wywiad olga kozierowska

Gdy zaczęłam dokonywać zmian, uwierzyłam w siebie

Dagny Kurdwanowska

Czy małe kroki mogą doprowadzić nas do wielkiej zmiany? Jak znaleźć w sobie siłę i wytrwałość, by działać? Przeczytaj wywiad z Olgą Kozierowską.

Dagny Kurdwanowska: Włączyłaś się w kampanię Difference Maker marki Clinique, która przekonuje kobiety, by uwierzyły w siebie i znalazły odwagę do dokonywania zmian. Wierzysz w to, że każda, nawet najdrobniejsza zmiana ma znaczenie i wpływa na życie nasze i ludzi wokół nas?

Olga Kozierowska: Zmiany są nieodzowną częścią naszego życia. Jedne możemy zainicjować i na te w stu procentach możemy mieć wpływ. Inne przychodzą niespodziewanie. Zaskakują, czasem zwalają z nóg. Są próbą. Ostatecznie na te niespodziewane też mamy wpływ. Możemy nimi zarządzić. Są bowiem niczym innym jak kryzysami. A każdy kryzys można zamienić w kryZYSK. Choć nam ciężko, choć wydaje się, że nie damy rady, wątpimy… jednak jest gdzieś w nas ta siła. Instynkt, który każe nam wstać i iść dalej. Działać mimo lęku. Do odnajdywania tej wewnętrznej siły motywuję kobiety od lat, dlatego włączenie się w akcję Difference Maker jest dla mnie naturalnym krokiem.

Kiedy tracisz pracę, grunt usuwa się pod nogami. Dla Baśki to był jeden z najtrudniejszych sprawdzianów w życiu. Jak sobie z nim poradziła? PRZECZYTAJ FRAGMENT KSIĄŻKI OLGI KOZIEROWSKIEJ „MÓJ PRZYJACIEL KRYZYS”.

Mówi się, że w zmianie najtrudniejszy jest pierwszy krok – to prawda?

To nie pierwszy krok jest najtrudniejszy, ale podjęcie decyzji o tym, by go wykonać i wytrwanie w tej decyzji. Mamy tendencję do oszukiwania siebie. Nasz mózg jest leniwy, więc wolimy trwać w czymś, co nie jest satysfakcjonujące, ale jest nam dobrze znane. Powtarzamy więc sobie – zawsze może być gorzej, po co mam coś zmieniać? Po co mam wychodzić z niedobrego związku, jeśli kolejny będzie jeszcze mniej udany albo, co gorsza, zostanę sama? Po co zmieniać pracę, jeśli z kolejnej mogę być jeszcze bardziej niezadowolona? W racjonalizowaniu tego pomagają nam różne ludowe mądrości, np. „Lepszy wróbel w garści niż gołąb na dachu”. W konsekwencji, przez taką negatywną motywację i chęć uniknięcia wstydu związanego z potencjalną porażką, tkwimy w miejscu.

Od tego pierwszego trudniejsze są drugi, trzeci i kolejne kroki?

Ten pierwszy krok robimy trochę na fali entuzjazmu i energii zmiany. Ale z każdym kolejnym uświadamiamy sobie, że wcale łatwo nie będzie. Nie może być, bo zmiana nigdy nie jest prosta. Wymaga determinacji, wytrwałości i elastyczności. Swojemu synowi zawsze powtarzam – „Nie idziesz wygrać. Idziesz spróbować wygrać”. Wydaje mi się, że to jest skuteczniejsze podejście. Nie robię czegoś, co na 100% musi mi się udać. Zamiast tego idę spróbować i zrobić wszystko, co mogę, żeby się udało.

Koncentrujemy się więc przede wszystkim na tym, żeby zadziałać, a nie na tym, że musimy odnieść sukces?

Zdecydowanie. Kiedy ktoś mnie pyta, jak osiągnąć sukces, odpowiadam – działaj, a potem udoskonalaj. We wprowadzaniu wszystkich życiowych zmian koncentrowanie się na działaniu jest najbardziej istotne. Jeśli będziemy się koncentrować na myśleniu, tylko stracimy czas. Dotyczy to zwłaszcza kobiet, ponieważ mamy nawyk analizowania wszystkiego, martwienia się na zapas, przewidywania tego, co może się zdarzyć, choć nie wiadomo, czy w ogóle się wydarzy. Myśli powodują, że na drodze widzimy głównie przeszkody. Skupiając się na działaniu, odwracamy sytuację i zaczynamy szukać rozwiązań.

