Polki z pokolenia IKS – perfekcjonistki, mistrzynie strategii czy słaba płeć..?

„Każdy z nas kieruje się w życiu kilkoma wartościami. Ważne tylko, żebyśmy wiedzieli, które są nasze, a które narzucone przez kogoś innego” – mówi Olga Kozierowska. Jakie zatem są współczesne czterdziestolatki? Jak żyją? Jak sobie radzą w życiu zawodowym? Jakie wartości cenią najbardziej? Przeczytaj ciekawą rozmowę o dzisiejszych Polkach- „kobietach rakietach”.

Justyna Moraczewska: Różnimy się od pokolenia trzydziestolatków, prawda? Chodzi mi o podejście do pracy, pieniądza, niezależności, do robienia kariery?

Olga Kozierowska: Zacznijmy od tego, że oni startują z innego pułapu. Mają więcej, bo ich rodzice ciężko na to pracowali, wręcz harowali, nie bywając w domu. Dlatego oni już tak nie chcą. Nie mają głodu posiadania, bo start mają często zapewniony, więc bardziej cenią sobie czas wolny, elastyczny czas pracy, podróże… Inne wartości. Urodzili się w wolnym świecie, świecie globalizacji, w którym wszystko jest możliwe. W którym nie ma barier.

Jak ja miałam dziewiętnaście lat, to nawet nie marzyliśmy o byciu w UE, więc każdy wyjazd za granicę, do pracy czy na studia, był o wiele trudniejszy i wiązał się z szeregiem formalności. Nie było nawet pojęcia start-up. Ba, nie mieliśmy telefonów komórkowych! Zapytaj teraz młodego człowieka, jak to by było, gdyby nie miał telefonu? Dziś firmę prowadzi się, używając smartfona. To inny świat.

Podejście do pieniądza też się zmieniło. Sam w sobie nie stanowi już tak wysokiej motywacji. Może dlatego, że standard życia jest inny, a millenialsi zaczynają „samodzielność” na innym poziomie. Oni już „stawiają ściany”, bo podmurówkę dostali. A my musieliśmy sami sobie wykopać dziurę w ziemi.

J.M.: Przede wszystkim znaleźć łopatę.

O.K.: Tak, znaleźć łopatę, wykopać dziurę w ziemi, wlać tam beton, zrobić odpowiednie metalowe konstrukcje, żeby fundament był trwały… i abyśmy mogli tam na długo miejsce zagrzać. Bo nasze pokolenie zmian nie lubi. A oni mają podmurówkę, konstrukcję, ale zastanawiają się, czy akurat tu „budować dom”, bo może posiadanie go będzie ich ograniczać?

To przecież pokolenie ceniące zmiany! Co ciekawe, badania Resolution Foundation i FED pokazują, że millenialsi konsumujący tyle samo co ich rodzice w ich wieku, ale zarabiający mniej, będą pierwszym pokoleniem uboższym od przedstawicieli poprzedniej generacji. Z drugiej strony mam wrażenie, że pojęcia „stać mnie”, „nie stać mnie” nie są wcale dla nich istotne. Powód? Oni chcą być wolni. I ja to rozumiem, bo też mam dzisiaj poczucie, że to wolność jest dla mnie najistotniejsza.

Każdy z nas kieruje się w życiu kilkoma wartościami. Ważne tylko, żebyśmy wiedzieli, które są nasze, a nie kierowali się tymi narzuconymi przez rodzinę, społeczność, znajomych, telewizję, modę. Co istotne, w zależności od tego, na jakim etapie życia jesteśmy albo co już „odhaczyliśmy”, zmienia się nasza hierarchia wartości. I tak, w momencie kiedy rodzimy dziecko, tą wartością będzie rodzina.

Ale za jakiś czas, pomimo tego, że głównie od kobiety się wymaga, aby rodzina zawsze była najważniejszą wartością, na pierwsze miejsce może wyjść co innego, na przykład potrzeba rozwoju, albo właśnie tak, jak w moim przypadku, wolność. Dla mnie wolność jest dziś podstawową wartością.

