Okładka książki Ostatni Czarny Jednorożec autorstwa Tiffany Haddish

Do bólu szczere wyznania amerykańskiej gwiazdy Tiffany Haddish

Jeśli jeszcze nie słyszeliście o Tiffany, to koniecznie musicie to nadrobić. Mimo pełnego przemocy dzieciństwa i tułaczki po domach zastępczych, toksycznych związków, a nawet epizodu bezdomności, dziś święci triumfy, jako spełniona kobieta, doceniana aktorka i stand-uperka. Książka „Ostatni Czarny Jednorożec” to dowcipny, bardzo osobisty, często kontrowersyjny zapis historii jej życia i sukcesu. Nawet w najtrudniejszych momentach autorce towarzyszy prawdomówność, spontaniczność i humor, które po latach rozczarowań, zaprowadziły ją do Hollywood i sprawiły, że stała się ulubienicą Ameryki. Przeczytaj książki fragment poniżej!

[…] W liceum było o niebo lepiej.

Chodziłam do szkoły o nazwie El Camino Real, gdzie tylko trzy procent uczniów stanowili czarnoskórzy. Uczęszczali do niej głownie biali, Latynosi i Azjaci – w zasadzie wszyscy byli mocno dziani.

Dojeżdżałam do liceum z południowocentralnego Los Angeles. Każdego ranka wstawałam około piątej, żeby złapać autobus o szóstej piętnaście. Codziennie musiałam iść na przystanek w zimnie. No dobra, to LA, więc nie żeby na ulicach leżał śnieg, ale dla mnie piętnaście stopni to mróz.

Zabawne, że w liceum doceniano wszystko to, co w podstawówce wyśmiewano. Byłam świetną mówczynią i miałam niepowtarzalny styl, taki faszyn from Raszyn, a to zaleta w szkole dla bogatych dzieciaków z przedmieść, gdzie wszyscy wyglądali tak samo. Wyróżniałam się.

Prawda jest taka, że odnosiłam w liceum sukcesy dzięki temu, że chciałam chodzić z takim kolesiem, Audie’em.

Śledziłam go, wysyłałam mu landrynkogramy[1]… Pamiętacie je? Wysłałam mu NAPRAWDĘ mnóstwo landrynkogramów. Co tydzień aż do dwunastej klasy dawałam mu snickersy. Koleś pewnie ma przeze mnie próchnicę. Próbowałam pisać do niego liściki, ale byłam analfabetką, więc roiło się w nich od masakrycznych błędów, na przykład:

 

– Ty, Audie, bendziemy ze sobom hodzić czy coś?

 

Byłam w dziewiątej klasie i totalnie nie umiałam czytać ani pisać.

Potrafiłam przeczytać tylko trzyliterowe słowa i napisy w telewizji. To poziom pierwszo- albo drugoklasistki.

A teraz powiem wam coś naprawdę porypanego: byłam w klasie dla kujonów!

Chodziłam do klasy, gdzie zbiera się punkty pozwalające dostać się na lepsze studia, a nie potrafiłam pisać ani czytać. Miałam za to gadane i pogrywałam z ludźmi. Ze wszystkimi. Łatwo to robić, kiedy wiesz, że wszystkie te szkolne zasady to pic na wodę i można je obejść.

Kiedy na przykład nauczyciel zadawał nam lekturę, prosiłam, żeby ktoś mi ją przeczytał ma głos. Był taki jeden koleś, bardzo mądry, z cudownym barytonem. Mówiłam mu: „O Boże, Curtis, przeczytasz mi to? Uwielbiam słuchać twojego głosu”. Miałam świetną pamięć, więc zapamiętywałam wszystko słowo w słowo i kiedy później musieliśmy czytać na głos, powtarzałam to, co usłyszałam.

Problem pojawiał się, kiedy „czytałam” nie ten akapit, co trzeba. Wyglądało to mniej więcej tak:

 

Nauczyciel: O czym ty mówisz, Tiffany? Przeczytałaś ostatni akapit, a prosiłem o pierwszy.

 

Tiffany: Ojejku, przepraszam, muszę siku.

