także fantazjowanie o trójkącie – wcielana w życie może skończyć się dobrze, ale może skończyć się też nieszczególnie. Na dnie naszych fantazji mieszkają różne niezaspokojone potrzeby. Jeśli pojawiają się takie fantazje, to sygnał, że warto się sobie przyjrzeć, zamiast szukać sposobu na ich realizację.

A co z tymi fantazjami, które nie są niebezpieczne, ale są nietypowe – kobieta mówi partnerowi, że chciałaby zostać związana i wzięta siłą, a partner wyznaje, że zawsze marzył o zabawie dildo.

Fantazje często obłożone są wewnętrzną cenzurą. Zwłaszcza w przypadku kobiet, które mają przekonanie, że pewnych rzeczy nie powinny robić, że normalne kobiety o pewnych rzeczach nie fantazjują i nie rozmawiają. W takich sytuacjach jest jedna rada – pogadajcie. I albo się okaże, że jest obopólna zgoda na realizację fantazji albo jedna ze stron uzna, że przekracza to jej granice i wtedy trzeba dać sobie spokój. Nie wolno ulegać, zmuszać się do praktyk, na które nie mamy zgody, bo to się zawsze źle kończy i jest formą mentalnej opresji. W sferze seksualnej bardzo trzeba dbać o granice. Trzeba pamiętać, że w seksie wszystko możesz, a nic nie musisz.

Kobiety często nie dają sobie prawa do sprzeciwu. Wiele zgadza się, bo uważa, że tak musi być.

Pod tym względem wiele się zmienia, ale wciąż jest to problem. Powiem ci ciekawą rzecz a propos kobiet. Poprosiłyśmy kilka osób o recenzję naszej książki i największe kontrowersje nie wzbudziły wcale fragmenty o seksie analnym, ale te, w których piszę, że jeśli kobieta jest nieusatysfakcjonowana seksem w związku, może powinna pomyśleć o romansie. Pomysł na to, że kobieta może robić to, co mężczyźni robili od wieków wzbudził większe zgorszenie niż napisanie, że można stymulować heteroseksualnego mężczyznę wkładając mu palec do odbytu.

Zawsze zastanawiałam się, jak by wyglądała historia pani Bovary, gdyby napisała ją kobieta. Przez wieki to mężczyźni tworzyli narrację wokół standardów wierności. I efekt jest taki, że w literaturze wszystkie niewierne kobiety lub te, które cieszyły się seksem zawsze źle kończyły – umierały, były oszpecane.

Wątki z kultury wysokiej, które były skrajnie mizoginiczne miały ogromny wpływ na tworzenie kodów kulturowych. Kobiety, które chciały realizować się w seksie były karane. Te biedne kobiety u Dostojewskiego czy Tołstoja. A Mercedes w Hrabim Monte Christo? Nieważne, że jej narzeczony zniknął, nie wiadomo czy żyje. Ona powinna siedzieć, chronić wianek i na niego czekać. To, że związała się z innym mężczyzną, czyni z niej wroga.

Ale slow sex to seks równoprawnych partnerów, w którym kobieta może się realizować i czerpać z tego satysfakcję.

Slow seks to seks, który uwalnia nasz potencjał. Dzięki niemu możemy czerpać z energii, którą udany seks tworzy i pomnaża. Tę energię możemy pożytkować na bycie szczęśliwszą kobietą. To jest zaproszenie do zmiany sposobu myślenia i stylu życia. Pokazujemy w tej książce, że naprawdę można inaczej żyć.

Teraz rozumiem, dlaczego obawiasz się trochę reakcji podczas spotkań – wygląda na to, że napisałyście wywrotową książkę.

Zajmowanie się seksem w Polsce to najbardziej wywrotowe zajęcie dla kobiety, jakie można sobie wyobrazić. Ta książka jest więc anarchistycznym granatem z opóźnionym zapłonem.

To ja w takim razie idę go odbezpieczyć.

Przeczytaj także