
Nigdy nie myślałam, że zostanę aktywistką, ale nie mam wyboru. Za często widzę, że kobiety są niezauważane w świecie biznesu. Nie chodzi nawet o gorsze traktowanie, ale o zwykłe ignorowanie.
A moja historia jest taka:
Kiedy zaczynałam jako dziennikarka ekonomiczna, miałam trochę ponad 20 lat. Szybko przekonałam się, że nawet jeśli potrafisz czytać tabele, znasz się na giełdzie i finansach, to w tej branży i tak nie zostaniesz odebrana poważnie. Nie ma się co dziwić, bo jak pokazuje ostatni raport Fundacji Liderek Biznesu w 2014 roku na 1366 członków zarządu spółek giełdowych notowanych na głównym parkiecie, tylko 157 stanowiły kobiety, a na 2550 osób zasiadających w radach nadzorczych tych podmiotów, było 329 kobiet. Jak pokazuje raport, odsetek pań na tych stanowiskach nie zmienia się od lat. Nie lepiej jest w bankowości, bo chociaż kobiety stanowią 68 proc. zatrudnionych w całym sektorze, to w zarządach 10 największych instytucji znajduje się tylko 12 pań, z czego w dwóch największych, w ścisłym kierownictwie nie ma ani jednej.
Wydawało mi się oczywistym, że w świecie start-upowym, tak różnym od tradycyjnego biznesu, jakim są banki czy giełda, będzie zupełnie inaczej. Wyobrażałam sobie, że świat start-upów będzie przeciwieństwem świata finansów, widziałam wiele startuperek, inwestorek – na spotkaniach było więcej dziewczyn.
Tyle, że to tylko pozory. Bo kiedy patrzymy na zestawienia 10 polskich inwestorów, czy startuperów, których warto obserwować widzimy, że na kilkanaście nazwisk, tylko 2-3 należą do kobiet. Przeczytawszy zestawienie, w którym tym razem nie znalazła się ani jedna kobieta, napisałam do redakcji, która zamieściła ranking, że to chyba lekkie niedopatrzenie. W odpowiedzi dowiedziałam się, że redaktorzy szukali, ale nie mogli znaleźć. Po moim mailu pojawiły się… dwie. Kiedy zaproponowałam im jako była dziennikarka, że zrobię za darmo cykl krótkich rozmów z paniami działającymi w tym obszarze, dowiedziałam się, że nie ma potrzeby i że to nie wina redakcji, że najlepsze polskie startupy założyli mężczyźni. Bardzo mnie to zabolało, ale wiem, że ci redaktorzy nie zdają sobie sprawy, że my kobiety o wiele częściej musimy udowadniać swoją wartość, że wkładamy w to mnóstwo energii. Kiedy nam ktoś mówi: nie nadajesz się, pamiętamy to bardzo długo.
Ta historia sprawiła, że przelała się czara goryczy. Jakiś czas temu napisałam na swoim profilu na Facebooku, że uczestniczę w dwóch projektach z super-ekipami, ale nie ma tam żadnych dziewczyn i trochę mi głupio, bo przecież mogłam sama o tym pomyśleć. W odpowiedzi dowiedziałam się od kolegów, że prawdopodobnie nie ma kobiet, które się na tym znają, bo gdyby były to na pewno by się tam znalazły. A potem zobaczyłam cały wywód o tym, jak to niekompetentne osoby dostają stanowiska dzięki parytetom. I że parytety to zło. Najbardziej jednak zabolała pewna wiadomość, którą dostałam prywatnie (pisownia oryginalna, wiadomość od kolegi niezwiązanego ze starupami):
wiesz, ja to ostatnio patrze na to tak: w polowie XIX wieku srodowiska emancypacyjne postulowaly ograniczenie wieku przyzwolenia – norma wowczas byly sluby w wieku 12, a czasem nawet mniej lat. Do przeforsowania zmian posluzyla kwestia sprzedawania 10letnich dziewczynek do pracy w domach publicznych we Francji. Czy 150 lat pozniej mozna powiedziec ze problem prostytucji nieletnich we Francji zostal rozwiazany? Nie – bowiem nie tak dawno media informowaly ze liczba nieletnich prostytutek we Francji rosnie. Wniosek? Forsowanie pewnych zmian na sile nie rozwiazuje zadnych problemow. Tak samo jest dzisiaj z wpychaniem kobiet gdzie sie da, troche na sile – czy rozwiazuje to jakis problem? Nie bo niestety duzo kobiet zdajac sobie sprawe z pewnego uprzywilejowania wykorzystuje sytuacje czesto ze strata dla pracodawcy, a w ten sposob zniecheca pracodawce do zatrudniania kobiet w przyszlosci.
