Monika Wieczorek

Uścisk dłoni to za mało, zwłaszcza, kiedy dojdzie do konfliktu. O co zadbać, kiedy tworzymy firmę?

Dagny Kurdwanowska

Nieznajomość prawa szkodzi, a nadmierne zaufanie do partnerów i kontrahentów może skończyć się biznesową katastrofą – mówi, Monika Wieczorek, radca prawny i autorka książki „Prawo dla startupu", radząc o co zadbać, kiedy tworzymy firmę.

Dagny Kurdwanowska: Przychodzi start-upowiec do prawnika i mówi: „Pani mecenas, kryzys, katastrofa, wszystko się sypie!”. Często się tak zdarza?

Monika Wieczorek: Zdarza się, że przychodzą, kiedy sytuacja jest już bardzo poważna, a wcześniejsze sygnały, że dzieje się coś niedobrego zostały zlekceważone. Z moich obserwacji wynika, że kryzys i możliwość jego pojawienia się jest w start-upach tematem niedocenianym. Wielu początkujących przedsiębiorców sądzi, że przydarza się tylko wtedy, kiedy w grę wchodzą duże pieniądze, a więc dotyczy tylko dużych firm o ugruntowanej pozycji na rynku. A to przecież nieprawda. Powiedziałabym nawet, że w start-upach ryzyko jest często większe. To firma, która jest we wczesny stadium rozwoju, wprowadzająca na rynek nowe rozwiązanie, więc nie tylko musi podejmować bardziej ryzykowne decyzje, ale także nie ma takiej pewności co do jej przyszłości, jak w firmach działających na rynku wiele lat.

Zakładanie, że „jakoś to będzie” to także spore ryzyko.

Zgadza się i dotyczy zarówno aspektów biznesowych, jak i prawnych. Choć tytuł mojej książki – „Prawo dla startupu” mógłby sugerować coś innego, prawo w Polsce jest takie samo dla wszystkich przedsiębiorców, bez względu na etap rozwoju firmy. W wielu przypadkach nie jest dostosowane do nowych wyzwań i do potrzeb takich firm, jak start-upy. Niemniej, nie zwalnia to żadnego przedsiębiorcy z przestrzegania pewnych obowiązków i procedur. Nieznajomość prawa szkodzi przedsiębiorcy, bez względu na to, czy tworzy start-up czy zwykłą firmę.

Z mojego doświadczenia wynika, że problemy prawne są bolączką tych przedsiębiorców, którzy nie przywiązują do prawa uwagi od samego początku.

Dane dotyczące start-upów są bezlitosne – większość żyje krótko. Trzech lat dożywa zaledwie 15%. Wywracają się przede wszystkim na modelach biznesowych i braku finansowania. Bywa, że i na zaniedbaniu kwestii prawnych, bo nie zastrzeżono znaku, nie zadbano o patent, o porządek w umowach.

Z mojego doświadczenia wynika, że problemy prawne są bolączką tych przedsiębiorców, którzy nie przywiązują do prawa uwagi od samego początku. Jeżeli wcześniej żadnych rozwiązań prawnych w firmie nie wprowadzono, nie chroniono własności intelektualnej, nie zawierało się umów z partnerami i kontrahentami, a wszystko negocjowało się ustnie, to faktycznie potem jest płacz, zgrzytanie zębów i szybka wycieczka do prawnika. Nie jest tak, że wówczas jest za późno – większość problemów da się jeszcze wyprostować. Warto jednak mieć świadomość, że jeśli przychodzi się do kancelarii, kiedy kryzys już wybuchł, prawnik ma bardzo utrudnione zadanie. Z wielu rozwiązań nie będzie już wtedy można skorzystać, zazwyczaj ze stratą dla firmy. Zdarza się, że klient przychodzi dopiero na etapie postępowania apelacyjnego, a wtedy już naprawdę wiele dróg jest zamkniętych.

Prawnik nie jest przecież cudotwórcą.

