Wszystkiego musiałam nauczyć się od nowa – wspomina Monika Smolińska. Ta poruszająca historia pokazuje jak wielka siła tkwi w kobietach.

Monika Smolińska

 

Życie potrafi zmienić się w ułamku sekundy. Jedna iskra, wybuch, pożar i wszystko wali się w gruzy. Monika Smolińska była jedną z niewielu ofiar wybuchu biokominka, które przeżyły. Gdy trafiła do szpitala, jej ciało było poparzone w 40 procentach. Od dwóch lat walczy o powrót do sprawności i normalności. – To wydarzenie odebrało mi bardzo dużo, ale nauczyło, kochać siebie bardziej – mówi dziś.

Przeczytajcie jej poruszającą opowieść.

Nigdy nie zapomnę daty 12 lutego 2016 r., kiedy jak co rano pędem leciałam do pracy. Moje życie wydawało się być normalnym, trochę czasem monotonnym, może nawet bez wyrazu, bo tak też mi się wydawało. Budziłam się często ze zgorzkniałą miną, myśląc, że brakuje mi w życiu tego czegoś, co daje szczęście i sprawia, że życie ma sens.
Wszystko tak naprawdę było prawie idealne. Żadnych większych problemów, zdrowie, uroda, przyjaciele. Miałam ciekawą pracę, właśnie ukończyłam kolejne studia podyplomowe. Moja głowa była pełna planów i pięknych marzeń. Jednak mimo tego nie potrafiłam się w pełni cieszyć, doceniać każdy normalny dzień. Ja, kochająca podróże, gotowanie, taniec, malarstwo i poznawanie wielu innych rzeczy, w głębi duszy też chciałam być szczęśliwa.

Ten dzień

Wreszcie przyszedł ten moment kiedy wykończyłam wymarzone mieszkanie i już brakowało tak niewiele. Wtedy właśnie wydarzył się największy koszmar mojego życia, którego już nie mam, bo nigdy już nie będę taka sama ani w środku ani na zewnątrz. Ten ostatni wieczór zaczął się zupełnie normalnie, a potem już tylko wszystko płonęło razem ze mną i wyglądało dokładnie jak na filmach. W moim mieszkaniu wybuchł biokominek.

Odczucie było jak we śnie, kiedy nie chcesz w to uwierzyć, że dzieje się naprawdę i wiesz, że nie ma już odwrotu. Biokominek, który miał stworzyć przyjemny klimat, a okazał się jedną z bardziej niebezpiecznych rzeczy, o jakich nie miałam pojęcia. Jak się później okazało, byłam jedną z niewielu osób w Polsce, które przeżyły taki wybuch. Okazało się, że takich wybuchów było całkiem sporo.

Opary bezwonne nagromadzone w powietrzu przy powtórnym rozpalaniu przyczyniły się do eksplozji, która pochłonęła moje poprzednie życie, moją skórę i wszystko co mnie kiedyś tworzyło, moje Ja. Wiele osób mnie pytało czy to był mój błąd ? Nie, nie był. Używałam biokominka kilkanaście razy i zawsze było tak samo, wypalał się i gasł, oprócz tego jednego wieczoru, kiedy użyłam innego biopaliwa. Każda czynność była taka sama, ale opary były niewyczuwalne i okazało się ze miałam w domu bombę.

Ból i niepewność

Siła wybuchu padła na mnie i ciężko poparzyła mi twarz, szyje, dekolt, obie ręce do łokci, stopy i cały prawy bok. Razem oparzenia objęły 40 procent ciała. Trafiłam od razu na IOM do szpitala i tam wprowadzono mnie w śpiączkę farmakologiczną, w której utrzymywano przez 3 tygodnie. To była walka o życie. Nikt nie wiedział, czy przeżyję kolejny dzień, tydzień czy miesiąc. Co będzie kiedy mnie wybudzą? Czy mój organizm wytrzyma szok, czy skóra urośnie i pokryje głębokie rany? Jak będę wyglądała, czy będę miała swoje ręce, twarz? Czy zostanę kaleka?
Później popadłam w chorobę oparzeniową, która stała się moim koszmarem i trwa aż do dziś. W końcu mnie wybudzono. Otworzyłam oczy i ciągle jeszcze nie mogłam normalnie oddychać. Cała unieruchomiona w bandażach dusiłam się rurką od intubacji i miałam straszne halucynacje. Nie spodziewałam się, jaki koszmar dopiero mnie czeka, ale pamiętam dokładnie wszystko, co się wtedy wydarzyło.

