Miłość w czasach kryzysu. Wywiad z Leszkiem Mellibrudą

Dagny Kurdwanowska

Czy kryzys może być szansą na rozwój? Co zrobić, by przedłużyć trwanie miłości w związku? Przeczytaj rozmowę z psychologiem społecznym, Leszkiem Mellibrudą.

Stając przed ołtarzem przysięgamy – „I nie opuszczę Cię aż do śmierci”. Chcemy wierzyć, że to miłość na całe życie. Statystyki pokazują jednak, że coraz częściej małżeństwa i związki rozpadają się przed upływem pięciu lat. Pierwszy większy kryzys bywa silniejszy niż miłość. Co zrobić, gdy nadchodzi? Jak go rozpoznać? Jak przeciwdziałać i wspólnie sobie z nim poradzić? Czy kryzys musi oznaczać koniec małżeństwa? A może to szansa na rozwój? W kolejnym odcinku cyklu „Sukces we dwoje” Olga Kozierowska i Dagny Kurdwanowska rozmawiają o tym z dr Leszkiem Mellibrudą, psychologiem społecznym i profesorem Politechniki Warszawskiej.

Posłuchaj rozmowy Olgi Kozierowskiej!


Dagny Kurdwanowska: Na 181 tys. małżeństw rozpada się 65 tys. Większość związków nie jest w stanie przetrwać pięciu lat. Mówi się, że wytrzymujemy ze sobą do pierwszego kryzysu. Z kolei psycholog i psychoterapeuta, Wojciech Eichelberger uważa, że nadużywamy słowa „kryzys” w kontekście związków. Kryzysem staje się większa kłótnia.

Leszek Mellibruda: Zgadzam się z Wojciechem Eichelbergerem – faktycznie tego nadużywamy. Żyjemy w czasach chaosu, kryzysów i zagrożeń. W mediach wciąż słyszymy o różnych turbulencjach, katastrofach – tajfunach, trzęsieniach ziemi, krachach na giełdzie, wypadkach. Jesteśmy z tym osłuchani i to jeden z powodów, dla których w naszym życiu osobistym też mamy poczucie zagrożenia różnego rodzaju sytuacjami kryzysowymi. Pojęcie kryzysu z jednej strony „wypłowiało” i dla wielu nie jest już sygnałem ostrzegawczym. Z drugiej strony nabiera charakteru „pojęciowego zsypu”, do którego wrzuca się przejawy nieprzyjemnych zdarzeń między ludźmi. Często staje się synonimem negatywnej oceny, że coś, na przykład w związku, jest nie tak.

Po czym poznać, że zagrożenie jest realne i że faktycznie nasz związek zmaga się z kryzysem?

Kryzys rozpoznaje się w syndromie, a nie w pojedynczym objawie. To znaczy, że muszą wystąpić równocześnie co najmniej trzy symptomy. Na przykład takie, które dotyczą naszego stosunku do partnera. Jeśli zbiegnie się to, że mamy go tak dość, że nie chcemy z nim już rozmawiać, ani go widzieć, z tym, że nie ciągnie nas do niego fizycznie, a nawet odrzuca nas od niego i zaczynamy fantazjować na temat innych, to można mówić o sytuacji kryzysowej. Mamy tu do czynienia z mentalnym i fizycznym oddaleniem.

Mogą być też inne objawy?

Tak, na przykład, jestem w mniejszym stopniu zainteresowany tym, co się działo tego lub poprzedniego dnia u mojego partnera, tracę zainteresowanie jego życiem, losem, zdrowiem, przestaje mnie to wszystko obchodzić. Kłótnie, brak wsparcia, odchodzenie od wspólnych rytuałów, a szczególnie „osłabianie” przejawów szacunku przy wzroście reakcji wypełnionych pogardą – to już twarde objawy kryzysu. Jeśli zbiorą się trzy objawy, możemy mówić o triadzie kryzysowej i kryzysie.

