Różne badania pokazują, że kobiety poświęcają na obowiązki domowe średnio dwa lub trzy razy więcej czasu niż mężczyźni. Pracując przy tym zawodowo. Nic dziwnego, że wiele z nas czuje zmęczenie, zniechęcenie i złość, która wyraża się często w powtarzanym w kółko haśle – „Wszystko na mojej głowie!”. Ale czy naprawdę tak musi być?
O tym, jak delegować zadania członkom rodziny i włączyć ich w pomoc w domu tak, żeby chętnie wykonywali swoje obowiązki, dlaczego w pracy rozdzielanie zadań idzie nam lepiej niż w domu i jakie korzyści odnosi rodzina, w której wszyscy ze sobą współpracują Dagny Kurdwanowska rozmawia z Olgą Kozierowską.
Dagny Kurdwanowska: „Wszystko na mojej głowie” – to nasza kobieca mantra. Musimy mieć mocne głowy skoro udaje nam się mieć na nich pracę, dzieci, męża, dom i 1001 innych drobiazgów.
Olga Kozierowska: Tak, to taki nasz wytrych, którego lubimy nadużywać. Zresztą robią to zarówno kobiety, jak i mężczyźni. Problem w tym, że te wielkie kwantyfikatory: wszystko, zawsze, nigdy i nic, tak naprawdę niewiele znaczą. Mówimy „Wszystko na mojej głowie” – ale co dokładnie jest na twojej głowie? Drugie pytanie, które od razu bym sobie zadała, to „Dlaczego wszystko jest na mojej głowie?”. Może chcę sobie coś udowodnić? Może lubię ponarzekać? A może ulegam presji, poczuciu winy i oczekiwaniom, że jako kobieta powinnam robić w domu więcej?
Badania Komisji Europejskiej pokazują, że mężczyźni przeznaczają na obowiązki w domu średnio 9 godzin tygodniowo, a pracujące kobiety aż 26 godzin na tydzień. Przy tym wszystkim wciąż jesteśmy gorzej wynagradzane – średnio zarabiamy o 16 procent mniej niż mężczyźni na tych samych stanowiskach.
Aspekt finansowy jest niezwykle ważny. W związku z tym, że kobiety zarabiają mniej i mniej wkładają do domowego budżetu, często słyszą, że muszą wziąć na siebie jeszcze obowiązki domowe. Argument „Ja przecież utrzymuję dom” zahacza niebezpiecznie o przemoc finansową. „I jak to sobie wyobrażasz, że ja teraz przestanę pracować, będę zarabiał mniej i zacznę zajmować się domem?” – jeśli mężczyzna tak stawia sprawę, wytrąca też argumenty kobiecie. Wielu kobietom trudno z tym dyskutować i poddają się. Apeluję więc, zwłaszcza do czytelników męskich – panowie, spróbujcie zrozumieć, że zmęczenie wasze i waszych partnerek jest równe. Poza tym, gdybyśmy mieli wycenić czas i liczbę domowych obowiązków kobiet, mogłoby się okazać, że jest to więcej warte niż pensja mężczyzny. Warto wziąć to pod uwagę. Podobnie jak to, że kobieta, która pracuje i bierze na siebie jeszcze prowadzenie domu nie ma zupełnie czasu dla siebie. Nie ma kiedy odpocząć. Mężczyzna zwolniony z tych obowiązków ma czas na spotkania z kolegami, na treningi, hobby – może wyjść, żeby się zrelaksować. A kiedy ona ma się zregenerować? Jeśli kobieta się skarży, słyszy często – „Pewnie nie potrafisz sobie tego dobrze zaplanować. Wyjdź w czasie pracy”. Ale ta kobieta nie może wyjść w czasie pracy na fitness albo do fryzjera, bo wtedy będzie musiała zostać dłużej w biurze. Nie może sobie na to pozwolić, bo nie będzie miał kto odebrać dzieci, zrobić zakupów i obiadu.
Błędne koło. Coraz więcej mówi się o tym, że kobiety świetnie radzą sobie z delegowaniem obowiązków w pracy, ale w domu idzie im z tym trudniej. Dlaczego?
Chodzi przede wszystkim o emocje. W pracy do delegowania zadań podchodzimy bez emocji – coś ma być zrobione, przydzielamy to właściwemu człowiekowi i egzekwujemy. W domu prosimy nastolatka, żeby wyrzucił śmieci, a on nam odpyskowuje, żebyśmy same sobie wyrzuciły. My się nakręcamy, nastolatek się nakręca – to prosta droga do kłótni. Dlatego delegując zadania warto wykorzystać narzędzia, których używamy w pracy i pamiętać o kilku zasadach.
