Toskańskie olśnienie

Anna Ruszczak

Piotr Karoń zostawił pracę w korporacji, by realizować swoje pasje. Wilk morski, koneser dobrej kuchni i wina, odkrywca nowych smaków opowiada Annie Ruszczak o swoich inspiracjach.

„Kiedy się czegoś pragnie, cały wszechświat sprzysięga się, byśmy mogli spełnić nasze marzenie” – pisze w „Alchemiku” Paulo Coehlo.

Piotr Karoń po wielu latach pracy w międzynarodowych korporacjach finansowych postanowił zrealizować swoje marzenia i los mu sprzyja. W końcu jest „mistrzowską” numerologiczną jedenastką, a to wyjątkowa osobowość w zwyczajnym świecie. O znaku Wodnika z kolei krąży wiele astrologicznych przesądów. Że indywidualista, odludek i szalony naukowiec. Nic bardziej mylnego. Piotr to otwarty i ciekawy świata wilk morski, koneser dobrej kuchni i wina, odkrywca nowych smaków, dusza towarzystwa. Mówi, że miejsce tworzą ludzie, ale on właśnie stworzył dla ludzi miejsca niebanalne, gdzie można spędzić swobodnie czas, odetchnąć od zgiełku miasta, zregenerować po ciężkim dniu, m.in. Fort Wino na warszawskim Mokotowie. Pracuje z pasją czyli jakby nie pracował. Z każdej podróży i każdego doświadczenia wyciąga cenne lekcje.

O inspiracjach, pasjach, życiowych zwrotach nie tylko przez rufę, opowiada Annie Ruszczak.

Dobrze zapowiadająca się kariera, aż tu nagle skok ze świata finansów do jakże innej materii. A może wcale nie nagle?

Do tego, co teraz robię i gdzie jestem, dojrzewałem dłuższy czas. Pracując w różnych miejscach, przechodziłem powolny proces szukania czegoś innego. Żagle, podróże, klub „Sea Adventures”, zawsze ciągnęło mnie w świat. Od podróży się zaczęło, zwłaszcza tych morskich. Zdobywając kolejne akweny, nabierając znajomości świata, różnych kultur, smaków, od jedzenia po wino, w pewnym momencie, będąc w Toskanii, pomyślałem „Tak! To jest to!”. Zająłem się więc winem od strony zgłębienia różnych ciekawych regionów, które nie zawsze są rozpoznane, takich jak np. Dao w Portugalii. Rzadko słyszymy o nim w Polsce, a jest to moim zdaniem kwintesencja Portugalii. Albo regiony austriackie, które są mało znane nie tylko w naszym kraju, ale i na świecie, produkują genialne, ultranowoczesne i bardzo wysokiej jakości wina. Gdy zauważyłem, że jest pewna szansa pokazania tego szerzej, małymi krokami zacząłem od eksplorowania tych miejsc. Przez rok jeździłem, szukałem winnic, odpowiednich produktów, oczywiście na tym się nie skończyło, proces trwa dalej. Po roku właściwie poszło już z górki. Miałem w sobie na tyle dużo energii i fascynacji, że mówiąc krótko, zacząłem komercjalizować swoją pasję. Rok temu wszedłem na rynek, który przyjął te nowinki z ogromnym zainteresowaniem.

Skąd Fort Mokotów?

Jak zwykle. Śmieję się czasem, że życie podsyła mi pewne fajne rzeczy, których potrzebuję, o których po prostu pomyślę. Tak też było z Fortem. Podobnie, jak z inspiracją w temacie wina. Jesienią zeszłego roku przyjechałem tu na spotkanie ze znajomym, przeszliśmy się po terenie XIX-wiecznego Fortu i znów wiedziałem, że to jest to. Wtedy już rozpatrywałem alternatywne miejsce na skład wina bliżej centrum miasta. Rozmowy z dzierżawcą trochę trwały, ale od początku była między nami tzw. chemia, więc szybko doszliśmy do konkluzji, że mój pomysł świetnie wpisuję się w projekt tego miejsca. Urzekła mnie tutejsza sceneria, niczym w amazońskiej dżungli i niepowtarzalna atmosfera. Warunki, jakie tutaj panują w starych piwnicach, są idealne dla wina. Wszystko to wyszło bardzo naturalnie. Właściwe miejsce i czas. I świadomość, że wiem czego chcę. Życie w Forcie toczyło się dotąd głównie w tygodniu, w godzinach pracy, ma tu siedzibę kilkanaście firm, pracownie artystyczne, studia fotograficzne czy kulinarne, jak Cook Up. Jednak wraz z zarządcą terenu chcemy to miejsce ożywić, zaproponować okolicznym mieszkańcom – choć oczywiście zapraszamy wszystkich warszawian – alternatywną i ciekawą formułę spędzania wolnego czasu rodzinnie, z przyjaciółmi, sąsiadami. Jedną z takich inicjatyw jest „Sąsiedzki Grill na Pożegnanie Lata”, który organizujemy w ostatnią sobotę września – całodzienne wydarzenie gastronomiczno-muzyczne w stylu Urban BBQ czyli swobodny, aktywny grill mający na celu integrację społeczności Mokotowa z kreatywnymi najemcami fortowych przestrzeni. Nasze zaproszenie przyjął Tomasz Jakubiak, gwiazda kanału Kuchnia+. Planujemy atrakcje dla dorosłych i dzieci, z pewnością każdy znajdzie tu dla siebie coś ciekawego, no i oczywiście smacznego.