Małżeństwa naszych dziadków i rodziców były trwalsze, choć też zmagały się z kryzysami. Nasze podejście do kryzysów jest inne?

To, że związki się rozpadają jest czymś naturalnym. Można powiedzieć, że miłość jest przejawem entropii.

Co to znaczy?

Znaczy to, że miłość rodzi się po to, żeby umrzeć. Czasami dopiero razem z nami. Przepraszam, że kiedy mówię o miłości, wspominam o śmierci, ale kryzys jest często pierwszym sygnałem umierania związku – umierania tego, co ludzie czują, co myślą na swój temat wzajemnie, na swój temat indywidualnie. Kryzys może więc dotyczyć różnych aspektów, a nie tylko jednego, który dzieje się między partnerami. Pierwszy kryzys zazwyczaj wygląda trochę inaczej niż kolejne.

Kryzysy zmieniają się wraz ze związkiem?

Związki przechodzą przez różne fazy. Na początku, kiedy mózg i nasze zdolności analityczne zaślepia namiętność, która jest koktajlem neurochemicznym złożonym z dopaminy, fenyloetyloaminy i norepinefryny, towarzyszy nam myślenie naiwne, idealistyczne i magiczne. Ludzie, kiedy zakochują się w sobie, nie potrafią wyobrazić sobie, że mogą się kiedykolwiek ze sobą pokłócić lub rozstać.

Trudno stojąc przed ołtarzem lub wyznając ukochanej miłość, myśleć – „I nie opuszczę cię aż do pierwszego kryzysu”. Raczej chcemy wierzyć, że to miłość na całe życie.

Mówiliśmy o tym, że miłość jest jak życie – rodzi się i umiera. Dlatego często trzeba się solidnie napracować, żeby mogła trwać jak najdłużej. To naturalne, że przechodzimy przez fazę zaślepienia, ale dobrze jest sobie też zdawać sprawę z tego, że jest to zaślepienie. Dobrze jest także wzbogacić swój świat wyobraźni i wiedzy o świadomość tego, że różnego rodzaju kryzysy mogą się w związku wydarzyć. Dlatego też mniej więcej po pierwszym roku związku warto pomyśleć o pewnych dodatkowych inwestycjach w naszą relację i w siebie nawzajem – we wprowadzenie do wspólnego działania i myślenia czynności, które mają zatrzymać naturalny proces rozpadu tego związku.

Co możemy zrobić, żeby przedłużyć życie miłości?

Myślę, że warto zrobić analogię do ludzi, którzy żyją w pełniejszym zdrowiu. Pogłębiamy, przedłużamy, dodajemy barw związkom i miłości, kiedy o nie dbamy. Nie tylko wtedy, kiedy robimy to, co do nas należy – wywiązujemy się z obowiązków i wykazujemy się odpowiedzialnością. Ale także wtedy, kiedy dbamy o siebie, o partnera, o przedłużanie fazy namiętności, która związana jest z seksem, erotyką, fizycznością, a która po pewnym czasie też w naturalny sposób się kończy – u jednych wcześniej, u innych później. Wówczas ludzie zaczynają chodzić do łóżka trochę jak brat z siostrą, związki zmieniają się często w białe małżeństwa. Ja tego nie popieram, bo zawsze, nawet, kiedy ludzie mają po 65 lat, można położyć rękę nie tylko na ramieniu, ale także między nogami. To nie tak, że tej namiętności nie da się wzbudzić. Po prostu ludzie zaprzestają tego robić.

W co jeszcze warto w związku zainwestować?

W zależności od tego, na jakim etapie związku jesteśmy, trzeba przygotować się do tego, że inwestycje będą potrzebne w różne jego aspekty. Jednym ze sposobów pogłębiania, przedłużania i ubarwiania związków jest budowanie przyjaźni. To bardzo ważny wymiar. Dziś mówimy także o kryzysie przyjaźni. Właściwie mało kto ma więcej niż dwóch, trzech przyjaciół.