Jakie to zasady?
Delegując zadanie musimy dokładnie powiedzieć, co ktoś ma zrobić, w jaki sposób i na kiedy. Na koniec trzeba zadać jedno kluczowe pytanie, o którym często zapominamy – jak ty to widzisz? Poproś o informację zwrotną, jak ktoś zrozumiał to, co mu zleciłaś do zrobienia. Posłużę się przykładem – gdybym poprosiła cię teraz o zrobienie mi herbaty, jak byś się do tego zabrała?
Wzięłabym kubeczek i zaparzyła ci zielonej herbaty, bo sama taką piję.
A ja, prosząc o herbatę, miałam na myśli earl greya zaparzonego w imbryku i podanego w filiżance. Ty nie dopytałaś, ja nie doprecyzowałam, więc dostałabym zieloną herbatę, której nie pijam. Jeśli nie sprawdzimy, czy ktoś nas dobrze zrozumiał, pojawia się przestrzeń do błędu i rozczarowania. Mamy potem pretensję do tej osoby i do siebie, bo przecież zdelegowałyśmy zadanie, a tu klops i nic z tego nie wyszło. Pracuję na stanowiskach menedżerskich od 15 lat. Na początku też się bałam oddawać zadania. Chciałam wszystko robić sama, bo wydawało mi się, że dzięki temu wszystko będę miała pod kontrolą. Potem wiele razy próbowałam delegować zadanie i trafiałam na ścianę, bo ktoś coś robił, ale nie tak, jak chciałam. Frustrowałam się i wydawało mi się, że nikt lepiej niż ja sobie z tym nie poradzi. Dopiero, kiedy nauczyłam się, jak skutecznie delegować, wszystko ruszyło z miejsca.
Wniosek z tego, że jeśli dziecko nie poradziło sobie z wyrzuceniem śmieci lub rozpakowaniem zmywarki, to nie dlatego, że ma dwie lewe ręce, ale dlatego, że nas po prostu źle zrozumiało?
Dlatego tak ważne jest, żeby przedyskutować, co ktoś zrobi z zadaniem, jak zamierza je wykonać i jaki efekt osiągnąć. Dotyczy to zarówno projektu w pracy, jak i wyrzucania śmieci w domu przez dziecko. Pozwala to nie tylko obu stronom dobrze się zrozumieć, ale także znaleźć punkty, w których osoba, której coś delegujemy może potrzebować wsparcia. Może się wtedy okazać, że dziecko nie poszło ze śmieciami, bo kontenery stoją w ciemnym garażu, a ono boi się samo tam chodzić.
Zastanawiam się, dlaczego właściwie nie zadałam ci pytania o to, na jaką herbatę masz ochotę. Zamiast tego od razu chciałam robić herbatę. Sami musimy pamiętać, żeby prosić o informację zwrotną?
Tak, to my musimy o niej pamiętać. Osoby z pokolenia Y najprawdopodobniej nie poproszą nas o pomoc, kiedy natrafią na problem. Chip Espinoza, autor „Millenialsów w pracy” pokazuje, że jest to pokolenie, które chce być niezależne, dba o status i sukces, a jednocześnie słabo radzi sobie z krytyką. To osoby, które wychowane są w pozytywnej motywacji – „Jesteś najlepszy”, „Ze wszystkim sobie poradzisz”. Ale formułę proszenia o informację zwrotną warto wypracować sobie wobec wszystkich, którym delegujemy zadania, obojętnie z jakiego są pokolenia. Zresztą po jakimś czasie, zwłaszcza w pracy, kiedy dużo się ze sobą współpracuje, a ludzie lepiej się znają pewne rzeczy są już jasne bez słów. Ja już wiem, że ty wolisz zieloną herbatę w kubeczku, a ty wiesz, że ja lubię czarną w filiżance i nie ma potrzeby, żeby za każdym razem precyzować, o co chodzi.
Oddając zadanie, oddajemy odpowiedzialność innej osobie. W jakim stopniu powinniśmy ją kontrolować?
Często boimy się delegować zadania, bo wydaje nam się, że jeśli oddamy odpowiedzialność, to oddamy też kontrolę. Moje doświadczenia pokazują, że oddanie komuś odpowiedzialności za choćby część projektu działa na niego niezwykle motywująco. Zdarzało mi się pracować z osobami utalentowanymi, ale upartymi. Okazało się, że bardzo doceniali to, że dostają odpowiedzialne zadanie i chętnie je wykonywali. Jeśli boimy się utraty kontroli nad zadaniem, warto robić od czasu do czasu statusy oraz ustalić na początku, że jeśli pojawią się problemy pracownik lub domownik od razu nam o tym powie. Nie na pięć minut przed terminem wykonania zadania, bo wtedy niewiele już można zaradzić, ale w momencie, kiedy problem się pojawi.