A gdy mówimy o wolności w kontekście pokolenia millenialsów, to każde sztywne ramy będą im tę wolność odbierać. Oni nie chcą hierarchii, odsiadywania godzin w korporacji na czyichś warunkach, nie chcą kredytu na mieszkanie, bo to też ograniczające. W odróżnieniu od nas to jest pokolenie użytkowników, a nie posiadaczy. Po co mieć samochód, gdy można przemieszczać się po mieście elektryczną hulajnogą albo rowerem?

J.M.: Są już samochody na godziny.

O.K.: Tak, można wynająć auto na godziny albo pojechać uberem. Po co własny samochód? Te wszystkie rzeczy wiążą cię z jakimś miejscem.

J.M.: Nasze pokolenie uległo presji „pójścia na swoje”. Nie wiem nawet, czy mieliśmy wybór… To było takie oczywiste: jeśli tylko na to cię stać, to musisz wziąć kredyt.

O.K.: Po pokoleniu baby boomers, które mieszkało z dziadkami, z rodzicami w dwupokojowym mieszkaniu i tam wychowywało swoje dzieci, każdy się chciał wyprowadzić z domu. Nie było szansy na intymność, więc kiedy skończyła się komuna, rynek się otworzył i można było wziąć kredyt, by kupić własne mieszkanie, ludzie zapragnęli mieć swoje miejsce. I to było kluczowe. A teraz jest znowu trend, żeby mieszkać z rodzicami do czterdziestego roku życia. Szczególnie, że zostały duże domy, puste pokoje, po których tylko wiatr hula, kiedy dzieci się wyprowadzają.

Niedawno w „Wysokich Obcasach Praca” był bardzo zastanawiający raport pokazujący, że dziewczyny – dwudziestokilkuletnie nie chcą robić kariery tak jak ich matki i ojcowie, tylko wolą zostać w domu i wychowywać dzieci. Bo one tego nie miały. Znały puste mieszkania, w których rzeczy zastępowały miłość.

J.M.: Czyli dla nich największą wartością jest doświadczyć tego, czego nie miały w dzieciństwie.

O.K.: Tak, natomiast jest duże ryzyko, że cena takiej postawy może być ogromna. Kiedy rezygnujesz z własnego rozwoju, z własnej portmonetki, ze swoich pieniędzy, a państwo nie wypłaca ci pensji za to, że pracujesz w domu i nie płaci za ciebie ZUS-u, to na kogo jesteś zdana? Na drugą połowę, która płaci rachunki, płaci za twojego fryzjera, daje ci lub wydziela pieniądze i pyta, na co wydałaś i dlaczego tak dużo. A potem, jak niestety często bywa, zostawia cię. Ty przez dwadzieścia lat zajmowałaś się dziećmi, pracowałaś w domu, nie myślałaś o sobie… To spore ryzyko i niestety prawdopodobne, biorąc pod uwagę, że żyjemy w czasach zmiany, a nie trwania. Pokolenie trwania już było.

Teraz: „Zepsułaś się? Zamieniam cię na nowy model”. Skarpetek się nie ceruje, nie naprawia się pralki, wszystko się zmienia. Jeżeli takie jest ryzyko, to czy warto je podjąć? Nie rozwijać się, nie pracować, w wieku dwudziestu paru lat zostać w domu. Tylko co dalej? W wieku dojrzałym przeżywać tragedię? Albo trwać w nieszczęśliwym, nie daj Boże, przemocowym związku, z braku funduszy? Każdy człowiek powinien móc o sobie i swoich potrzebach decydować sam. To jest wolność.

J.M.: Wracając do naszego pokolenia, czyli do „iksów” – czy nasz wiek na rynku pracy jest atutem, czy jednak przeszkodą?

O.K.: Myślę, że w korporacji jest to atut. Bo kobiety pokolenia X to perfekcjonistki, które jak już pracują, to pracują na 120 procent. Są bardzo lojalne. Tylko niektóre z nich łatwo jest wykorzystać.

J.M.: W jakim sensie?

