W jednej ze swoich firm, zajmujących się turystyką, miałem kiedyś managerkę z ciągle otwartą pocztą e-mail, dwoma laptopami i z papierami, które zachowywały się jak tornado na jej biurku. Kiedy odpisywała mi na służbową wiadomość, lubiła wspomnieć: „ale młyn” lub użyć frazy: „nie wiem w co ręce włożyć”. Na pierwszy rzut oka, taki pracownik to skarb. Musiałem ją jednak zwolnić, bo… była ciągle zajęta.
Mikro-zarządzanie to „biznesowa choroba” spotykana nie tylko u przedsiębiorców. Cierpią na nią także sportowcy, managerowie, ale i rodzice. Coraz mniej mnie dziwi ojciec rozmawiający z dzieckiem i jednocześnie odpisujący na maila. I coraz mniej mnie dziwi, że para młodych ludzi je kolacje w kameralnej restauracji i oboje mają twarze oświetlone na niebiesko przez światło bijące od smartphonowych aplikacji. Przyzwyczailiśmy się do bycia zajętym i często na tej podstawie budujemy swoją pewność siebie (wszak, skoro robię tak wiele to pewnie jestem wiele warty).
Kłopot w tym, że bycie zajętym (nazywam je „BUSY-ness”) nie ułatwia rozwoju. Ani w biznesie, ani w sporcie, ani w rodzinie. Mało tego, wielokrotnie prowadzi do niepokoju, frustracji, utraty sensu, a nawet do depresji. Nierzadko też moi klienci mają poczucie winy, kiedy odpoczywają lub oglądają serial w telewizji. Rozumiem warunki gry, jakie narzuca nam postęp, ale coraz częściej myślę, że my się w tym wszystkim pogubiliśmy.
Owszem, mamy więcej niż kiedykolwiek (bez względu na propagandę, która przekazuje nam inne stanowisko). Możemy podróżować więcej niż poprzednie pokolenia. Nasze lodówki są pełne, a w telewizji mamy 400 kolorowych kanałów na zawołanie i 1000 interesujących seriali na naszym laptopie w każdej chwili. Coraz mniej mamy jednak tego co współcześnie nazywa się „wellbeingiem” (na marginesie: dynamiczny rozwój tego ruchu też powinien dać nam do myślenia).
I nie jest to konstatacja skierowana do mnichów, samotników i myślicieli. Jest skierowana także do ludzi w „Mordorze”, do rodziców, którzy coraz chętniej delegują zajmowanie się ich dziećmi poza rodzinę i do przedsiębiorców, którzy chcą wzrastać – nawet kosztem zdrowia. A tutaj klops, bo zdrowy BUSINESS nie idzie w parze z BUSY-NESS.
W cyklu swoich felietonów, chciałbym poruszać kwestie balansu, w tym niezbalansowanym świecie. Czy da się połączyć rozsądną duchowość ze skutecznym biznesem? Czy da się wygrywać w sporcie, robiąc to etycznie i z radością? Czy da się połączyć wychowywanie dzieci z karierą? Wierzę, że tak!
***
O AUTORZE
Jakub B. Bączek – mówca inspiracyjny, Twórca Akademii Trenerów Mentalnych, Wykładowca MBA, Multiprzedsiębiorca na emeryturze. Autor ponad 20 książek, w tym bestsellery takie jak „25 miniemerytur”, „Zarobić milion, idąc pod prąd” czy „Trening mentalny czyli o dobrym życiu”. Podróżnik, pasjonat golfa, siatkówki, buddyzmu, treningu mentalnego, filozofii i nałogowy czytelnik. Więcej na: https://www.jakubbbaczek.pl/