Podczas Gdynia Design Days słuchałam wystąpienia Przemysława Powalacza, prezesa firmy Geberit, który opowiadał, że swoim pracownikom powtarza – „Lepiej proś o przebaczenie niż o pozwolenie”. Przekonuje ich, żeby byli autorami rozwiązań, a nie tylko wykonawcami poleceń.

Proaktywność to bardzo istotna kompetencja. Można to przełożyć na jeszcze inne powiedzenie – „Lepiej żałować, że się coś zrobiło niż żałować, że się nie zrobiło”. Świadomość, że nawet nie spróbowaliśmy, powoduje ogromny żal. Można to zobrazować prostym przykładem. Siedzimy przy stoliku, a przy barze siedzi osoba, która nam się bardzo podoba. Zerkamy na siebie, uśmiechamy się do siebie, ale zostajemy na swoich miejscach. Może nic by z tego nie wyszło, a może przegapiliśmy właśnie szansę na miłość? Jeśli nic nie zrobimy, skazujemy się od razu na słowo „nie”. Jeśli spróbujemy, zawsze mamy 50 procent szans, że coś z tego będzie.

Niektóre kobiety mówią, że zmienią swoje życie, kiedy będą na to gotowe. Istnieje coś takiego jak gotowość na zmianę?

Ta gotowość to jest słowo-worek. Wrzucamy do niego różne wymówki, które przed nami samymi dają nam alibi. Nie zmieniłam pracy, której nie lubię, nie zakończyłam związku, który jest nieudany, nie porozmawiałam z szefem o innych warunkach pracy – bo nie jestem na to jeszcze gotowa. Ale co to znaczy być gotowym? To znaczy po prostu podjąć decyzję. Czasem łatwiej jest, gdy życie nas do tego zmusza – szef wręcza nam wypowiedzenie, partner pakuje walizki i odchodzi. Dopiero wówczas decydujemy się na krok, o którym myślimy od miesięcy – o rozpoczęciu nowego etapu w życiu, założenie własnej firmy, o poszukaniu innej pracy. Z rachunkami na głowie, nie mamy wyjścia i musimy być gotowe.

W takiej sytuacji jesteśmy skazani na zmianę.

Tak, a do tego wchodzimy w rolę osoby, która podporządkowuje się okolicznościom. Wszystko to dzieje się w warunkach dużego stresu i napięcia. A o ileż łatwiej by nam było, gdybyśmy wcześniej wzięły sprawy w swoje ręce? Własną firmę lepiej budować, kiedy nie mamy noża na gardle. Tak właśnie zaczynałam tworzyć Sukces Pisany Szminką. Przez pierwsze pół roku było ciężko, ponieważ równocześnie pracowałam na etacie. To zapewniało mi finansowe zabezpieczenie. A w międzyczasie rozwijałam własną działalność i sprawdzałam swój pomysł w praktyce. Dzięki temu byłam przyczyną swojej zmiany, a nie skutkiem.

Stając się przyczyną zmian, mamy inną motywację do działania?

Zdecydowanie tak. Nie tylko inną motywację, ale także inne poczucie własnej wartości. Jakie mamy poczucie wartości, kiedy zwalniają nas z pracy? Nawet jeśli przez pięć lat marzyłyśmy tylko o tym, żeby stamtąd odejść, zamiast energii, pojawia się myśl – „Matko, jeśli oni mnie zwolnili, to ja się przecież do niczego nie nadaję”. To kolejny argument za tym, że lepiej być kowalem własnego losu.

A może my się po prostu boimy wysiłku związanego ze zmianą?

Na pewno jest w tym dużo prawdy. Wprowadzanie zmian wiąże się z wypracowaniem nowych nawyków – w myśleniu, w działaniu. To z kolei związane jest z wysiłkiem, którego my wolimy unikać.

Jak sobie z tą niechęcią poradzić? Zrobienie planu zmiany to dobry pomysł?