Zgadza się. O prawie trzeba myśleć od początku, chociaż ja nie stoję na stanowisku, że przedsiębiorca ma się koncentrować tylko na tym. W początkowej fazie ważnych jest wiele elementów, które muszą ze sobą współgrać – model biznesowy, analiza rynku, podział zadań między cofounderami. Prawo jest tylko jednym z elementów. W książce przytaczam przykład przedsiębiorcy, który stworzył gadżet – kierownicę do gier kompatybilną z iPadem. Wymyślił sobie, że takiego produktu nie ma jeszcze na rynku, więc użytkownicy iPada będą zachwyceni. Zrobił projekt, prototyp, potem wyprodukował gadżet. Zainwestował w promocję, rejestrację znaku towarowego, wideo reklamowe a nawet naprawę samochodu i nowy telefon, ale nie zrobił jednej rzeczy – nie sprawdził czy w ogóle ktoś będzie chciał to kupić. Na koniec okazało się, że nie ma żadnego rynku zbytu, bo nikt takiego gadżetu nie potrzebował. Gdyby od tego zaczął, zaoszczędziłby dużo czasu i pieniędzy. To wyczucie odpowiedniego czasu na wprowadzenie produktu na rynek jest niezwykle istotne dla start-upów.

Pani książka ma uporządkować wiedzę przedsiębiorcy na temat obowiązującego prawa?

Starałam się wyłuskać i opisać w niej najważniejsze problemy, z którymi firma ma do czynienia. Stworzyć drogowskaz dla każdego, kto zakłada firmę i chce zadbać o wszystkie aspekty związane z prowadzeniem biznesu. Oczywiście nie wszystkie tematy byłam w stanie poruszyć, bo firmy różnią się swoją specyfiką i branżą w jakiej działają, czasem ich działanie regulują także odrębne przepisy. Ta książka to baza prawna dla przedsiębiorców wchodzących na rynek, jednakże przedstawiona z perspektywy problemów, z jakimi już specyficznie spotykają się start-upy.

Istotne jest to, w jakiej formie prawnej chcemy realizować swój pomysł. Zdarza się, że przedsiębiorca wybiera formę prawną, która nie do końca jest przeznaczona dla tego rodzaju działalności.

Załóżmy, że jest pomysł, model biznesowy – jakie aspekty prawne są ważne na tym etapie?

Zaczynając od początku – istotne jest to, w jakiej formie prawnej chcemy realizować swój pomysł. Zdarza się, że przedsiębiorca wybiera formę prawną, która nie do końca jest przeznaczona dla tego rodzaju działalności. Wyobraźmy sobie sytuację, w której ktoś od początku wie, że pomysł będzie potrzebował dużego wsparcia finansowego ze strony inwestorów, a jednocześnie wybiera jednoosobową działalność gospodarczą. A w jednoosobowej działalności gospodarczej nie mamy udziałów, ani akcji, które możemy sprzedać w zamian za wkład inwestorski. Zmiana będzie wymagała czasu i będzie generować dodatkowe koszty, bo trzeba będzie skonsultować się z prawnikiem, doradcą podatkowym. Czasem tego czasu może nie starczyć, bo trafi się inwestor, który nie będzie chciał czekać aż wszystko uporządkujemy.

Ale zdarza się i tak, że na początku nie zamierzamy szukać inwestora, a dopiero potem okazuje się, że chcemy się rozwijać.

Oczywiście, myślę jednak, że od początku warto znać różne możliwości, bo to znacznie zwiększa wybór i pozwala szerzej spojrzeć na to, co chcemy robić.

Ktoś ma pomysł, realizuje go ze swoim wspólnikiem albo wspólnikami, ale w międzyczasie w żaden sposób nie obudowują tego prawnie.

Jakie jeszcze błędy popełniają początkujący przedsiębiorcy?

Często zdarza się tak, że ktoś ma pomysł, realizuje go ze swoim wspólnikiem albo wspólnikami, ale w międzyczasie w żaden sposób nie obudowują tego prawnie. A na tym etapie można zawrzeć na przykład umowę o podziale obowiązków, wkładów, podziale zysków, która jest zalążkiem współpracy między wspólnikami. To jest podstawowy błąd. Ważne jest, żeby z osobami, których nie znamy i nie wiemy jak funkcjonują w biznesie te umowy koniecznie zawierać. Uścisk dłoni to naprawdę za mało. Zwłaszcza, kiedy dojdzie do konfliktu.

