O tym, czy Matka Polka potrafi dogadać się w naszej głowie z Feministką, o nałogowym matkopolowaniu, stereotypach, które utrudniają rodzicielstwo, o uważności, zgodzie na bycie nieperfekcyjną mamą oraz ciągłym uczeniu się bycia dobrym i mądrym rodzicem, Joanna Mielewczyk opowiedziała Dagny Kurdwanowskiej.
Kto to jest Matka Polka Feministka?
Matka-Polka to stereotypowa postać, która bierze wszystko na siebie, nie potrafi się dzielić i prosić o pomoc. To cecha, która nas bardzo osłabia. I psychicznie, i fizycznie. Kiedy zostajemy rodzicami, dobrze jest ustalić nowe zasady i dzielić się obowiązkami, ale wciąż robimy to zbyt rzadko. Nie wiemy o tym, albo zapominamy. Ta Matka-Polka ciągle w nas tkwi. A feministka to jest osoba, która jest świadoma tego, czego chce, czego potrzebuje i tego, jakie są jej prawa. Uważa, że obowiązki należy dzielić sprawiedliwie. Nie równo, bo tak się nie da, a sprawiedliwie. Według potrzeb. Feministka to także osoba, która podejmuje decyzje w zgodzie ze sobą. Obojętnie, czy decyduje się szybko wrócić do pracy, czy zostać dłużej w domu z dziećmi. A czasem Feministka spotyka się w nas z Matką-Polką i nie zawsze potrafią się ze sobą dogadać. Każda z nas jest trochę taką Matką-Polką Feministką.
Ty też jesteś?
Tak. Znowu jestem w takim momencie w życiu, kiedy mogę powiedzieć o sobie, że jestem Matką-Polką Feministką. Przez chwilę byłam Matką-Polką i uważałam, że wszystko musi być na mojej głowie.
Wiele kobiet ma wdrukowane to matkopolkowanie i wcale nie muszą mieć dzieci, żeby udowadniać sobie i światu, że są supermenkami, które przyniosą siaty z zakupami, umyją podłogę, a potem jeszcze będą świeże i piękne na wieczór.
Tak się przecież nie da żyć, to niemożliwe. Próbowały to robić amerykańskie gospodynie domowe w latach 50. ubiegłego wieku. Pomóc miał prozac. I średnio się to sprawdziło. Jesteśmy ludźmi i byłoby nam dużo łatwiej, gdybyśmy potrafiły się częściej przyznawać do swoich słabości i do tego, że z czymś sobie nie dajemy rady. Nauczyłam się, że jeśli tylko poprosimy o pomoc, to zwykle jest ona dawana z ogromną radością.
A ty czujesz, że swoją audycją, a teraz książką w jakiś sposób pomagałaś swoim bohaterom i ludziom, którzy borykali się z podobnymi wyzwaniami związanymi z rodzicielstwem?
To trudne pytanie, bo nie jestem psychologiem, a program nie miał być psychoterapią. Jestem mamą, która rozmawia o rodzicielstwie. Jestem obserwatorką różnych historii. Wysłuchuję i daję w nich bohaterom przestrzeń, żeby mogli opowiedzieć o swoich doświadczeniach. Bardzo często, nawet w rozmowach radiowych, wycinałam swoje pytania, chciałam, żeby te historie płynęły bez mojej w nich obecności. W tej książce jest podobnie – to książka o rodzicach.
Wiele z tych historii jest bardzo trudnych. Co skłaniało twoich rozmówców do tego, żeby się nimi podzielić?
Motywacje były bardzo różne. Wiem, że w wielu przypadkach rozmówcom zależało, żebym ich wysłuchała. Znali audycję i wiedzieli, że właśnie w niej chcą opowiedzieć o tym, z czym się mierzyli. Dla wielu samo przyjście i podzielenie się tą historią było ważne, bo w ten sposób się z nią konfrontowali. Z kolei dla słuchaczy to dzielenie się doświadczeniami było dużym wsparciem. Dzwonili później i pisali, że cieszą się, że ktoś opowiedział o tym, co sami przeżywają.