Na pewno da się przygotować do zmiany i zaplanować kroki milowe. Można wypisać sobie na kartce, co jest potrzebne, żeby ta zmiana nastąpiła. Jeśli chcemy zmienić pracę, wypiszmy, co musimy wiedzieć, co musimy zrobić, co poza CV i listem motywacyjnym musimy zebrać, jak musimy przygotować siebie, żeby zacząć działać. To samo dotyczy zakładania firmy czy wychodzenia z toksycznego związku – na to też przecież trzeba się przygotować. Nie można spakować walizki, zabrać dzieci i po prostu wyjść. Trzeba się zastanowić, co z mieszkaniem, ile trzeba zarobić, żeby to dźwignąć, kto może pomóc w opiece nad dziećmi.

Dlaczego trzeba to wszystko zapisać – nie wystarczy dobry plan w głowie?

Kartka papieru zniesie wszystko. Pomaga też uporządkować myśli, cele, pomysły. Spisanie planu trzyma nas również w ryzach i mobilizuje do działania. Inaczej realizuje się coś, co jest tylko w naszej głowie, a inaczej coś, co nazwiemy „PROJEKT: Nowa praca” lub „PROJEKT: Moja firma”. Oczywiście musimy pamiętać, że kierunek, który obrałyśmy może się nagle zmienić.

Zrobiłyśmy pięć kroków i nagle wyrasta przed nami ściana. Co wtedy?

Wtedy warto zrobić krok w tył.

Wiele osób postrzega to jako porażkę – jeśli się cofasz, to znaczy, że przegrywasz.

Widziałam ostatnio piękny cytat, który najlepiej podsumowuje tę wątpliwość. Co zrobić, gdy wspinając się po drabinie zorientujemy się, że oparłyśmy ją nie o ten budynek co trzeba? Musimy zejść, oprzeć drabinę o właściwy i zacząć wspinać się od nowa. Znam wiele osób, które piastują wysokie stanowiska i osiągnęły sukces, ale miały w swojej karierze takie momenty, kiedy musiały zrobić nawet kilka kroków do tyłu. Sama przeszłam taką drogę. W korporacji zajmowałam ważne stanowisko, byłam panią dyrektor, która zarządzała zespołami w 14 krajach Europy, miałam dwie sekretarki. I zrobiłam taki krok w tył, że musiałam zaczynać wszystko od początku. Zaczęłam robić zupełnie nowe rzeczy, uczyłam się, żeby zostać radiowcem, zrobiłam program w telewizji. Zarabiałam nieporównywalnie mniej. Miałam jednak odłożone oszczędności na start, ponieważ miałam dziecko na utrzymaniu i spłacałam kredyt. Ale nauczyłam się, że jeśli kochamy to, co robimy, wspinamy się po naszej drabinie tak szybko, że mało kto będzie mógł nas dogonić.

Najważniejsze to nie poddawać się?

I ciągle sprawdzać, wymyślać, udoskonalać, próbować, ale za każdym razem inaczej. Jeśli będziemy wciąż działać tak samo, to nie możemy oczekiwać innego efektu.

Wspomniałaś o dziecku, o kredycie. Bardzo często mówimy, że nie możemy czegoś zmienić, bo blokuje nas kredyt albo nie pozwala nam na to odpowiedzialność za rodzinę. To realny argument, czy wymówka?

To argument niesprawdzony. Póki nie zaczniesz szukać nowej pracy, nie sprawdzisz, gdzie mogłabyś pracować i za ile, to nie wiesz, czy wystarczy ci na kredyt i na rachunki. Zasłaniając się kredytem, nie musimy zastanawiać się, jakie mamy mocne strony, gdzie możemy złożyć aplikację, co możemy zrobić, żeby zdobyć wymarzoną pracę. Jeśli nie sprawdzimy wszystkich możliwości, nie będziemy wiedziały, z czego możemy wybierać. I faktycznie może się okazać, że dziś jeszcze nie można pozwolić sobie na zmianę pracy. Ale „dziś” nie oznacza „jutro”. A kiedy będziemy miały już wiedzę na temat siebie, swoich możliwości i na temat rynku, o wiele łatwiej będzie zrobić ten krok za jakiś czas.

Warto określić już na początku drogi swój cel?

Oczywiście. Działanie bez celu jest działaniem bez sensu.

Jak ambitny powinien być ten cel?