Początki bywają trudne, później jest już z górki. Jak było w Twoim przypadku?

Początku były niesamowicie ekscytujące. Poznawanie ludzi, kultur, wyszukiwanie i odpowiednia selekcja win to najbardziej wdzięczna część mojej pracy. Druga część, czyli tzw. komercjalizacja, sprzedaż, szukanie nowych odbiorców, nie jest łatwa. Z drugiej strony, jeśli robiłem to przez połowę swojego życia, nawet jeśli była to inna branża, to doskonała baza doświadczeń i umiejętności, którą staram się wykorzystywać. Rynek nie jest łatwy, jest wielu dystrybutorów, importerów, konkurencja nie śpi. Na szczęście rynek rośnie i ładnie się rozwija, ma duży potencjał, dzięki czemu i ja mogłem znaleźć dla siebie miejsce. Spożycie wina w Polsce jest wciąż znacznie niższe niż w krajach Europy Zachodniej, choć coraz częściej widzimy, że Polacy odchodzą od tradycyjnych dotąd alkoholi czyli piwa i wódki w kierunku whisky i właśnie wina. I to nie tylko w Warszawie, ale i mniejszych miejscowościach. Polacy już w pewnym sensie nauczyli się pić wino, uczą się zresztą dalej. I to właśnie wspiera całą branżę. Sam ciągle się uczę. Nie jest możliwe za jednego życia poznanie wszystkiego: rodzaje win, gdzie i jak są produkowane, ich smaki, smaczki i niuanse. I to mnie kręci, że mam jeszcze tyle do odkrywania.

Gdzie wino najbardziej Cię zaskoczyło?

Genialnym zaskoczeniem była Austria, którą wydawało się, że znam doskonale. Moim zdaniem jedne z najlepszych win na świecie, szczególnie białe. Potwierdza się to nie tylko na rynkach rozwiniętych np. Skandynawii, Niemczech, ale i za oceanem. Idąc do najlepszych restauracji w Nowym Jorku, z ośmiu w karcie, dwa to właśnie austriackie wina. To coś znaczy. Ich wina są naprawdę wyśmienite. I nie jest to zasługa wyłącznie dobrego marketingu. Austria jest bardzo małym krajem, większość produkcji sprzedają na własny wewnętrzny rynek, ale świat interesuje się ich winami coraz bardziej. Co do marketingu, jest nieporównywalnie mniejszy do działań producentów wina z Francji czy Włoch. Tu na naszym krajowym podwórku próbujemy tę świadomość wciąż kreować.

Zjechałeś i opłynąłeś co najmniej połowę globu. Chciałeś gdzieś zostać na dłużej albo nawet zadomowić się?

Jako człowiek morza bardzo pokochałem Portugalię. Kraj, który łączy ocean i stały ląd. Kraj który urzeka swoją prostotą, ale też dbałością o wino. Każdy „winiarz” z krwi i kości wkłada w swoje wino całe serce, dlatego jest ono tym bardziej wyjątkowe. Portugalia to z jednej strony nietknięty krajobraz, gdzie możemy się poczuć, jak w zaczarowanej krainie, z drugiej – genialna domowa kuchnia pełna regionalnych przysmaków. Portugalczycy są ciepli, otwarci, towarzyscy, dalecy od klasycznego południowoeuropejskiego wyobrażenia, bardziej wyrafinowani, z klasą, ciekawą kulturą. A Toskania? Co by nie mówić, Toskania zawsze będzie Toskanią i w tym miejscu też można się zatracić. Nawet miejsca, które odwiedzam często, jak Grecję co roku, pływam tam od wyspy do wyspy, ciągle mnie fascynują i nigdy nie nudzą. Niespełnione jeszcze marzenie to Australia i Nowa Zelandia. Zawsze mi brakowało kilka godzin lotu, nawet, gdy byłem w tamtej części świata. Żeby jednak dobrze je poznać i poczuć, myślę, że potrzeba co najmniej kilku tygodni. To jednak nie zamyka mojej listy podróżniczych marzeń.