Pierwsze tygodnie po wypadku

Wszystko od początku

Po odłączeniu większości maszyn za mnie pracujących, pora była nauczyć się posługiwać łyżką, kubkiem, by móc napić się wody. Wszystko wylatywało mi z rąk. Zresztą to nie były ręce, bo nawet ich nie przypominały.

Przekładanie kartek w czasopismach to dopiero było zdanie. Przekrojenie kotleta na pól graniczyło z cudem. Nie mówiąc już o przekręceniu się na bok czy podniesieniu się do pozycji siedzącej. Żadna z normalnych funkcji nie miała miejsca. Byłam po prostu warzywem, które nie mówiło i samo nic nie mogło zrobić. Nauka chodzenia zajęła mi dwa tygodnie, ale się udało. Z rękoma poszło dużo dłużej, bo dobre parę miesięcy, zanim objęłam dłońmi szklankę. Przeżyłam koszmar zmian opatrunków, to jakby na nowo cię obdzierali ze skóry. Boże to był istny koszmar nie do przetrwania bez narkotycznych środków przeciwbólowych. Mdlałam przed nimi ze strachu, bo sił brakowało.

Walka o życie

Czekałam na moment aż wreszcie wrócę do domu myśląc, że będzie mi już łatwiej. Nic bardziej mylnego. Wtedy zaczął się kolejny etap koszmaru, kolejna faza choroby oparzeniowej i walka o mój wygląd oraz sprawność. Ciężkie poparzenie przyczyniło się do rozległych bliznowców i przykurczy palców, dłoni oraz szyi. Rozpoczęłam bardzo ciężką codzienną rehabilitację polegającą na rozciąganiu skóry, która bolała bardziej niż cokolwiek wcześniej. Potem zaczęły się mobilizacje blizn, które były zbite jak kamienie i wyrosły na 1,5 cm w górę. Nieprzespane noce oraz ogromna mobilizacja czekały mnie przez kolejne pół roku.

Wreszcie zaczęłam szukać rozwiązań, by nie użalać się nad sobą, a zabrać się za siebie i toczyć tę walkę. Przeszłam szereg zabiegów i operacji, które zmieniły moje życie. Starałam się wykorzystywać wszystkie nowoczesne metody leczenia blizn oparzeniowych, mimo że niektórzy lekarze zapewniali mnie, że wiele się nie zmieni. Jednak okazało się inaczej. Moje samozaparcie oraz wytrzymałość i skoncentrowanie na celu doprowadziło mnie do pięknych zmian. Dziś są już widoczne efekty leczenia.

Odzyskać siebie

Jednak leczenie choroby oparzeniowej jest bardzo kosztowną terapią i wymaga bardzo dużych nakładów finansowych, dlatego jest mi niezmiernie potrzebne wsparcie finansowe, aby moc kontynuować to, co zaczęłam. Zostałam podopieczną fundacji wspierającej osoby poparzone i tutaj zbieram fundusze na swoje leczenie.

Pragnienie odzyskania siebie towarzyszy mi codziennie. Bardzo chciałabym odzyskać swoją twarz, skórę oraz pełną sprawność rąk. To wydarzenie odebrało mi bardzo dużo, ale nauczyło, kochać siebie bardziej. Pragnę być znowu sobą, dalej spełniać marzenia, cieszyć się każdym dniem, a przy tym pomagać takim osobom jak ja, które zagubiły się na swej drodze i szukają na niej ratunku. Wiem, że kontynuacja leczenia oraz spróbowanie najlepszych i najnowszych sposobów leczenia szpecących bliznowców przyniosą wsparcie także innym poparzonym, którzy nie wiedzą jak z tym walczyć. Możesz wesprzeć mnie przekazując swój 1% podatku na moje leczenie lub wpłacić darowiznę bezpośrednio na konto Fundacji Jagoda z dopiskiem: cel szczegółowy Monika Smolińska.

Dziękuję.

Fundacja Jagoda im Jagody Pachota

Ul. Czysta 7/7
50-013 Wrocław
KRS: 0000342831
REGON: 021178612
NIP: 897-175-95-07

Numer rachunku bankowego: 78 2490 0005 0000 4530 3670 0568
BIC/SWIFT: ALBPPLPW PL