Urszula Brzezińska-Hołownia

Latanie to nie tylko zawód, ale także pasja. Poznaj jedną z trzech pilotek w polskiej armii, która osiąga prędkość ponaddźwiękową na myśliwcach MIG-29

Olga Kozierowska

Z Urszulą Brzezińską-Hołownią, o tym jak została pilotem myśliwca MIG-29 rozmawiała Olga Kordys Kozierowska.

Olga Kozierowska: Kiedyś miałam taki plan, by nauczyć się latać szybowcami, w Dęblinie. Rodzice jednak szybko mi to z głowy wybili. Strach zwyciężył. Pani poszła 10 kroków dalej. Nie dość, że nauczyła się Pani latać, to do tego na odrzutowcach. To jeszcze stała się Pani zawodowym żołnierzem. Czy to był Pani plan, marzenie z dzieciństwa? (W jaki sposób to w Pani dojrzewało, czy ktoś to zainspirował…)

Urszula Brzezińska: Myśl o tym, żeby zostać zawodowym żołnierzem kiełkowała we mnie od dawna. W gimnazjum chciałam zostać policjantką. Ale to zawód żołnierza wydawał mi się bardziej dostojny, z większym ładunkiem patriotyzmu. To dziecinne marzenie wpłynęło na całe moje życie. Rodzice nie zgodzili się na liceum wojskowe, więc skończyłam ogólnokształcące, ale już tam robiłam wszystko pod kątem Wyższej Szkoły Oficerskiej Sił Powietrznych (aktualnie Lotnicza Akademia Wojskowa). Poszłam do klasy matematyczno-fizycznej, ćwiczyłam do egzaminów sportowych, poprawiałam kondycję, chodziłam na kółko strzeleckie. Wiedziałam, że chcę być w wojsku.

Musiałam chyba mieć mocno zakorzeniony w głowie stereotyp, że dla kobiet bycie pilotem wojskowym jest nieosiągalne, bo nie planowałam latać. Zdawałam na kierunek kontroli lotów. Podanie, żeby zostać pilotem wojskowym złożyłam jako drugi wybór. Okazało się, że to przypadkowe spełnienie marzeń. Lekarz w trakcie badań w Dęblinie powiedział mi, że mogę zostać pilotem wojskowym i wtedy z miejsca zmieniłam kierunek na: pilot samolotu odrzutowego. Postanowiłam, że spróbuję i pomyślałam, że jeśli będę czuła się w tym dobrze, to pójdę w to dalej. Okazało się, że to jest tak wciągająca pasja i tak angażujący zawód, że nie było drogi powrotu.

Czy wiele kobiet z Panią studiowało?

Nasz rocznik był pierwszym tak licznym, jeśli chodzi o kobiety. Było nas na roku piętnaście, z czego siedem z kategorią zdrowia „A”, co umożliwiało nam w przyszłości latanie na samolotach naddźwiękowych. Do końca szkolenia zostałyśmy we trzy.

Jak wygląda taki przeciętny dzień na WSOSP?

Pobudka przed szóstą, potem zaprawa – najczęściej bieganie albo „rejony” czyli sprzątanie przydzielonego terytorium, szybki prysznic, szybkie śniadanie, odprawa i zajęcia od godziny ósmej z przerwą na obiad i kolację. Po zajęciach czas na naukę i przygotowanie do kolejnego dnia. Były zajęcia z teorii wojskowości, przygotowania do praktyk lotniczych związanych z konstrukcją samolotu i symulatorami. Osobny semestr poświęcony był na praktyki lotnicze. Każdego dnia wykonywaliśmy loty. Przygotowanie do lotu, wykonanie go, omówienie i przygotowanie do kolejnego dnia lotnego. Spędzaliśmy na lotnisku po 12-13 godzin. To była norma. Nie znaliśmy innego świata.

Najtrudniejsze chwile… a także jak wyglądały treningi sprawnościowe / na symulatorach, przygotowujące Panią do pilotowania MiG-29.

Ciężko powiedzieć o jednej najtrudniejszej chwili. Podchodziłam bardzo ambitnie do lotów. Nigdy nie byłam pewna, czy dam radę. Wiedziałam, że muszę dawać z siebie wszystko, żeby zostać na MiG-ach. Ale najtrudniejsze momenty nie były związane z samą pracą, tylko z byciem kobietą w męskim gronie. Dla dziewiętnastoletniej dziewczyny to był trudny był czas oswajania się z brutalnym, męskim światem. Dla mnie było to realne wejście w dorosłość.

