Para

5 kłótni, które wzmocnią Wasz związek

Joanna Harrison

Jeśli w związku nie ma kłótni ani konfliktów i obojgu taki stan odpowiada, to świetnie. Jest powiedzenie: nie naprawiaj czegoś, co nie jest zepsute. Ale zdarzyło mi się pracować z parami, które za wszelką cenę starały się (bez względu na to, jak bardzo były świadome problemów) unikać wszelkich trudnych rozmów. Pojawia się wtedy ryzyko tak zwanego zamiatania spraw pod dywan.

Przeczytaj fragment książki „Na zgodę. 5 kłótni, które wzmocnią wasz związek” Joanny Harrison

Jeśli partnerzy nie rozmawiają o wzajemnych żalach i kwestiach, co do których mają odmienne zdanie lub które wywołują ich irytację, to właściwie proszą się o kryzys, bo te­maty zamiatane pod dywan rozrastają się tak bardzo, że trud­no po nim chodzić. Pary, które przychodzą do mnie w takim właśnie kryzysie, żałują, że nie zjawiły się wcześniej – jakieś dwa albo trzy lata wstecz – choć wydawało im się to wówczas zbyt przerażające.

Często takie niezałatwione, nieprzegadane sprawy wypełnia­ją całą przestrzeń w relacji. Albo ewoluują w problemy zastępcze, które pochłaniają całą uwagę, czasem partnerzy nie zdają sobie nawet z tego sprawy.

Ruth niedawno skończyła pięćdziesiątkę. Zgłosiła się do mnie na terapię, gdy jej małżeństwo z Rayem rozpadało się z powodu problemów w komunikacji. Byli parą od dwudziestu pięciu lat i mieli dwoje nastoletnich dzieci. Do Ruth dotarło, że potrzebuje większej bliskości, ale twierdziła, że Ray jest bar­dzo „nieczuły i niewrażliwy”, że „nie potrafi rozmawiać” i że nigdy „nie interesują go jej uczucia”.

Miała wrażenie, że przestali być parą, stali się jedynie ro­dzicami wspólnie wychowującymi dzieci, a ich życie seksualne zanikło. Była przeciążona ich relacją, czuła złość wobec Raya za to, że spada na nią większość obowiązków związanych z domem i dziećmi, a on nie potrafi tego docenić. Irytowało ją też, że jest „beznadziejny w sprawach finansowych”. Napisała do niego mejla, że ich małżeństwo jest skończone.

Częścią problemów, z którymi się zmagała – w jaki sposób znalazła się w sytuacji, o którą miała taki żal, oraz co się stało z ich seksem – zajmę się w kolejnych rozdziałach książki. Jednak Ruth ciągle wracała do kwestii złej komunikacji. Przez wiele lat nie potrafili porozmawiać o sprawach, które ją unieszczęśliwiały i które teraz wydawały się nie do naprawienia. Przyznała, że oboje unikali konfliktów, ale najwyraźniej doprowadziło to do całkowitego zaniku bliskości między nimi.

Ruth zrzucała całą winę na Raya, bo „nie potrafił rozmawiać”, ale ja zachęciłam ją do poszukania w sobie czegoś, co kazało jej unikać trudnych kwestii. Głębsze zastanowienie nad tym, co się działo między nimi i w czym uczestniczyli oboje, pozwoliłoby zobaczyć, na czym polegała ich niemożność porozumienia się. Najwyraźniej nie potrafili znaleźć wspólnego języka do rozmowy o swoich problemach. Gdyby od czasu do czasu umieli się na siebie zezłościć, gdyby umieli wyrazić swoje niezadowolenie, to poprzez konflikt dowiedzieliby się czegoś o sobie. Tymczasem coraz bardziej się od siebie oddalali. Ruth nazwała to życiem na równoległych torach, które się w żadnym punkcie nie zbiegały. Dlatego na terapię zgłosiła się sama – myśl, że oboje mieliby w niej uczestniczyć, była dla niej nie do zniesienia.