O.K.: Mniej zarabiają, więcej się od nich wymaga, dostają awans bez podwyżki, czyli tylko na papierze. Oczywiście generalizuję, opierając się na różnego rodzaju statystykach. Kobiety mają przed sobą naprawdę duże wyzwanie, jeśli chodzi o umiejętność wyceniania swojej pracy, bo zazwyczaj są przeświadczone, że „damie o pieniądzach nie wypada rozmawiać”. Że to inni powinni jej powiedzieć, ile jest warta jej praca. Potem taka kobieta czuje się sfrustrowana, bo się okazuje, że kolega na tym samym stanowisku zarabia więcej albo ma inne apanaże. Nawet jeżeli mówimy o likwidacji luki płacowej, to patrzy się na podstawowe pensje, ale nie zawsze bada bonusy i promotion rate, czyli wskaźniki awansu.

Badania często pokazują, że mamy równość, ale to nieprawda. Problem z odpowiednim wycenieniem swojej pracy wynika też z niskiego poczucia własnej wartości i przez lata „wbudowywanej” skromności, przeświadczenia, że kobieta powinna być cicha, delikatna. Na spotkaniach się zatem nie wychylamy, częściej milczymy, nie stawiamy jasnych granic, a w momencie pojawienia się idiotycznych seksistowskich żartów śmiejemy się zdezorientowane, zamiast nazwać to po imieniu.

Kiedy jednak próbujemy coś powiedzieć, przedstawić swój pomysł i robimy to zbyt delikatnie, to okazuje się, że zaraz nam ktoś przerywa i na dodatek często, jeśli w ogóle nie zdyskwalifikuje naszego pomysłu, zaczyna mówić o tym samym, ale mocniej, z większym przekonaniem i bez refleksji, że oto zachował się niestosownie. O takich doświadczeniach właśnie opowiadała Madeleine Albright, zachęcając kobiety, by nie przepraszały za to, że mają prawo głosu. Inni zaczęli to mierzyć, tworząc ciekawą aplikację Women Interrupted, która rozpoznając twój głos, mierzy, ile razy podczas danego spotkania ci przerwano.

Wracając do pieniędzy, dziesiątki kobiet przychodzą do mnie, by odczarować swoje negatywne przekonania na ten temat. Czy to się udaje? Jest bardzo trudno. Z jednej strony tego chcemy, ale jak mamy wycenić swoje usługi, swoją pracę, to wstyd, chęć bycia lubianą, strach przed oceną powodują zaniżanie oczekiwań finansowych. Tymczasem fakt, że chce się zarabiać więcej, trzeba asertywnie komunikować.

Przeczytaj cały wywiad w najnowszej książce Justyny Moraczewskiej „Kobiety Rakiety. My z pokolenia X”.

Kobiety Rakiety

***

O Książce

Perfekcyjne menadżerki, czujne przyjaciółki, zaradne panie domu, czułe partnerki, dobre córki, rozsądne matki, atrakcyjne kochanki, kobiety spełnione zawodowo, cieszące się życiem i opracowujące kolejne strategie: na dom, na związek, na karierę. Kim są współczesne czterdziestolatki? „Kobiety Rakiety. My z pokolenia X” Justyny Moraczewskiej to szczery, wnikliwy i błyskotliwy portret kobiet z pokolenia X.

Autorka rozmawia ze specjalistami, ekspertami oraz kobietami z pokolenia X. Wśród jej rozmówców znaleźli się: Anna Gonera, Krzysztof Bąk, Joanna Godecka, Iwona Radziejewska-Choma, Cezary Ściborski, Barbara Borkowska, Beata Milczarek, Lidia Kalita, Kasia Sokołowska, Piotr Mosak, Andrzej Depko, Julita Czernecka, Rafał Kuźlik, Joanna Baranowska, Alina Adamowicz, Olga Kozierowska, Marta Drożdż i Marlena Bielińska.

O Autorce

Justyna Moraczewska – dziennikarka i stylistka, od 20 lat związana z mediami dla kobiet. Zaczynała jako stylistka w magazynie „Elle”, a przez kolejne 13 lat pełniła funkcję szefowej działu mody w miesięczniku „Cosmopolitan”. Następnie objęła stanowisko szefowej działu urody w magazynach „In Style” i „Gala.” W międzyczasie zajmowała się wizerunkiem gwiazd i osób publicznych, kreacją kampanii wizerunkowych marek odzieżowych i stylizacją prezenterów programów telewizyjnych, reklam i pokazów mody.