 

Zrywałam się z miejsca i biegłam do łazienki. W dziewiątej klasie miałam takich nagłych wypadków od groma.

Testy wielokrotnego wyboru to była pestka. Rozśmieszałam ludzi i sprawiałam, że chcieli się ze mną przyjaźnić, a oni pozwalali mi od siebie ściągać. Wypracowania były już trudniejsze, ale tu też znalazłam rozwiązanie. Robiłam tak:

Mówiłam nauczycielom, że jestem chora, albo znajdowałam inny sposób, żeby pisać w późniejszym terminie. Potem pytałam przyjaciół: „Co napisałeś? Powiedz mi wszystko, tylko dokładnie”. Opowiadali mi, a ja zapamiętywałam ich słowa i potem je powtarzałam. Moje wypracowania były pełne błędów ortograficznych i gramatycznych, ale pisałam mniej więcej to, co inni.

Dzisiaj wydaje się to absurdalne, że nie umiałam czytać i pisać. Miałam niezawodną pamięć, więc to naprawdę dziwne. Ale ja nie czytałam i już. Wiecie dlaczego? Po prostu nie wierzyłam, że mogłabym się tego nauczyć. Myślałam, że jestem głupia.

Zanim poszłam do liceum, codziennie słyszałam od kogoś, że jestem tępakiem. Mój ojczym powtarzał to w kółko. Moja mama mówiła to codziennie, babcia czasami. Dzieciaki w szkole też. Sądziłam, że jestem tumanem, więc nie wierzyłam, że mogę się czegoś nauczyć. Nawet nie próbowałam.

Nienawidziłam, kiedy ludzie mnie wyzywali od głupków. Strasznie mnie to wkurzało i chciałam się bić ze wszystkimi, którzy tak do mnie mówili. Ale wiecie, co jest najśmieszniejsze? Możliwe, że oni mnie wcale nie wyzywali. Jako dorosła kobieta pracowałam w liniach lotniczych i jeden ze współpracowników powiedział, że jestem głuptakiem. Odpowiedziałam:

 

Tiffany: Jeszcze raz nazwij mnie głupią, a spuszczę ci, kurwa, łomot.

 

Współpracownik: Kurde, próbowałem ci powiedzieć, że jesteś zabawna! Uważam, że jesteś zabawna, dlatego tak cię nazwałem. Jesteś taką pozytywną wariatką.

 

Tiffany: O cholera. Sorry, nie będę cię bić za komplement.

 

Wtedy zaczęłam sobie myśleć: „A jeśli przez te wszystkie lata ludzie próbowali mi powiedzieć, że jestem zabawna, a mnie tylko się wydawało, że wyzywają mnie od półgłówków, bo sama się czułam głupia?”.

Dobra, ale wróćmy do analfabetyzmu i prób chodzenia z Audie’em.

Skończyło się tak, że Audie mnie wydał i wszyscy się dowiedzieli, że nie umiem czytać i pisać. Oczywiście nie zrobił tego celowo. Chodził na zajęcia teatralne, więc ja też się zapisałam. Rozkminiłam to tak, że jest jedynym czarnym kolesiem w grupie i jeśli do nich dołączę, to będę tam jedyną czarną dziewczyną. Pomyślałam sobie: Założę się, że każą nam się całować. Będziemy grać męża i żonę albo coś w tym stylu. To rasistowska szkoła, na pewno zrobią z nas parę.

Ale nie. Musieli, kurwa, pokazać, jacy są postępowi, zintegrowani i kij wie co jeszcze. Audie dostał latynoską żonę. A ja co? Miałam być samotną matką?

Tiffany: Dlaczego to ja mam być statystką? To nie fair. Chcę się całować z Audiem.

Nauczycielka: Co?

A najgorsze było to, że Audie’emu to pasowało. Wysyłałam mu te wszystkie snickersy, a on zafundował mi kielich goryczy.

To właśnie nauczycielka od kółka teatralnego zorientowała się, że nie umiem czytać. Pod koniec dziewiątej klasy poprosiła, żebym została po lekcjach, bo już wiedziała o moich przekrętach. I wtedy mnie przygwoździła.