Powody, dla których pary takie jak Ruth i Ray nie mogą się porozumieć, są bardzo złożone. Nie da się nacisnąć magicznego przycisku z napisem „zacznijcie rozmawiać”. Lęk przed otwar­ciem się przed drugą osobą, lęk przed ryzykiem, jakie niesie ze sobą podnoszenie spornych kwestii, często ma związek z głęboko zakorzenionymi doświadczeniami, których fundamentem jest styl komunikacji wyniesiony z rodzinnego domu. Ruth przyzna­ła, że w jej rodzinie warstwa spraw zamiecionych pod dywan mogła mieć pół metra grubości. Okazało się, że jej ojciec był  nieszczęśliwym człowiekiem, a matka miała romans. Wszyscy o tym wiedzieli, ale nikt nic nie mówił. Ruth domyślała się teraz, że być może jej ojciec cierpiał na depresję.

Ruth przyszła do mnie po pomoc, kiedy jej córka zaczęła mieć napady lęku związanego ze szkołą i została skierowana do psychologa. Ten po rozmowie z dziewczynką uznał, że w domu musi panować bardzo napięta atmosfera. To spostrzeżenie bar­dzo zabolało Ruth. Trudno jej było pogodzić się z myślą, że oboje z mężem się do tego przyczynili. Doszła do wniosku, że dość już chowania głowy w piasek i że ze względu na córkę musi jakoś rozwiązać problem w swoim małżeństwie. Nie chciała, by jej córka wyrastała w przekonaniu, że tak wygląda związek dwojga ludzi. I zauważyła, że oboje z mężem powielają wzorzec komunikacji, który odziedziczyła po rodzicach.

Wszyscy wnosimy do komunikacji z partnerem własne do­świadczenia: to, jak nas słuchano i jak do nas mówiono (albo otaczano milczeniem); język, którym się posługiwano w naszej obecności; normy dotyczące komunikacji; reakcje na konflikt; nawet ramy tego, co jest śmieszne (albo nie). To, co jest dla nas zwyczajne, dla naszego partnera nie musi takie być, dlatego przełomem w relacji może być uświadomienie sobie uznawanych przez nas norm.

Więcej na temat instytucji rodziny piszę w następnym roz­dziale, ale już teraz chcę zaznaczyć, że dostrzeżenie naszych odmiennych doświadczeń związanych z komunikacją może stanowić dobry punkt wyjścia do zastanowienia się nad proble­mami w tej dziedzinie. Często na początku terapii zadaję parom pytanie, czy w ich domach rozmawiało się o różnych rzeczach, czy te rozmowy były dla nich pomocne. W jaki sposób ich zdaniem pary rozwiązują swoje problemy.

Jeśli partnerzy nie potrafią rozmawiać o drażliwych kwe­stiach, to pojawia się ryzyko, że – tak jak w przypadku Ruth – trudności zaczynają ich przerastać. Jeśli macie skłonność do unikania rozmów o przykrych sprawach, jeśli w ten sposób odzywa się dawny wzorzec wyniesiony z rodzinnego domu, to warto sobie ten mechanizm uświadomić.

TEMATY DO ZASTANOWIENIA

  • Jaki wzorzec rozmawiania o trudnych rzeczach wynieśliście z rodzinnego domu?
  • Czy o drażliwych kwestiach potraficie rozmawiać wprost, czy korzystacie raczej z niewerbalnych kanałów komunikacji (gesty, ton głosu, mowa ciała)?

Fragment pochodzi z książki: „Na zgodę. 5 kłótni, które wzmocnią wasz związek” Joanna Harrison/ Wydawnictwo W.A.B.

Joanna Harrison o sobie:

Od 2004 roku zawodowo zajmuję się kwestią relacji partnerskich, wcześniej jako prawniczka rodzinna, a teraz jako psychoterapeutka par ze szkoły psychodynamicznej.  Skupiam się na relacji między partnerami, a moja praca
z pacjentami polega na wspólnym zastanawianiu się, co się między nimi aktualnie dzieje. Jestem między innymi główną klinicystką w Tavistock Relationships – organizacji charytatywnej, prowadzącej badania i szkolenia na rzecz pomocy parom, osobom samotnym i rodzinom. W ramach prywatnej praktyki współpracuję z firmą prawniczą Family Law in Partnership, doradzając rozwodzącym się parom.