Kiedy firma zaczyna przynosić zyski nie ma sentymentów.

Znam sytuacje, kiedy ludzie wykazują zbyt daleko idące zaufanie do swoich biznesowych partnerów. Przykładowa sytuacja – ktoś przychodzi i mówi „Mam firmę”, a potem okazuje się, że co prawda pomysł był jego, ale firmę założył właściwie kolega i zatrudnił tego kogoś na umowie cywilnoprawnej. Tłumaczę wtedy, że to kolega jest właścicielem start-upu. I chociaż i w takiej sytuacji można dochodzić swoich praw, to nadmierne zaufanie prowadzić może do przykrych konsekwencji. Wierzymy, że partner nas nie oszuka, zupełnie nie przewidując, że może być odwrotnie i dużo na tym stracimy. Taka była zresztą historia Snapchata – jeden ze wspólników, którego współpraca nie była uregulowana umową, został od tego projektu odsunięty. Skończyło się pozwem w sądzie. Ostatecznie uzyskał 150 milionów dolarów w ramach ugody, więc i tak nie skończyło się dla niego najgorzej.

Działa tu zasada „Przezorny zawsze ubezpieczony”?

Tak, bo tu chodzi nie tylko o pieniądze, ale także o zabezpieczenie swojego pomysłu. Jeśli pracujemy nad rozwiązaniem, ale wszystkie sprawy oddajemy w ręce kolegi, nie zawierając z nim żadnej umowy, to za chwilę może się okazać, że swój pomysł oddaliśmy za nic. Słowne uzgodnienia nie wystarczą. Dziś wiele rzeczy można oczywiście udowodnić, choćby za pomocą korespondencji mailowej, ale trzeba mieć świadomość, że będzie do tego potrzebne postępowanie przed sądem, gdzie wszystko trzeba będzie udowodnić. Mając umowę, zyskujemy zupełnie inną pozycję w ewentualnym konflikcie i negocjacjach.

Ochrona pomysłu, marki, znaku, praw autorskich – tu chyba z wiedzą też nie jest najlepiej. Co chwila okazuje się, że jakiś przedsiębiorca coś skopiował, gdzieś nie zapytał o zgodę i kryzys gotowy.

Tak, a potem przychodzi i mówi, że to było w Internecie, więc myślał, że może skorzystać. To zresztą problem nie tylko przedsiębiorców. Wciąż pokutuje przekonanie, że jeśli coś jest w sieci to po prostu można to sobie wziąć i wykorzystać, nie pytając o zgodę i nie płacąc za prawa. Nieznajomość tych przepisów szkodzi nam także w ten sposób, że sami nie wiemy, jak ochronić swoje prawa i pomysły. Osobną kwestią jest poszanowanie praw autorskich wobec osób, z którymi współpracujemy. Bardzo częsty przykład – szukamy współpracownika, prosimy kandydata o zrobienie jakiegoś projektu, hasła reklamowego, elementu strategii marketingowej albo na przykład stworzenie jakiegoś fragmentu kodu i nie zawieramy z tymi osobami żadnych umów, a następnie nie decydujemy się na nawiązanie współpracy, ale wykorzystujemy utwór, który powstał w procesie rekrutacji. Wielu twórców nie wie, że może zażądać takiej umowy, a wiele firm nie ma pojęcia, że powinno takie umowy przygotować. Oczywiście i bez umowy można dochodzić swoich praw w takiej sytuacji, jednak pozycja dowodowa zwykle będzie bardzo utrudniona.

Start-upy w zasadzie prawie nie zatrudniają na umowę o pracę. Częściowo można to wytłumaczyć tym, że jeżeli firma jest na etapie wzrastania, to umowa o pracę jest tym elementem, który jest nadmiernym obciążeniem. Z drugiej strony, to nie jest tak, że pracodawca może się tym usprawiedliwiać.

Umowy to jest w ogóle szeroki temat, zwłaszcza te dla zespołu, stając się przyczyną wielu kłopotów dla młodych biznesów. Coraz częściej w mediach pojawiają się informacje o protestach pracowników zatrudnianych na umowy śmieciowe.