Chyba, że na Facebooku – chwalimy się, że tam mamy nawet po pięciuset przyjaciół.

Przyjaźnie z Facebooka są przyjaźniami celofanowymi. A w związku i w miłości przyjaźń jest czymś więcej niż chwilowym zainteresowaniem lub wyrażeniem aprobaty, a do tego w zasadzie sprowadzają się „lajki”.

Na czym zatem polega budowanie przyjaźni między partnerami?

Na przykład na zaufaniu, często bezkrytycznym i bezwarunkowym. Dla wielu ludzi to jest niezwykle trudne. Do zaufania mamy najczęściej podejście takie, jak kierowca na drodze – jest, ale ograniczone. Przez cały czas kontrolujemy siebie i partnera. W rzeczywistej przyjaźni ta kontrola jest ograniczona praktycznie do zera. Dlatego, gdy kogoś obdarzymy takim zaufaniem i on nas zdradzi, tak bardzo cierpimy.

Nie da się zbudować przyjaźni bez tego bezgranicznego zaufania?

Nie ma wyjścia. Można co najwyżej je stopniować. Drugim ważnym aspektem budowania przyjaźni jest akceptacja, często już niebezwarunkowa. Ta akceptacja pozwala nam przyjąć szczerość i prawdę. Od przyjaciela lub przyjaciółki oczekujemy, że powie nam bez ogródek to, czego nie chcielibyśmy usłyszeć od innych.

Przeczytaj także: Kicianie, buziaki i głaski. Wywiad z Miłoszem Brzezińskim


Kolejnym ważnym elementem jest dzielenie się tajemnicami, czyli tym, czego komu innemu bym nie powiedział. Z jednej strony to przejaw zaufania, z drugiej tego, że jestem gotów i mam odwagę, by obnażyć się emocjonalnie, psychicznie przed drugą osobą. W ten sposób właśnie buduje się związek, który wypełnia przyjaźń. Dlaczego tak dużo o tym mówię? Ponieważ, gdy związek wchodzi w tę fazę, w której wygasa namiętność, przyjaźń odgrywa równie ważną rolę jak seks – jest jednym z najmocniejszych spoiw związku.

Czy coś poza przyjaźnią nas wówczas łączy?

Ostatnio oglądałem ciekawy film, w którym bohaterka pyta swojego partnera – Nie sypiamy ze sobą od jakiegoś czasu, dlaczego ty wciąż się tak mną opiekujesz? A on jej odpowiedział – Bo ja ci to obiecywałem do końca życia. To pokazuje kolejny ważny aspekt związków, czyli poczucie odpowiedzialności za słowa i za zobowiązania. Pracowanie nad poczuciem odpowiedzialności, rozumianym jako altruizm wobec najbliższej osoby jest bardzo ważne. Widać to na przykład w relacji matki z dzieckiem, kiedy kobieta jest pełna altruizmu i za dziecko oddałaby życie. Ale to poczucie odpowiedzialności występuje także w związkach i powinno być kształtowane w sposób świadomy.

Jak nie pomylić tego z poświęcaniem się dla kogoś – z byciem z kimś, bo muszę, bo tak wypada, choć wcale tego nie chcę?

Poświęcenie nie musi kojarzyć się z przymusem, wypruwaniem żył i odruchem wymiotnym. Może być postrzegane w perspektywie radości i szczęścia – jako dar mojego czasu, energii, życia dla osoby, którą kocham. Dojrzałość i odpowiedzialność na tym polega, że takie pojęcia sami w sobie regulujemy względem naszego partnera w sposób pozytywny. I dobrze jest to robić od początku związku.

W jaki sposób?