W audycji i w książce „Matka-Polka Feministka” zebrałaś opowieści o bardzo różnych stronach rodzicielstwa. Jest w niej historia ojca, który opiekuje się chorą córką, ale i opowieść ojca, który w momencie, gdy pojawiło się dziecko nie był na to gotowy i długo dochodził do tego, jakim ojcem chce być. Są rodzice po rozwodzie, którzy na nowo układają sobie życie i wdowiec, który został sam z dziećmi po śmierci żony. Są i małżonkowie, którzy walczą o to, żeby w ogóle dziecko mieć i dopiero zostać rodzicami. Takie rozmowy wymagają szczególnej delikatności i uważności?
To niezwykle ważne. Zawsze chciałam moich bohaterów bronić i chronić. Kiedy montowałam audycje zależało mi, żeby ktoś, kto tego wysłucha, nie próbował oceniać wyborów moich bohaterów. Jeśli podczas nagrywania rozmów pojawiała się jakaś niezręczność czy niedomówienie, dopytywałam, co dokładnie chcieli powiedzieć. Bardzo mi zależało, żeby nie zostali skrzywdzeni z powodu tego, co powiedzą. A wielu decydowało się na bardzo dużą otwartość i łatwą do skrytykowania szczerość.
Wiele osób mówi, że dziennikarz nie jest od tego, żeby opiekować się swoim bohaterem, ale żeby wydobyć od niego świetną i mocną historię. Nie bałaś się, że to już nie jest dbałość o rozmówcę, ale bardziej matkowanie?
Od zawsze byłam dziennikarką aktualności. Dla mnie najważniejsza była prawda i to ta prawda w bardzo dosłownym znaczeniu. W przypadku rozmowy z politykami to jest łatwe – jeśli polityk coś mówi, musi mieć poczucie odpowiedzialności za słowo. W takim przypadku nie powinnaś nawet go bronić – to on ma bronić swoich słów i swojego stanowiska. W przypadku ludzi, którzy dzielą się tak intymnymi doświadczeniami, nie są osobami publicznymi, przychodzą do radia i ufają, że nie chcesz ich wykorzystać, ta odpowiedzialność jest znacznie większa.
Dlaczego tak często pytałaś swoich bohaterów o pamięć – „Jak to pamiętasz”?
Może dlatego, że pamięć jest subiektywna i dzięki temu mogłam lepiej poczuć ich historię. Dzięki temu łatwiej było mi zrozumieć powody, dla których ktoś podejmował swoje decyzje. Wiele z tych historii jest trudnych, a wybory mogą wydawać się kontrowersyjne. Niektórzy mogą pomyśleć – O, ja to na pewno bym postąpił inaczej. Starałam się więc wrócić z moimi bohaterami do momentu, kiedy podejmowali decyzje – jak wtedy myśleli, co nimi kierowało, kim byli. Myślę, że w ten sposób można ich lepiej poznać i poczuć wobec nich empatię – stają się nam bliżsi.
Zanim zaczęłaś robić swoja audycję i zanim sama zostałaś mamą miałaś jakieś wyobrażenia na temat tego, jak będzie wyglądać twoje macierzyństwo?
Oczywiście. Pierwsze, na którym od razu poległam, dotyczyło porozumienia z dzieckiem. Uważałam, że skoro jestem osobą, która jest w stanie dogadać się ze wszystkimi, to dlaczego miałbym się nie dogadać z moim synem. Wyobrażałam sobie, że dam z siebie wszystko, ale dziecko będzie ze mną w tym zakresie w pełni współpracować. Myślałam sobie, że ja mu będę dawała miłość, troskliwość, czułość, będziemy chodzili na spacery, mój syn będzie spał w wózku, a ja będę sobie może wtedy nawet chwilę czytała. Rzeczywistość szybko zweryfikowała te wyobrażenia, bo mój syn potrzebował absolutnej i bezwzględnej bliskości, także fizycznej – chciał być noszony, cały czas przytulany. To wszystko jest w porządku, ale potrafi też być trudne, kiedy nie spałaś całą noc i to już jest któraś taka noc z rzędu, więc mówisz do niego i prosisz, żeby choć troszkę pobył sam, ale nic z tego. Pewnie byłam troszkę naiwna, skoro wierzyłam w ogóle, że takie negocjacje są możliwe. Dodatkową trudnością było to, że mój pierwszy syn miał nietolerancję pokarmową. Starałam się karmić go naturalnie, ale w pewnym momencie nawet zjedzona przeze mnie marchewka go uczulała. I kiedy to zmęczenie się skumulowało, trudno mi było czerpać jakąś szczególną radość z mojego macierzyństwa.