Pani Gree: Tiffany, chcę, żebyś spróbowała zagrać ten fragment. Co ty na to? To rola u boku Audie’ego.

Tiffany: No pewnie, psze pani! Wchodzę w to!

Pani Gree: Świetnie, tak sądziłam, że ten pomysł ci się spodoba. Przeczytaj tę stronę, zobaczymy jak, ci pójdzie.

Tiffany: Okej, psze pani, wezmę scenariusz do domu i nad nim popracuję. Przygotuję rolę na jutro.

Pani Gree: Podziwiam twoją rzetelność, Tiffany, ale nie. Chcę, żebyś przeczytała to teraz.

Tiffany: Hmm… Niedobrze mi.

Pani Gree: Trzydzieści sekund temu wyglądałaś na zdrową. To jakiś szybko postępujący wirus.

Tiffany: O tak! Może to ebola! Lepiej pójdę do pielęgniarki, zanim panią zarażę.

Pani Gree: Tiffany… umiesz czytać?

Tiffany: Pewnie, że umiem!

Pani Gree: Więc przeczytaj ten fragment, a potem pójdziesz do pielęgniarki. Przeczytaj, a rola jest twoja.

Tiffany: Ładnie dziś pani wygląda. Zmieniła pani fryzurę?

A ona tylko: nie, nie, nie, nie, nie! Przyłapała mnie.

Ale podeszła do tego spoko. Nikomu nie powiedziała. Zabierała mnie z lekcji o odżywianiu i codziennie ćwiczyła ze mną czytanie. W miesiąc wyprowadziła mnie z poziomu pierwszoklasistki do poziomu dziewiątej klasy. Po prostu siadała ze mną, dawała mi jakiś fragment i tyle.

Jak już nauczyłam się czytać… to było, jakbym posiadła supermoc! Nie byłam głupia! Słowa układały się w sensowne zdania!

Potem pani Gree zapisała mnie na konkurs recytatorski. Byłam już na festiwalu teatralnym z całą grupą i zdobyliśmy pierwsze miejsce za Makbeta, ale wtedy grałam tylko wiedźmę. Łatwizna: „Dalej, dalej, siostry wiedźmy, Czarodziejski krąg zawiedźmy” . Superłatwe.

Teraz trafiłam na Festiwal Szekspirowski. Trzeba było mówić monolog, więc grałam wszystkie postaci. W mniejszych konkursach radziłam sobie całkiem nieźle, ale ten był naprawdę duży.

I co? I zajęłam pierwsze miejsce! Pokonałam prawie czterystu małych teatralnych nerdów.

Kiedy ogłosili, że wygrałam, na scenie stało nas tylko dwoje: ja i taki biały typek. Para finalistów. Gostek wygrywał we wszystkich poprzednich latach, więc wszyscy się spodziewali, że i tym razem będzie tak samo. Gdy usłyszałam swoje nazwisko, totalnie mi odbiło. Pamiętam tylko, że byłam w szoku, cała dygotałam, a potem odstawiłam szalony taniec zwycięstwa.

Babka, która mi wręczała nagrodę, dosłownie się wściekła:

Babka od nagrody: Zachowuj się, dziewczyno! Zachowuj się!

Tiffany: Przecież się zachowuję!

Chyba właśnie wtedy przeżyłam swój pierwszy orgazm. Jestem prawie pewna, że miałam go, stojąc na tej scenie. A potem nie wiedziałam już, co się dzieje. Zaczęłam się trząść i denerwować, zalał mnie pot, miałam dreszcze. Byłam taka szczęśliwa.

Wiecie z czego się najbardziej cieszyłam?

Ta wygrana oznaczała, że będę mogła pierwszy raz w życiu sama kupić sobie parę butów.

A to dlatego, że tydzień przed konkursem założyłam się z facetem mojej ciotki. Zaczął mi cisnąć, że nie dam rady.

Facet ciotki: Nie dasz rady. Cały ten teatr jest dla białych. Nie ma opcji.

Tiffany: Wygrywałam już mniejsze konkursy.