Winnica Karonii. Twój własny, stały „winny” ląd. Kiedy będzie pierwsze wino?

Własne wino domowe piliśmy już trzy lata temu. Pierwsze pinot noir zasadziliśmy ok. 7-8 lat temu. Obserwowaliśmy, jak się rozwija i faktycznie bardzo dobrze się przyjęło. Wino wyszło zaskakująco dobre, bardzo esencjonalne, wytrawne, intensywne, z charakterem i dość mocne, wbrew temu, co często w Polsce mówi się bądź co wychodzi. Przyjęliśmy metodę klasyczną, tradycyjną, bez cukru i drożdży, bazując wyłącznie na winogronach. Dosadziliśmy więc kolejne szczepy: grüner veltliner, riesling, zweigelt, Saint Laurent, bianca, merlot, ich plony będziemy po raz pierwszy zbierać w 2017 roku i to będzie chwila prawdy. Wtedy zobaczymy, co dalej. Sadzonki sprowadzaliśmy z Austrii. Jest nam bliska i dobrze rozpoznana, mieszkaliśmy tam z rodzicami jakiś czas. Doszliśmy też do wniosku, że geograficznie, klimatycznie, geologicznie jest nam tam najbliżej. Nasza Winnica znajduje się na Jurze Krakowsko-Częstochowskiej pod Olsztynem (tak, tak, jest w Polsce drugi Olsztyn). Można tam przyjechać, spróbować dobrych win, odpocząć, spędzić miło czas. Docelowo mamy w planach enoturystykę, degustacje, imprezy tematyczne.

Podobno jeszcze dobrze nie zacząłeś chodzić a już łapałeś za patelnię?

Kuchnia to moja pierwsza pasja. Faktycznie już jako dziecko fascynowały mnie różne smaki. Mama, tata, starszy brat, wszyscy w moim domu gotują. Od bardzo tradycyjnej kuchni babci Lwowianki, która nas nią zaraziła i tradycję tę kontynuowała mama, po kuchnię międzynarodową. Dużo podróżowaliśmy. W czasach, gdy w Polsce niewiele było do wyboru, smaki trafiały w nas, jak grom z jasnego nieba. Było w tym coś bardzo egzotycznego i wciągającego. Wiedeń, w którym mieszkaliśmy, to tygiel kulturowy, z wszystkimi kulinariami świata. Cenię sobie kuchnię austriacką, obalę tu mit ciężkiej kuchni – można znaleźć w niej różnego rodzaju potrawy, lżejsze też. Austriacy lubią wysoki standard jedzenia, dobre produkty, dobrą jakość. Przez lata więc kuchnia rozwijała się nie tylko w mojej głowie, ale i w praktyce na stole. Żeglując po świecie miałem kolejne okazje do odkrywania smaków i trenowania ich we własnej kuchni. Idziesz na lokalny targ, kupujesz, gotujesz albo wskakujesz do wody i łowisz kolację. Bezcenne jest płynąć jachtem i na środku oceanu złowić tuńczyka, barakudę czy ośmiornicę i natychmiast włożyć do garnka. Korzystam z każdej okazji. Kuchnia miała ogromny wpływ na to, co robię teraz. Wino, jak wiadomo, łączy się z jedzeniem. Miejsce, w którym siedzimy, Fort Wino, to nie tylko wino, ale i autorska kuchnia. Bazuję na swoich doświadczeniach, ale też wsłuchuję się w głosy moich przyjaciół i gości, znam ich gusta. Moim rytuałem weekendowym jest warszawski BioBazar, który uwielbiam. Znajduję tam inspiracje i świetnej jakości produkty, klimat i atmosfera tego miejsca jest wspaniała. Ostatnio kupiłem świeżutkie vongole od mojego ulubionego dostawcy owoców morza, zachęcony przez kolegę, żeby cos fajnego przyrządzić w weekend. Gdy kolega zobaczył zdjęcie na facebooku, wyskoczył z łóżka i zjawił się w Forcie, dzwoniąc po drodze, żeby tylko nie zabrakło. Trzymam się jednak przede wszystkim tego, co podpowiada mi serce i doświadczenie, gotuję w zgodzie z moją naturą.

Mówisz, że podróże kształcą. Czego smacznego zatem się nauczyłeś?