Na WSOSP-ie mieliśmy KSPDL, czyli „kondycyjne sprawnościowe przygotowanie do lotów”, które miało przygotować nasz błędnik na wyprowadzenie go z równowagi i na przeciążenia. Trenowaliśmy na trzech rodzajach przyrządów – koła reńskie (kręcą się w kółko), żyroskopy (na których można przemieszczać się w każdej pozycji) i loopingi. W tych treningach nie chodziło o bierne kręcenie się i walczenie o przetrwanie, ale wykonywanie pewnych sekwencji, żeby świadomie reagować ciałem i balansować. Drugim ważnym elementem treningu było przygotowanie na symulatorach. Trzeba pamiętać, że symulator nie zastąpi samolotu, nie da się na nim nauczyć lądować, ale jest niezastąpiony w przygotowaniach do rozłożenia uwagi w kabinie, do tego, co robić na każdym etapie lotu, w trakcie podejścia do lądowania, atakowania celów naziemnych, wykorzystania uzbrojenia. To właśnie intensywne treningi na symulatorze pozwoliły mi na szybki powrót do pracy na MiG-u po urlopie macierzyńskim.

Dziś ma Pani stopień porucznika, czy są ambicje na więcej?

No jasne, ale do kolejnych szczebli wojskowych podchodzę z pokorą i bez ciśnienia. Chcę wykonywać moją pracę najlepiej jak potrafię i w zgodzie ze sobą.

W jaki sposób, przy wykorzystaniu jakich narzędzi, kobieta może budować/umacniać swoją pozycję w wojsku?

Z mojej perspektywy to po pierwsze praca, rzetelna praca, bez oglądania się na innych. I duży dystans do siebie. Na pewno nie można pozwolić na to, żeby poczucie własnej wartości zaburzały niestosowne żary, wulgaryzmy czy hejt.

Czy można mówić o równouprawnieniu w wojsku?

Ja jestem szczęściarą, bo w mojej ekipie w pracy nie odczuwam ani braku, ani nadmiaru przywilejów, ze względu na płeć. Moi koledzy są szczerzy i otwarci. Nie owijają w bawełnę. Z drugiej strony wiem, że w wielu jednostkach to wcale nie jest takie oczywiste.

Przeczytaj także: Dlaczego głos kobiet jest często pomijany?

A czy można mówić o równouprawnieniu w Polsce?

Nie mamy w Polsce pełnego równouprawnienia. Po pierwsze mamy nierówność płac. Innym elementem dyskryminacji jest kwestia urlopu po urodzeniu dziecka. Urlop ojcowski trwa dwa tygodnie i choć mógłby trwać dłużej, to nie jest powszechnie praktykowany. Warto też zadać pytanie, czy wszystkie kobiety, które chcą pracować w domu i zajmować się dziećmi, decydują się na to poprzez swój świadomy wybór, czy raczej są do tego zmuszone? Jeśli robią to, bo nie mają wyboru (np. ze względu na brak dostępnych miejsc opieki lub z innego powodu), to jest to dyskryminacja. Jeśli kobieta ma w sobie pokłady energii, ambicji, aspiracje, które zrealizuje w pracy, a nie może tego robić ze względu na sytuację rodzinną, to jest to nasza prywatna tragedia. Trzeba zrobić wszystko, żeby móc umożliwić kobietom aktywność zawodową, jeśli one tego chcą.

Wielu ekspertów twierdzi, że równouprawnienie zaczyna się w domu. Bo jeżeli tego nie będzie, to równouprawnienie w biznesie czy polityce będzie wydmuszką. Co Pani myśli na ten temat? Jakie są Pani doświadczenia?