Przede wszystkim, niesłychanie ważne dla zdrowia związku i zdrowia psychicznego człowieka jest toczenie wewnętrznych dialogów. Dobrze jest czasami wziąć ołówek lub klawiaturę i sobie ten dialog zapisać. Kiedy myślimy widząc myśli zapisane w słowach, inaczej to na nas działa niż kiedy myśli pozostają na poziomie fantazji. Gdy coś zapisujemy, przelewając to na papier lub na ekran komputera, przenosimy nasze myślenie na receptor, który jest bardziej utrwalający niż inne. Jesteśmy wzrokowcami i to cechuje nas od kilkudziesięciu tysięcy lat. Wcześniej człowiek był bardziej słuchowcem i węchowcem. Pomijam oczywiste (od niedawna) fakty związane z funkcjonowaniem pamięci wzrokowej, której pojemność i trwałość w dużym stopniu zależy od nowo odkrytej pamięci emocjonalnej. Ale dobrze też pamiętać, że ręce mogą manipulować umysłem – to tzw. „embodiment”.

Czyli jesteśmy też dotykowcami?

Doznania zmysłów dotyku i wrażenia cielesne wpływają na jakość myślenia oraz emocji. Embodiment to ucieleśnienie różnego typu doświadczeń zmysłowych przetworzonych informacyjnie przez mózg na określone emocje, myśli i postawy. To nowe podejście do języka gestów i mowy ciała uwzględniające tworzenie świata myśli, metafor i wyobrażeń na podstawie doznań motoryczno-sensorycznych ciała. Dobrym przykładem jest sposób naciskania blatu stołu w trakcie rozmowy. Gdy naciskamy go od góry, co w ciele jest zakodowane jako reakcja unikania, przypominamy sobie osoby znane i nielubiane. Z kolei, gdy naciskamy blat stołu od dołu, co ciało odczytuje jako symbol podnoszenia i zachowań dążeniowych, przypominamy sobie osoby, które darzymy sympatią. W sytuacjach kryzysowych jest więc dobrze poznać nowe podejścia, techniki i narzędzia komunikacji, żeby lepiej, bardziej skutecznie radzić sobie ze zjawiskiem kryzysu. Szczególnie, gdy chodzi o jego rozwiązywanie w relacji i w kontakcie z „drugą stroną” kryzysu.

Spisywanie swoich myśli może być takim narzędziem?

Od kiedy wynaleziono pismo, człowiek przeszedł na inny system komunikowania się ze światem i z sobą samym też. Pisanie trafia głębiej. Wiem, że dla wielu osób to się wydaje abstrakcyjne, ale jeśli ktoś jest na przykład menedżerem, to wie o tym, że gdy powstaje strategia, ale jest niespisana, to w praktyce zarządzania ona nie istnieje. Strategia istnieje nie w głowie, ale na piśmie. Stąd już bliżej do działania. A samo myślenie często prowadzi do reakcji ucieczkowych, tzw. acting out, budowania złudzeń i iluzji. Skoro pomyślałem o tym, co się dzieje i jak z tego wyjść, to już trochę tak jakbym coś zrobił w tej materii. Ten proces sprzyja rozproszeniu energii i napędu – podstawowej przyczyny, która powoduje zaniechanie, brak działań lub znacznie je opóźnia.
To samo dotyczy życia, naszych postanowień, decyzji względem siebie lub innych osób. Pisanie porządkuje nam wszystko lepiej niż samo abstrakcyjne myślenie o tym, co chcemy zrobić. W ten sposób łatwiej uruchomić kreatywność. Załóżmy, że postanawiam sobie, że będę pracował nad pogłębieniem i ubarwieniem swojego związku. Na kartce zapisuję sobie – „Będę dbał o związek”. Kolejnym krokiem powinno być wymyślenie, jak to zrobić i tu warto uruchomić wyobraźnię, żeby poszukać różnych możliwości. Dopisuję więc na kartce na przykład, że dla związku w dni parzyste będę robił to i tamto, a w dni nieparzyste coś innego.

Albo w dni z literką „r” i w dni bez literki „r”.