To prawda. Start-upy w zasadzie prawie nie zatrudniają na umowę o pracę. Częściowo można to wytłumaczyć tym, że jeżeli firma jest na etapie wzrastania, to umowa o pracę jest tym elementem, który jest nadmiernym obciążeniem. Z drugiej strony, to nie jest tak, że pracodawca może się tym usprawiedliwiać. Jeśli ktoś pracuje w pełnym wymiarze godzin, w konkretnym miejscu, pod kierownictwem jakiejś osoby – to są te cechy umowy o pracę, które sprawiają, że taką umowę po prostu trzeba zawrzeć. Różnie bywa też z umowami o dzieło i zlecenie. Zdarza się w różnego rodzaju firmach, że faktycznie te umowy nie są zawierane, przeciąga się terminy ich zawarcia – pracownik wykona pracę, umowa nie jest podpisana, a firma przejmuje projekt. Dla pracodawcy to także okazja, żeby ominąć obowiązki podatkowe i konieczność opłacenia ZUS. Czasem bywa, że pracownik jest zatrudniany w kratkę. Ma umowę na styczeń, a potem ma umowę na maj, ale cały czas pracuje. Pomysłów na nadużycia jest sporo.

Mnie to jednak dziwi, bo nie zawierając umowy z pracownikiem, nie podpisuje się także choćby klauzuli poufności, ryzykując, że sfrustrowany współpracownik zabierze know how albo pomysł i pójdzie do konkurencji.

Tu nie chodzi tylko o klauzule, ale w ogóle o dbanie o porządek w firmie i jakość pracy. Na to składa się wiele czynników, umowy są jednym z nich. Innym istotnym czynnikiem jest kultura organizacji czyli też umiejętność rozwiązywania sytuacji konfliktowych czy wypłacanie wynagrodzeń na czas. Pracodawca może mieć podpisane różne klauzule, a i tak niewiele mu pomogą, jeśli pracownicy są poniżani, zastraszani, dochodzi do mobbingu. Taki pracownik może z zemsty wynieść tajemnice firmy. Można potem dochodzić w sądzie odszkodowania, ale zła opinia na rynku może biznes pogrążyć. O zarządzaniu firmą starałabym się więc myśleć możliwie szeroko, dbając o utrzymanie w równowadze różnych aspektów.

Kiedy zakłada się lub prowadzi start-up dobrze jest współpracować z prawnikiem, który ma wiedzą interdyscyplinarną.  Zna się na prawie, ale też na biznesie, różnych rodzajach finansowania firm, marketingu, zarządzaniu, nowych technologiach.

Prawnik, który doradza start-upom musi się na tym wszystkim znać?

Kiedy zakłada się lub prowadzi start-up dobrze jest współpracować z prawnikiem, który ma wiedzą interdyscyplinarną.  Zna się na prawie, ale też na biznesie, różnych rodzajach finansowania firm, marketingu, zarządzaniu, nowych technologiach. Świetnie, jeśli sam ma doświadczenie w tym zakresie, ale może być to też doświadczenie płynące ze współpracy z klientami z danej branży. Konieczne jest także rozumienie, czym w ogóle jest start-up – że to firma we wczesnej fazie rozwoju, która rośnie i której celem jest przekształcenie się w stabilny, mocny biznes. Rozumiejąc to, można lepiej doradzić klientowi, jak może budować zespół, na jakich zasadach zatrudniać pracowników i współpracowników, jak powinien konstruować umowy z partnerami. I oczywiście, liczy się wiedza praktyczna, a nie tylko znajomość przepisów prawa i umiejętność sporządzenia umowy.

Zwłaszcza, że start-upy zajmują się coraz bardziej zaawansowanymi zagadnieniami. Wystarczy spojrzeć na finalistki tegorocznej edycji konkursu Bizneswoman Roku – jeden ze start-upów opracowuje nanocząstki do wczesnej diagnozy nowotworów, inny prowadzi badania nad uzyskaniem preparatu krwiozastępczego.