Nasze małżeństwo nie miałoby racji bytu, gdyby nie równouprawnienie. Nie byłoby nas, gdyby nie było między nami równouprawnienia. Wynika to z charakteru mojej pracy i napiętego grafiku Szymona. Żeby harmonijnie funkcjonować w związku, musimy traktować siebie i swoje potrzeby jak równe sobie. Równouprawnienie nie dotyczy tylko relacji kobieta – mężczyzna, ale również kobieta-kobieta, mężczyzna-mężczyzna. Ta kwestia dotyczy całego społeczeństwa, bo wszyscy jesteśmy równi. Dlatego potrzeby i aspiracje każdego powinny być wysłuchane. Równouprawnienie w domu daje też poczucie wartości i pewność siebie. Partner zachęca nas, żebyśmy sięgali po maksimum swoich możliwości. Dzięki temu jesteśmy odważniejsi, bardziej świadomi i chcemy się rozwijać.

Moja babcia mawiała, że kobieta musi mieć własną portmonetkę i tajemnice. Kiedyś tego nie rozumiałam. Dziś uważam, że portmonetka to coś więcej niż posiadanie własnych pieniędzy, to wolność, wybór, w szerokim znaczeniu. Coraz więcej kobiet w Polsce jednak decyduje się nie korzystać z własnej „portmonetki” bo mówią, że im się nie opłaca i wolą zasiłki, bo mówią, że maż zarabia i one nie muszą, bo mówią, że ich matki pracowały i nie było ich w domu więc one chcą inaczej… Czy to dobry kierunek zmian? Do czego to może doprowadzić?

Własna portmonetka to znacznie więcej niż posiadanie pieniędzy. To jest poczucie sprawczości, niezależności, możliwość decydowania o sobie, realizowania swoich małych przyjemności. Żyjemy w takiej rzeczywistości, w której nie mając własnych pieniędzy, nie możemy w pełni o sobie decydować. Są kobiety, które żyją w związkach przemocowych. Nie mogą się z nich wydobyć również ze względu na zależność ekonomiczną. Właśnie dlatego ta niezależność finansowa ma tak ogromną wartość. Daje pewność, że możemy być samodzielne.

Przeczytaj także: Łącząc siły z innymi możemy dostarczyć nową jakość na rynek

Ja mam wzorzec mamy pracującej, która nas wychowywała, zajmowała się domem, gotowała obiady i pracowała zawodowo. Sama, po urodzeniu Mani, wróciłam do pracy po ośmiu miesiącach. Naprawdę da się pogodzić latanie z macierzyństwem. Oczywiście miałam koszmarny dylemat, bo wiedziałam ze jestem dla Marysi wszystkim. Doszłam wtedy do bardzo ważnego wniosku: szczęśliwa mama to szczęśliwe dziecko. I nic lepszego nie mogę dla niej zrobić, jak tylko dawać jej przykład jak być szczęśliwą kobietą.

Kiedyś kobiety nie miały wyboru, siłą rzeczy były częściej w domu. Emancypacja przyniosła nam więcej wolności, ale też obarczyła kobiety ogromem obciążeń, którymi mogą czuć się przytłoczone. Tylko że to nie jest równouprawnienie, bo np. nie zawsze podział obowiązków w domu jest równo rozłożony pomiędzy kobietę, a mężczyznę. Mam nadzieję, że dzisiejsze rozumienie równouprawnienia nie będzie powrotem do tego stereotypu, że kobiety coraz częściej podejmują tę decyzję świadomie.

Jaki jest Pani sposób, aby w obecnej sytuacji spowodowanej pandemią zachować zdrowy rozsądek. Z jednej strony dbać o bezpieczeństwo swojej rodziny z drugiej jak funkcjonować w nowej rzeczywistości.

Zdrowy rozsądek jest teraz najważniejszy. Uważam, że należy stosować się do wytycznych, zostać w domu, jeśli nie ma potrzeby przebywania w publicznych miejscach. Ważna jest higiena, częstsze niż dotychczas mycie rąk, ale też nie popadajmy w skrajności. Jeżeli będziemy stosowali się do zdroworozsądkowych procedur, to znacząco zwiększymy bezpieczeństwo nas wszystkich. Mój zawód nie przewiduje możliwości pracy zdalnej. Zrezygnowaliśmy z przywitania przez podanie ręki, poza tym pracujemy normalnie. W domu zmieniło się więcej, bo nie chodzimy teraz z Manią na place zabaw, nie wychodzimy do teatru, ale z drugiej strony zyskaliśmy dużo rodzinnego czasu dla siebie. Chodzimy na spacery do lasu. Trudny czas trzeba przeczekać, nic nie trwa wiecznie. Z tego kryzysu możemy wyjść jeszcze silniejsze.