Facet ciotki: Nie wygrasz. Szekspir jest dla białych.

Tiffany: Zakład, że wygram?!

Facet ciotki: Daj spokój, mała! Założę się o sto dolców, że polegniesz.

Kiedy wróciłam do domu, wparowałam do środka z nagrodą.

Ciotka: Wygrałaś?

Tiffany: No pewnie. Mam nagrodę i w ogóle!

Facet ciotki: Nie wygrałaś! Ukradłaś nagrodę jakiemuś białemu dzieciakowi!

Wierzcie mi, wyciągnęłam z cwaniaka swoje sto dolców i wydałam je na parę martensów.

Wszyscy je nosili, a co najważniejsze, Audie mówił, że podobają mu się dziewczyny w martensach. Nie sądził, że będzie mnie na nie stać. Wcześniej nosiłam buty z dyskontu, które przypominały glany, ale tak naprawdę były to zwykłe trepy. Zakładałam czarne podkolanówki, żeby wyglądać bardziej cool. Ale nic z tego. Nie wyglądałam cool.

No, ale wygrałam! Pokonałam prawie czterystu nerdów w bitwie o parę butów.

Powyższy fragment pochodzi z książki „Ostatni Czarny Jednorożec” autorstwa Tiffany Haddish.

Okładka książki Ostatni Czarny Jednorożec autorstwa Tiffany Haddish

Dorastając w jednej z najbiedniejszych dzielnic Los Angeles, Tiffany znalazła swój własny sposób na przetrwanie – nauczyła się rozśmieszać ludzi. Robiła to od najmłodszych lat, w domach zastępczych, by uniknąć agresji ze strony innych domowników, czy w szkole, by móc przepisywać prace domowe i ściągać na klasówkach. Do dziś wszystko potrafi po mistrzowsku obrócić w żart – niezależnie od tego, czy planuje zemstę na byłym chłopaku, opowiada o dzieciństwie i doświadczeniu przemocy czy stara się odnaleźć w nowej dla siebie rzeczywistości i sławie. Wciąż dojrzewając do swojej popularności, na kartach „Ostatniego Czarnego Jednorożca” Haddish z humorem snuje opowieść o tym, jak wyglądała jej niezwykle trudna droga do sukcesu w Hollywood. Ta przezabawna, czasem wulgarna i brutalna, ale zawsze bezkompromisowo szczera książka pokazuje światu, kim naprawdę jest Tiffany Haddish – skromną, wdzięczną, twardo stąpającą po ziemi i mądrą jak diabli kobietą, gotową inspirować innych za pomocą śmiechu. Ogromny sukces tej książki, potwierdzony miejscem na liście bestsellerów New York Timesa, nie wynika wyłącznie z popularności samej Haddish. To nie jest kolejna historia napisana przez celebrytkę. Jest bowiem coś naprawdę wyjątkowego w stylu jej opowiadania. To humor, który mógłby się wydawać prostacki, ale w ogóle taki nie jest, ponieważ pod warstwą wulgaryzmów kryją się elokwencja, dystans do rzeczywistości i niezwykła wrażliwość.

To najśmieszniej dziwna i najbardziej pokręcona – choć niełatwa – historia życia jaką przeczytacie. Tiffany Haddish jest afroamerykańsko-latynosko-żydowską postscjentologiczną expornoagentką lotniskową. Uff!!! A to dopiero początek. Jak mówi stare powiedzenie: Miszungi są najlepsze! Zażyjcie tę tabletkę, bo jedynym skutkiem ubocznym będzie olśnienie, że nawet jak nie jest dobrze, to jest śmiesznie! – Michał Sufin, Klub Komediowy

„Ostatni Czarny Jednorożec” to inspirująca historia, która potrafi być jednocześnie bolesna, szczera, szokująca, sprośna i przezabawna. – The New York Times Book Review

[1] Ang. candygram – pudełko cukierków bądź lizaków dostarczane z pozdrowieniami lub inną wiadomością; zwyczaj popularny podczas tańców walentynkowych.

Zdjęcie główne do artykułu: Tiffany Haddish. Foto. @tiffanyhaddish (Instagram)