Nawet nie dyskutowałam. To nie miałoby sensu.
Muszę przyznać, że nie pozwalam sobie na traktowanie się jak ktoś „gorszy”. Nie ma znaczenia czy pracuję z mężczyzną czy kobietą. I chyba jestem na tyle głośna i rozgadana, że nie da się na mnie nie zwracać uwagi. Mam też wielkie szczęście współpracować z ludźmi, którzy mnie szanują i cenią. Co prawda czasem, kiedy jestem w projekcie tą jedyną dziewczyna i widzę w mailu zdanie: Panowie musimy się spotkać, to czuję się lekko zmieszana. Ale wiem, że moje koleżanki, z którymi rozmawiałam zanim zdecydowałam się napisać ten artykuł, na co dzień czują się często dyskryminowane ze względu na płeć. I to właśnie dla nich to piszę. Niektóre opowiadały mi o tym, że na spotkaniu muszą robić notatki albo podawać kawę, mimo, że są co-funderkami projektu. Inne historie były bardziej przerażające, np. o biznesach zakładanych wspólnie z mężczyzną – ten z początku wykazuje sporo entuzjazmu, że uda się coś zrobić razem, a potem okazuje się, że nie słucha swojej wspólniczki zdania, robi wszystko po swojemu i z góry zakłada, że dziewczyna w zespole będzie przeznaczona do zajmowania się PR-em i marketingiem. Od poważniejszych spraw są przecież mężczyźni. To oni powinni zajmować się rozwojem firmy.
Wrażenia startuperek, z którymi rozmawiałam potwierdzają się w pewnym sensie, w badaniach przeprowadzonych w Krzemowej Dolinie. Raport „The Elephant in the Valley” pokazał, że kobiety pracujące tam na co dzień spotykają się z dyskryminacją i niesprawiedliwym traktowaniem. Prawie połowa z badanych przyznała, że była proszona o wykonywanie zadań poniżej swoich kwalifikacji, o których wykonanie nie proszono pracowników płci męskiej, a aż 90 proc. było świadkiem seksistowskiego traktowania. Prawie 60 proc. odpowiadających stwierdziła, że czuje, że nie ma takich samych szans jak ich koledzy.
Mam nadzieję, że po przeczytaniu tego tekstu, wyrzucą z siebie wszystkie złe emocje z tym związane, a przede wszystkim podzielą się sposobami na radzenie sobie z sytuacjami, w których czują dyskomfort, bo ktoś traktuje je jako „gorsze” albo „słabsze”. Ważne też, aby poznać Wasze argumenty – jak odpowiadacie na te wszystkie zarzuty: że parytety powodują awanse tylko niekompetentnych kobiet, albo, że w środowisku startupowym jest mało kobiet bo… startup to ryzyko, a kobiety nie chcą brać go na siebie ze względu na rolę życiową jaką mają do spełnienia (to też jakiś cytat).
Dajcie znać, co z tym robicie.
Piszcie na: redakcja@sukcespisanyszminka.pl
Najciekawsze głosy opublikujemy.
***
Magdalena A. Olczak – doktorantka SGH, zajmuje się badaniami nad ekosystemem start-upowym, kiedyś dziennikarka ekonomiczna Gazety Wyborczej i Dziennika Gazety Prawnej.