Wkurzało Cię to?
Raczej byłam zniecierpliwiona, bo przecież miało być tak świetnie. Ja chcę iść na spacer, a tu mój syn przez godzinę płacze, bo brzuszek go boli. Potem już wiedziałam, że to są normalne, zwykłe rzeczy, które zdarzają się każdej mamie. Ale na początku byłam zaskoczona, że wymyśliłam sobie jakiś scenariusz, a on się nie realizuje – mimo że ja robię wszystko, co w mojej w mocy. To powodowało jakiś rodzaj frustracji, napędzany jeszcze przekonaniem, że ja powinnam wszystko robić sama.
Matkopolkowałaś?
O, to było typowe matkopolkowanie – nie potrzebuję żadnej pomocy, wszystko sama ogarnę! Guzik prawda – potrzebowałam pomocy, a wokół mnie było dużo ludzi gotowych mi pomóc, tylko ich odganiałam. Przez łzy i w ogromnym zmęczeniu dalej uparcie twierdziłam, że sama sobie ze wszystkim poradzę i że sama wiem najlepiej, jak się tym wszystkim zająć.
Brzmi jak koszmar. Skąd to się właściwie bierze? Dla wielu kobiet wyzwaniem jest powiedzieć: Słuchaj pomóż mi, bo nie daję rady.
Wpływa na to wiele różnych rzeczy. Po pierwsze, obraz rodzica, jaki wynosimy z domu. Po drugie, dla kobiety, która rezygnuje z pracy, dom staje się tym miejscem, gdzie mamy się spełniać i które w jakimś stopniu jesteśmy w stanie kontrolować. W moim przypadku miało to znaczenie. Przestałam pracować i potrzebowałam miejsca, w którym będę decydować. Po trzecie wreszcie, ważną rolę grają stereotypy – że matka musi dać radę, bo zawsze musiała. Zapominamy trochę, że macierzyństwo kiedyś inaczej wyglądało. Wielopokoleniowe rodziny mieszkały razem i wszyscy wychowywali dzieci – mama, tata, babcie, dziadkowie. Dziś jest inaczej. Widzę też, że kiedy rozmawiają ze sobą dwie mamy, to nie potrafią przed sobą przyznać, że z czymś sobie nie radzą i trzeba im pomóc. Ja się w końcu nauczyłam to robić.
Gdyby inne mamy się do tego przyznawały, byłoby Ci łatwiej?
Na pewno. Na początku też chciałam być taką fajną, przebojową mamą, która zawsze jest do przodu i wszystko jej wychodzi. Myślałam, że tak trzeba, bo jakoś nikt wokół nie mówił, że można inaczej, że są momenty strasznego zmęczenia, słabości. Wiele mam tego potrzebuje, ale nie wiedzą jak poprosić o pomoc.
A co z partnerem – jaka jest jego rola?
Dziecko wiele zmienia w związku. Z tym też trzeba się skonfrontować, określając jak ta relacja ma wyglądać. Byłaś aktywną zawodowo kobietą, a teraz twój partner widzi cię w domu, zmęczoną, sfrustrowaną – to wszystko zmienia relacje. Sam uczy się być tatą. Potrzeba czasu, żeby ułożyć to na nowo i zaakceptować, że będzie inaczej niż do tej pory. Mój mąż bardzo się angażował i chętnie dzielił obowiązki, ale zdarzało mi się, że próbowałam przed nim udawać, że jestem mniej zmęczona niż w rzeczywistości.
A nie masz poczucia, że kobiety tak bardzo się starają robić wszystko same w domu, żeby coś sobie udowodnić? Często zdarza się, że te, które zostają w domu z dziećmi traktowane są z mniejszym szacunkiem.
Bardzo często w takich sytuacjach uderza się w tę strunę zawodową i stosuje proste przełożenie – zostajesz w domu, nie pracujesz zawodowo, stoisz w miejscu, czyli cofasz się. Zabiera się w ten sposób kobiecie przestrzeń, w której realizuje się jako mama, ale też jako człowiek i kobieta. To frustrujące. Często tak jest, że osoba, która nie ma pojęcia jak wiele w domu musi zrobić matka, jak wiele poświęca energii opiece nad dziećmi i rodziną, uznaje, że to nie jest praca, tylko jakieś siedzenie w pieluchach. To lekceważenie wynika z tego, że za tę pracę nikt nie płaci, a jeśli nie dostajesz zapłaty za tak ciężką pracę możesz mieć wrażenie, że jest mniej ważna.