Cel na pewno powinien być mierzalny, rozłożony w czasie i ambitny. Cele długofalowe powinny być większe. Ale warto go podzielić na kilka mniejszych, żeby łatwiej było nam je realizować. Poszczególne cele mogą być malutkie i przybliżać nas do realizacji tego głównego celu.

Poza spisaniem strategii i planu, czy są także inne narzędzia, które pomogą nam wdrożyć zmianę i nią zarządzić?

Plan jest planem, ale najwięcej energii będzie nas kosztowało wytrwanie w działaniu. Świadome bycie tu i teraz polega także na tym, że zdajemy sobie sprawę z tego, że może być trudno, że po drodze będzie sporo kryzysów, mniejszych lub większych porażek, ale to wszystko jest wpisane w drogę do sukcesu. Nie słyszałam o sukcesie, który by nie był okupiony krwią, potem i łzami. To jest częścią tej drogi. Dlatego musimy nauczyć się tak współpracować ze swoją głową, żeby się pozytywnie motywować.

W jaki sposób najlepiej to robić?

Bardzo dobrze działa motywacja w drugiej osobie. I tak każdego dnia prowadzimy ze sobą setki monologów. Warto, żeby te monologi nas wspierały.

Co możemy sobie powtarzać?

Dasz radę, uda ci się. Na pewno coś wymyślisz. Teraz o tym nie myśl, pomyślisz o tym jutro. Mówmy do siebie tak, jakbyśmy rozmawiały ze swoją przyjaciółką.

Tak, jakbyśmy chciały się sobą zaopiekować?

Tak. W momencie pojawienia się problemu, kotwiczenie się na nim, rozgrzebywanie go, zdecydowanie nie służy wyjściu z sytuacji. Czasem lepiej coś odłożyć, odpuścić, pomyśleć o tym następnego dnia, bo rozwiązania nie przychodzą do nas w momencie stresu. W stresie pojawiają się emocje, przestajemy myśleć racjonalnie i na pewno nic mądrego nie wymyślimy. Wciąż rządzą nami atawizmy. Weźmy tygrysa szablastozębnego, niech on będzie naszą metaforą dla kryzysu i stresu. Kiedyś, gdy człowiek widział takiego tygrysa zaczynał uciekać. Nie tylko ratował życie, ale i pozbywał się z organizmu kortyzolu, odpowiedzialnego za stres. Teraz atakują nas trochę inne tygrysy, ale one także są odpowiedzialne za wydzielanie kortyzolu. Siedząc przy biurku albo na kanapie nie mamy szansy się go pozbyć, wpadamy prosto w szpony tygrysa. W momencie, gdy jesteśmy podminowani i trudno jest nam podjąć decyzję, załóżmy adidasy, dres i pójdźmy pobiegać. Dopiero wtedy zaczniemy racjonalnie myśleć.

I cały czas podchodźmy do siebie z życzliwością i uważnością?

Tak, z dużą dozą samoświadomości. Nauczmy się też obserwować. Czasem zaczniemy zmianę i ona zaprowadzi nas w miejsce, o którym wcześniej nawet nie pomyślałyśmy. Może się okazać, że nowy kierunek będzie jeszcze ciekawszy i piękniejszy. Uważność daje nam umiejętność zauważania i wykorzystywania możliwości, na które trafiamy po drodze. Warto mieć więc oczy i uszy szeroko otwarte.

Można wyrobić w sobie nawyk osiągania i realizowania celów?

Tak, można. Kiedyś moje życie było wynikiem różnych działań zewnętrznych, innych ludzi, losu. Płynęłam z nurtem i realizowałam takie scenariusze, jakie podsuwało mi życie lub ktoś uznał, że są dla mnie dobre. Gdy powoli, krok po kroku, zaczęłam wprowadzać kolejne zmiany, najpierw mniejsze, potem większe, uwierzyłam w siebie. Dziś nie boję się żadnej zmiany. Doświadczyłam w życiu tak wielu kryzysów, że nazywam siebie Wańką-Wstańką. Kryzysy nie zabierają mi ani radości życia, ani optymizmu, bo nauczyłam się z nich wychodzić. Stało się to moim nawykiem.

Uczymy się zatem nie tylko na błędach, ale także na próbach i kryzysach.

Dokładnie tak jest. Warto ciągle próbować i obserwować, co z tego wyniknie.

Przeczytaj także