Żeglując niegdyś po Karaibach, dopłynęliśmy do wysepki Union Island na Małych Antylach, rzuciliśmy cumy i zwyczajowo poszliśmy na zwiad po okolicy. W pięknych okolicznościach zachodzącego słońca w małej zatoczce natknęliśmy się na tubylców, siedzących na małej rozwalonej łódeczce, odwróconej do góry dnem. Po chwili rozmowy zauważyłem, że w zatoczce znajduje się jakby mały basen z dużych pustych (!) muszli. Zapytałem więc z wrodzonej ciekawości, co tam jest. Jeden z naszych nowych przyjaciół podszedł wiec tam, wyjął wielka muszlę, swoim magicznym sposobem otworzył i wyciągnął co najmniej kilogramowego ślimaka, sprawił go bardzo szybko, z czego zostało fantastyczne białe mięso, podobne do małży Św. Jakuba tyle, że półkilowe. Pociął to na małe kawałeczki, jak rybę do sashimi, wrzucił do woreczka, do którego wcisnął limonkę, zamieszał i mnie poczęstował. Brak słów, jakie to było fantastyczne. Wtedy doznałem olśnienia, gdy przypomniałem sobie, jak podczas nurkowania widziałem te duże muszle. To był conch. Wskoczyłem do wody następnego dnia, wyłowiłem, przyrządziłem, zjadłem. Gdy tylko mamy okazję tam być, podaje to danie gościom i są zachwyceni. Innym razem, siedząc późną nocą na katamaranie, postanowiliśmy zanurkować, włączyliśmy latarki i nagle się okazało, że wszędzie pływają duże langusty. Ponieważ mamy na nie sposób, złapaliśmy kilka i natychmiast po wyjściu z wody wrzuciliśmy do garnka, mając kolejną fantastyczną biesiadę. Jednym słowem, co znajdziemy, to zjemy.

Wypróbuj przepis Piotra Karonia na rybę po kreolsku.

Ryba po kreolsku

1. Sos to kwintesencja kreolskich smaków
Drobno posiekać warzywa: jedna mała cebula, pół małej marchewki, jedna czerwona papryka, ząbek czosnku, kawałek ok. 1 cm świeżego imbiru, mała czerwona papryka chilli
Na patelnię z oliwą wrzucić cebulę i marchewkę, po zeszkleniu dodać paprykę, niech się podsmaży. Następnie dodać imbir, czosnek, drobno skrojoną paprykę chilli i jednego pokrojonego w krążki banana;
Do przesmażonych warzyw dodać słodkie curry, przesmażyć i całość podlać 250ml mleka kokosowego, zagotować;
Przełożyć całość do małego garnka, dodać posiekaną bazylię azjatycką i kolendrę, dodać do smaku sól i gotować dalej bardzo wolno, maks. 15 minut, mieszając co jakiś czas .

2. Ryz jaśminowy – Idealnym dodatkiem jest fantastycznie pachnący ryż tajlandzki jaśminowy
Odmierzyć odpowiednią porcję ryżu, najlepiej szklanką (jedna szklanka to idealna porcja dla 2 osób);
Wypłukać ryż pod bieżącą zimną wodą;
W wysokim garnku odmierzyć taką samą pojemność zimnej wody co ryżu, dodać wypłukany ryż i wstawić na ogień pod przykryciem, posolić;
Po zagotowaniu natychmiast obniżyć ogień na ok. 30-40 proc. mocy , zamieszać ryż i bardzo wolno dalej gotować pod przykryciem przez ok. 10 minut aż woda zostanie zupełnie wchłonięta, wyłączyć kuchenkę, zamieszać delikatnie ryż, po kolejnych 2 minutach pod przykryciem dojdzie idealnie.

Po wstawieniu ryżu idealnie zabrać się za rybę, wtedy i ryba i ryż będą dobrze zsynchronizowane.

3. Ryba
Oczyszczoną świeżą rybę (najlepiej doradę albo okonia morskiego) naciąć na boku ostrym nożem po 3 kreski z każdej strony, posolić;
W małym naczyniu wymieszać 1/6 masła z szafranem w proszku;
Na tę samą patelnię, na której podsmażaliśmy sos, dolać oliwy, wrzucić trochę pokrojonej papryki chilli i dodać rybę;
Smażyć z jednej strony ok. 5-7 minut, przerzucić delikatnie, aby nie uszkodzić ryby, na drugą stronę i smażyć tyle samo czasu;
Ok. 4 minuty przed końcem smażenia dodać na patelnię/rybę masło z szafranem , (rozsmarować po wierzchu ryby masło z szafranem, samo się rozpuści i rozleje na patelnię) i posypać posiekaną kolendrą.
Twoje kreolskie danie jest gotowe! Podawać, według uznania, w osobnych naczyniach na stół albo nakładać na talerze wszystko razem, jednak nie łącząc składników. Koniecznie podawać do przyprawienia pokrojoną limonkę. Smacznego!

***

Anna Ruszczak
Autorka bloga „Na moim stole”
www.annaewamarianamoimstole.pl
https://www.facebook.com/annaewamarianamoimstole
https://www.pinterest.com/annaewamaria/na-moim-stole/

Przeczytaj także