Myślisz, że wpływa to na decyzję o szybszym powrocie do pracy?
Różnie z tym bywa. W pewnym momencie zaczęłam się obracać w środowisku mam, które tak bardzo były przekonane o tym, że ich decyzja o pozostaniu w domu jest słuszna i dobra dla dzieci, że nie zostawiały przestrzeni na dyskusję albo wątpliwości. To było świetne. Tak czuły. Z drugiej strony poznałam też sporo kobiet, które decydowały się na bardzo szybki powrót do pracy i nie uważały, że ktoś ma prawo to komentować czy podważać. Rewelacja. Ja sama wróciłam do pracy, kiedy mój syn miał 6 miesięcy, więc szybko, ale czułam, że było mi to potrzebne. A mimo to, sama przed sobą tłumaczyłam się z tej decyzji, usprawiedliwiałam się sama przed sobą, dlaczego nie zostaję dłużej z dzieckiem. Na szczęście, wspierała mnie rodzina.
No właśnie, jak możemy wspierać rodziców, kiedy widzimy, że jest im z czymś trudno?
Ogromnym wsparciem jest już sam brak oceny. Ktoś, kto zostaje rodzicem nie potrzebuje ani dobrych rad dawanych na siłę, ani ciągłego oceniania. Zostajesz w domu z dzieckiem – źle. Wracasz do pracy – źle. Takie oceny nie dodają ani siły, ani energii. Kiedy widzimy, że rodzic jest przemęczony, czasami delikatnie wystarczy zapytać, czy potrzebuje jakiejś pomocy, albo powiedzieć: u mnie było podobnie, to jest taki trudny okres, ale on z pewnością minie. Nie patrzmy potępiająco na matki, których dzieci płaczą w sklepie, autobusie, czy na ulicy. W takich trudnych momentach myślą o tym, żeby się tylko zapaść pod ziemię i ostatnia rzecz, o którą proszą to właśnie karcące spojrzenie osoby w kolejce. Pamiętam niespodziewaną pomoc, którą dostałam w takim momencie. Sąsiadka zapytała, czy może ponosić mojego płaczącego syna. Ona nosiła, ja leżałam na ławce przy piaskownicy. Mój syn w jej ramionach natychmiast ucichł, bo czuł od niej spokój. Teraz zawsze proponuję znajomym matkom noszenie dzieci, jeśli tylko tego potrzebują. Będzie nam też łatwiej, kiedy przestaniemy rywalizować ze sobą o to, kto jest lepszą matką, czyje dziecko się lepiej rozwija.
„Matka-Polka Feministka” to nie tylko książka o rodzicielstwie, ale też o zmianie.
Ta moja zmiana, o której piszę w ostatnim rozdziale jest oczywista i opisana wprost. Zmiana to jedyna stała w naszym życiu. Trzeba umieć przyjąć ją z pokorą, jeżeli to nie jest zmiana, na którą czekaliśmy, albo z wdzięcznością, jeżeli się okazuje, że mimo, że na nią nie czekaliśmy, to ta zmiana jednak coś dobrego do naszego życia wprowadziła. To jest wielka sztuka i wciąż się tego uczę.
Co czujesz, kiedy bierzesz swoją książkę do ręki?
Jest dla mnie namacalnym dowodem na to, że zmiana, co do której nie byłam przekonana dokonała się. Sporo rzeczy wydarzyło się przecież poza mną. To, że rozstałam się z Trójką nie było moją decyzją. Ale kiedy biorę tę książkę do ręki, czuję, że coś dobrego z tego wszystkiego wynikło. To pokazało mi też, że jestem gotowa, żeby stanąć na własnych nogach, żeby iść do przodu, że niesie mnie wsparcie. Ta książka nigdy by nie powstała, gdyby nie zawalczyli o nią słuchacze. Udało mi się zebrać na nią pieniądze i nauczyłam się, jak przeprowadzić projekt, także biznesowy, od pomysłu aż do końca. Kilka tygodni dni temu próbowałam ją przeczytać, po raz pierwszy jak czytelnik, a nie jak autor. Wzięłam książkę na trening piłkarski mojego młodszego syna i po 44 stronie doszłam do wniosku, że nie potrafię tego czytać w miejscu publicznym – ze względu na wzruszenie. Te historie cały czas mnie poruszają. Często pamiętam zapachy, emocje, miejsce, w którym rozmawialiśmy, drogę, którą jechałam do moich rozmówców. Ja to wzruszenie mam w sobie.