Właśnie tak – dokładne na tym to polega. Kreatywność otwiera nas na mnóstwo pomysłów i możliwości. Rozmawiamy o tym wszystkim trochę się uśmiechając i jest to następny niezwykle ważny element pomagający w budowaniu relacji oraz w radzeniu sobie z kryzysami – poczucie humoru. Poczucie humoru daje nam pewien dystans, w większym stopniu nas otwiera. To zawsze był jeden z najlepszych sposobów radzenia sobie ze stresem – zarówno tym małym, jak i tym wielkim, makro-stresem. W obozach koncentracyjnych przeżywali częściej ci, którzy mieli więcej poczucia humoru. Kiedy w czasie okupacji występowały podwórkowe orkiestry, chodziło o to, żeby warszawiaków trochę rozśmieszyć i zabawić – zmniejszyć ich stres. Śmiech dodaje energii. To są skrajne przykłady, ale pokazują jak bardzo poczucie humoru wpływa na zdrowie psychiczne. Poczucie humoru działa także w związku, gdy stajemy przed trudną sytuacją. I nie mam na myśli umiejętności opowiadania dowcipów, czyli popisywania się. Poczucie humoru jest pewnym nastawieniem do świata. Jest operacją mentalną i pozytywną deformacją rzeczywistości. Badacze z University of Stirling stwierdzili, że „męski śmiech jest odbierany jako oznaka dobrych genów i inteligencji, a kobiecy jako forma zainteresowania męskimi zalotami”.

Kiedy już kryzys się wydarzy, mamy różne strategie radzenia sobie z nim. Jedną z nich jest ucieczka, udawanie, że nic się nie dzieje. Czy zapisywanie swoich myśli może pomóc także w uświadomieniu sobie kryzysu i skonfrontowaniu się z tym, co dla nas trudne i z czym w związku sobie nie radzimy?

Rzeczywiście ludzie stosują różne mechanizmy obronne przed kryzysem – uciekają, zaprzeczają mu, lekceważą, umniejszają jego znaczenie. Są to odruchy, a odruchy bardzo często rządzą naszymi reakcjami emocjonalnymi i umysłowymi. Ważnym antidotum na odruchy obronne jest podjęcie wewnętrznego postanowienia już we wczesnej fazie związku, które brzmi: „Będę pracował dla dobra tego związku. Jeśli poczuję, że kryzys się zbliża, postaram się nie doprowadzić do jego pogłębienia. A jeśli kryzys nadejdzie, będę pracował nad jego rozwiązaniem”. I to powinno być zapisane. Można to sobie powiesić na widoku i wracać do tej myśli za każdym razem, gdy zauważymy, że pojawiają się mechanizmy ucieczkowe.

Sam fakt, że mamy to zapisane i możemy to w każdej chwili przeczytać zadziała?

W pewnym momencie pojawiają się odruchy związane z szacunkiem dla samego siebie, z pozytywną oceną i wartościowaniem swojej osoby. Kiedy więc przeczytam, że zdecydowałem się pracować nad związkiem i naprawiać to, co nie działa, to pracuję i naprawiam, a nie uciekam. Ten mechanizm dodaje automotywacji i jest elementem gry z samym sobą, w pozytywnym rozumieniu.

W jaki sposób ocenić, czy ta praca przynosi efekty? Kiedy przychodzi moment, by powiedzieć sobie dość i przyznać przed sobą, że z tym kryzysem nie damy sobie po prostu rady?

Pokazują nam to nasze mechanizmy samoobrony. Sferą, która wysyła bardzo wczesne sygnały ostrzegawcze jest system psychosomatyczny. Sygnałem, że tkwimy w toksycznym związku są bóle brzucha, bóle głowy, bezsenność, utrata apetytu. Drugi sygnał to moment, w którym między partnerami dochodzi coraz częściej do zderzeń – związanych zarówno z agresją, jak i z bezradnością. To sytuacje, w których mamy poczucie, że nie możemy się dogadać, że już sto razy coś powiedzieliśmy, a partner zachowuje się jakby tego nie słyszał. Kiedy podejmowało się próby komunikowania w różny sposób i wszystko zawiodło. To niezwykle ważne, ponieważ w związkach, zwłaszcza długoletnich, rozmowa o trudnych tematach nabiera zrutynizowanej formy, w której partnerzy przestają się wzajemnie słuchać.