Prawnik musi wiedzieć coraz więcej, żeby móc doradzać w tak specjalistycznych przedsięwzięciach. A jeśli czegoś nie wie, powinien skierować swojego klienta do osoby, która jest specjalistą w danym obszarze lub włączyć takiego specjalistę do swojego zespołu. Na tym także polega kompleksowa pomoc dla biznesu, również tego początkującego. Jesteśmy dzisiaj świadkami tego, jak prawo nie nadąża za innowacjami, mimo że wciąż w Polsce mamy nadprodukcję prawa. Ale przyznaję, dostosowanie mechanizmów prawnych dla nowatorskich rozwiązań to nie tylko wyzwanie. Przyjemność z pracy ze start-upami wynika właśnie z konieczności włączenia kreatywnego myślenia o prawie.

Z badań Grant Thornton wynika, że przedsiębiorca, gdyby miał przeczytać wszystkie zmiany aktów prawnych, które go dotyczą, musiałby poświęcić na to codziennie 4 godziny i 15 minut.

Z tego, co do tej pory pani powiedziała, wynika, że pójście do prawnika we właściwym momencie pozwala zaoszczędzić sobie masę kłopotów i wydatków.

Zdecydowanie. Przykładem są choćby wspomniane kwestie zatrudnienia. Dziś ludzie są coraz bardziej świadomi swoich praw. Na rynku pracy coraz więcej jest millenialsów, w start-upach zatrudnia się też obcokrajowców. Te grupy mają większą świadomość tego, na co może sobie pracodawca pozwolić w miejscu pracy, a na co nie. Prawnik przydaje się także z innego powodu – prawo ciągle się zmienia i trudno jest być zawsze na bieżąco. Z badań Grant Thornton wynika, że przedsiębiorca, gdyby miał przeczytać wszystkie zmiany aktów prawnych, które go dotyczą, musiałby poświęcić na to codziennie 4 godziny i 15 minut. Prawnik nie jest człowiekiem, który przydaje się tylko w kłopotach. To specjalista, który pomaga tworzyć strategie, przeprowadza przez różne procesy i projekty tak, żeby tych kryzysów nie było, a ryzyko stawało się minimalne. W start-upach to bardzo ważne. Jeszcze raz podkreślam, są to firmy, które działają szybciej niż tradycyjne przedsiębiorstwa i podejmują bardziej ryzykowne decyzje.

Powiedziała Pani, że polskie prawo nie zawsze nadąża za rozwojem biznesu. Na ile jest dostosowane do nowej rzeczywistości?

Różnie z tym bywa. W przypadku nowych technologii prawo nieszczególnie nadąża za postępem, na co narzekają nie tylko firmy z obszaru IT, ale na przykład osoby związane z drukiem 3D, który coraz mocniej wchodzi w obszary związane z medycyną. Obowiązująca definicja prawna wyrobu medycznego w ogóle nijak się ma do rzeczywistości, bo została opracowana lata temu, kiedy nikomu nie śniły się protezy drukowane na drukarkach 3D. Ta definicja jest zresztą zgodna z tym prawem europejskim, więc nie tylko rodzimy ustawodawca ma z tym problem.

Z czym chciałaby Pani, żeby został czytelnik „Prawa dla startupu”?

Jako prawnik często spotykałam się z tym, że ktoś miał fajny pomysł, próbował go realizować, skupiał się tylko na tym, a kwestie prawne pomijał lub spychał na trzeci plan i potem popadał w poważne kłopoty. To jeden z powodów, dla którego powstała moja książką. Pisząc ją, zależało mi, żeby dać wiedzę ludziom, którzy z różnych powodów nie mają na razie dostępu do profesjonalnej obsługi prawnej. Chciałabym także budować nią pewną świadomość, że aspektów prawnych nie warto pomijać. Im szybciej o nie zadbamy, tym ryzyko wystąpienia poważnego kryzysu staje się mniejsze.

o co zadbać, kiedy tworzymy firmę

***

Monika Wieczorek – radczyni prawna. Doradza innowacyjnym przedsiębiorcom znajdującym się na dwóch najbardziej wrażliwych płaszczyznach prowadzenia biznesu: w okresie intensywnego rozwoju oraz w czasie kryzysu. Członek stałych komisji wyjaśniających w spółkach kapitałowych badających występowanie nieprawidłowości i działań niepożądanych. Członek Rady Nadzorczej jednej ze spółek notowanych na Giełdzie Papierów Wartościowych. Więcej informacji na: www.monikawieczorek.com.pl

Przeczytaj także