Spotkałaś tych ludzi w pewnym momencie ich życia, opowiedziałaś ich historię, ale nie stawiasz kropki, te historie mają dalszy ciąg. Chciałabyś za kilka lat do nich wrócić i znów sprawdzić, co dzieje się u twoich bohaterów?
Wiem, że niektóre z tych rozdziałów już nie są aktualne, bo u bohaterów wydarzyło się coś nowego, ważnego i bardzo dobrego. Odezwali się do mnie, gdy książka była już w druku i opowiedzieli, że są już krok dalej. Zresztą ja cały czas do nich wracam, bo mamy kontakt. Ale, gdyby miała powstać druga część, to chętnie oddałabym ją nowym bohaterom. Mam wrażenie, że nie można wyczerpać opowieści o rodzicielstwie. Każdy wnosi coś nowego, nawet jeśli temat wydaje się podobny. Wciąż dostaję sygnały, że komuś te historie dodały sił, energii i były wsparciem w jego walce. Mimo, że nie wszystkie kończą się tak jak byśmy sobie życzyli, albo tak jak chcieliby bohaterowie, to w każdej jest jakaś nadzieja.
Tobie ta książka też dała siłę? Powiedziałaś, że dzięki niej stanęłaś na własnych nogach. To chyba jest fajne uczucie, prawda?
To jest ta zmiana, której człowiek boi się najbardziej. Prawie całe moje zawodowe życie pracowałam w radiu, głównie w Trójce, gdzie spędziłam 12 lat. Miałam etat, a to znaczy, że wiele kłopotów miałam z głowy. Miałam też pewien reżim pracy. Kiedy zakończyła się moja współpraca z Trójką, nagle okazało się, że nie ma już instytucji, która się mną opiekuję, sama muszę o siebie zadbać, sama muszę znaleźć motywację do pracy. Do tego przeprowadziłam się do innego kraju. Musiałam odnaleźć się zawodowo i jako kobieta. To nie było łatwe dla osoby zagnieżdżonej w Polsce, w polskiej tradycji i kulturze. Szukałam siebie w nowym miejscu.
Czego nauczyłaś się od swoich bohaterów?
Tego, żeby nie oceniać. Przede wszystkim. To bardzo ludzkie i naturalne, oceniać. Nie potrafimy się tego wyzbyć, a widzę, jak bardzo jest to krzywdzące. I demotywujące. Oceniamy, chociaż nie znamy przyczyn podejmowanych decyzji, nie wiemy o sytuacji ocenianych osób. Więc te wszystkie opowieści, te rozmowy, opowiadanie o powodach, dla których decyzje zostały podjęte, uczyły i uczą mnie nie oceniać. Oczywiście, uczę się dystansu. Ale to też bardzo ważna nauka płynąca z rodzicielstwa. Uczę się doceniania moich bliskich. Chociaż uczę się tego na bardzo trudnych rozmowach. Uczę się bycia mamą. Spokojną, nie perfekcyjną, ale wystarczająco dobrą dla moich dzieci.
W jakim punkcie jest teraz Matka-Polka Feministka?
Pytasz o mnie, prawda? Akurat teraz jestem w fantastycznym punkcie. Jestem świeżo po spotkaniach z czytelnikami w 10 miastach w Polsce. Dostałam mnóstwo energetycznego wsparcia. Teraz wróciłam do domu i jestem cała dla moich bliskich. Gotuję obiady, odprowadzam i przyprowadzam ze szkoły i przedszkola, sprawdzam porządek w pokoju. Nadal spotykam się z fantastycznymi dziewczynami z Monachium. Polkami, które tu mieszkają i które na mnie czekały i dopytywały, kiedy wracam. Myślę też, że będę chciała znaleźć tu pracę, żeby mieć większe poczucie bezpieczeństwa. Także wynikające z tego, że językowo będę czuła się swobodniej. Na razie korzystam z tego, że mam trochę więcej czasu dla siebie.