A załatwianie kryzysu w łóżku – może być skuteczne?

To zależy od kryzysu. Można skorzystać z tego sposobu, o ile nie mamy do czynienia z sytuacją, w której seks jest tylko pustym oddawaniem ciała lub wykorzystywaniem się przez partnerów. Taki seks tylko pogłębia kryzys. Warto też pamiętać, że czasami uda się jeszcze wyłuskać resztki namiętności i przez jakiś czas jest lepiej, ale jeśli nie sięgnie się do źródła kryzysu, nie wyeliminuje się jego przyczyn i nie opatrzy się ran, to sam seks nie pomoże. Sposobów na kryzys jest sporo i jeśli czujemy, że brakuje nam pomysłu, warto udać się do specjalisty, żeby poszukać tego właściwego.

Czy to wszystko, o czym rozmawiamy oznacza, że im głębsza więź między partnerami, tym łatwiej poradzić sobie z kryzysem?

Teoretycznie tak. Ale pojęcie głębi lub siły związku jest subiektywne, a przez to mało wymierne. Niektórzy mówią: „Ja go tak potwornie kocham, bo cierpię, kiedy go nie ma”. Takie osoby uważają, że tęsknota jest dowodem ich uczuć. Inni mówią, że nie tęsknota, a zazdrość o partnera dowodzi głębokości uczuć, a jeszcze inni, że najważniejsze jest poczucie bezpieczeństwa. Kryteria mogą być więc bardzo zróżnicowane. I dobrze, bo one pokazują nam, które elementy naszej relacji są dla nas szczególnie ważne. Nie ma uniwersalnych reguł, które w miłości dają gwarancję na to, że będzie trwała wiecznie. Są za to dwa czynniki, które mogą pomóc – po pierwsze gotowość i chęć, by stale wszystko lepiej rozumieć, zamiast uciekać i mieć święty spokój, a po drugie energia i chęć, żeby działać, czyli budować strategię i wprowadzać ją w życie. To bardzo ważna kolejność – szczególnie w kryzysie: najpierw pomyśl potem działaj, a nie odwrotnie.

To może kryzysy lepiej polubić zamiast ich unikać?

Kryzysy są wpisane w nasze w życie. Są nawet koncepcje, które mówią, że rozwijamy się przez kryzys – stajemy się dzięki nim lepsi, lepiej rozumiemy siebie i innych. Koncepcja Dezintegracji Pozytywnej prof. Kazimierza Dąbrowskiego, która wiele lat temu była podstawą budowania ruchu higieny psychicznej w Polsce jest przykładem, że od dawna poszukiwano sposobów na radzenie sobie z różnego typu „słabościami” dla zwiększania własnej lub wspólnej siły. Z kolei twórca koncepcji rozwoju psychospołecznego człowieka, Erik Erikson wiązał doskonalenie naszej osobowości ze sposobem rozwiązywania cyklicznie pojawiających się kryzysów, które łączą się z ośmioma następującymi po sobie etapami naszego życia. Źródłami kryzysów osobistych najczęściej są wewnętrzne konflikty specyficzne dla kilku faz rozwojowych, wspólnych nam wszystkim. Niewątpliwie, jeśli do kryzysu podejdzie się jak do pewnego etapu w życiu, jeśli uzna się, że jest niezbędny do życia, to wtedy można go polubić.

***

W cyklu „Sukces we dwoje” przeczytaj także i posłuchaj rozmowy z Miłoszem Brzezińskim, Jarosławem Gibasem, Tomaszem Sobierajskim, Jackiem Walkiewiczem, dr Bartoszem Zalewskim i prof. Rafałem Ohme.