Z tego, co mówisz wynika, że zadania, tak jak cele, muszą być realne i mierzalne.
Zdecydowanie. Znów, nieco łatwiej jest w środowisku zawodowym, gdzie w zespole każdy ma swoją specjalizację i zestaw obowiązków, więc nie ma takiego problemu z przypisaniem określonych zadań. Trudniej jest w domu. Weźmy czteroosobową rodzinę, w której jest dwoje dzieci powyżej szóstego roku życia. Tu nie ma jasnych kompetencji, kto w czym jest dobry. Trzeba więc znaleźć klucz, według którego podzielimy się tymi obowiązkami.
Czym się zatem kierować?
Można wyjść od talentów. Jeśli ktoś lubi gotować i ma do tego talent, może właśnie tym chciałby się zająć. A jeśli ktoś jest lepiej zorganizowany, może wziąć na siebie zakupy i rozwożenie dzieci na zajęcia. Warto wypisać sobie na kartce wszystkie obowiązki związane z domem. Potem każdy wybiera dla siebie, co chce – syn deklaruje, że będzie wychodził rano i wieczorem z psem, córka wyrzuca śmieci, mąż pakuje i rozpakowuje zmywarkę, a żona robi pranie. Każdy wie, za co odpowiada, a jednocześnie jest bardziej zmotywowany, bo robi to, co sam sobie wybrał. Nikt mu niczego nie kazał i nie narzucał. Dzięki temu nie ma też tych wszystkich jałowych dyskusji – „Ja ostatnio pięć razy odbierałem dzieci z przedszkola, to teraz twoja kolej”. Przestajemy się licytować, kto więcej robi w domu, bo jak wiadomo to prosta droga do kłótni. Na koniec i tak każdemu wydaje się, że wkłada więcej wysiłku w obowiązki niż druga strona.
Na początku niesie nas entuzjazm, mamy zapał, ale po jakimś czasie zwykle słabnie. Zwłaszcza, kiedy za oknem kiepska pogoda, a tu trzeba zrywać się rano z psem albo jesteśmy zmęczeni, więc wyrzucenie śmieci i rozpakowanie zmywarki zostawimy sobie na potem.
Do tej listy, którą zrobiliśmy i rozmawiania o obowiązkach warto wracać. Przypisane obowiązki lubią się upłynniać. Wtedy łatwiej nam się od nich migać. Listę możemy zrobić na samoprzylepnych karteczkach. Wówczas każdy bierze swoje i przykleja w widocznym miejscu – na przykład przy swoim imieniu na lodówce. Powstaje coś w rodzaju umowy rodzinnej, w której każdy zobowiązuje się, że będzie robił określone rzeczy.
To jak poradzić sobie z tym nastolatkiem, który mimo spisania listy stanie okoniem i powie „Sama sobie wyrzuć śmieci!”?
Jeśli nastolatek zamiast zrobić to, co obiecał, odpyskuje, możesz go oczywiście przetrzymać, ale w końcu fermentujące śmieci albo niewypakowana zmywarka będą bardziej przeszkadzać pewnie tobie niż jemu. Można dać karę, obciąć kieszonkowe, ale czy to będzie skuteczne? Wydaje mi się, że lepiej po prostu jeszcze raz wspólnie usiąść i przegadać listę obowiązków. Jeśli nie chce wynosić śmieci, może mógłby robić coś innego? A może wystarczy mu spokojnie wytłumaczyć, dlaczego tak ważne jest regularne wynoszenie śmieci. W takich sytuacjach łatwo o silne emocje i kłótnię. Zupełnie niepotrzebnie, bo to nie pomaga w rozwiązaniu problemu.
Co zyskuje rodzina, w której są dobrze rozdzielone obowiązki?
Wszyscy są bardziej zrelaksowani, wszystko szybciej i sprawniej się dzieje, nie ma fochów. Dzieci uczą się planować i realizować zadania. To także większa oszczędność czasu i energii, a przy okazji dużo milsza atmosfera, bo przestajemy się ciągle ze sobą spierać, kto ma co zrobić i dlaczego właśnie on. Badania pokazują, że związki, w których partnerzy coś razem robią, dotyczy to także sprzątania i zajmowania się domem, budują większą bliskość między sobą. Wspólne działanie wzmacnia całą rodzinę.