Ocenoza i brak inteligencji emocjonalnej. O absurdach polskiej edukacji

Dlaczego dzieci wciąż uczą się pod presją, a nauczyciele masowo cierpią na wypalenie? Dlaczego w polskich szkołach tak trudno o zdrowe, rozwijające środowisko dla uczniów i nauczycieli? Olga Kozierowska w podcaście Sukces Pisany Szminką rozmawia z Elżbietą Legoń-Szpunar - ekspertką edukacyjną, współtwórczynią Platformy Sklodo i firmy Naukowe Place Zabaw - o błędach systemu, który zamiast rozwijać potencjał, wprowadza stres, presję i konsekwencje, które zostają z nami na całe życie.

Olga Kozierowska: Szczęśliwy nauczyciel to szczęśliwy uczeń?

Elżbieta Legoń-Szpunar: Dokładnie, to jest nasze motto. Zauważyłam, że w naszym systemie edukacji nikt nie myśli o tym, kto tak naprawdę uczy nasze dzieci. Przy reformach, niezależnie od partii politycznej, skupiamy się na tym, żeby np. nie było zadań domowych, żeby zmienić system nauczania. Ale nie patrzymy na to zagadnienie holistycznie. Mamy w Polsce wypalonych zawodowo nauczycieli – potwierdzają to badania, których wcześniej w ogóle nie prowadzono. Myśląc o sobie: jeśli jesteśmy wypaleni zawodowo, wyczerpani, to nie chce nam się przychodzić do pracy. Wypalenie jest już traktowane jako jednostka chorobowa, a wśród nauczycieli aż 67% jest wyczerpanych lub wypalonych zawodowo. Jak oni mają ujawniać potencjał dzieci? Jak mają je inspirować i uczyć?

My również mamy badania w Sukcesie Pisanym Szminką, które pokazują, że nauczyciele to grupa najbardziej zezłoszczonych osób. Nie radzą sobie ze swoim gniewem, złością wywołaną frustracją, stresem. Do tego dochodzi jeszcze poczucie bycia niedocenionym, również finansowo. A niewyrażona złość przekłada się między innymi na wypalenie zawodowe, depresję czy inne schorzenia. Zacznijmy mocno – od trzech największych absurdów systemu edukacji w Polsce.

Tych absurdów jest bardzo dużo i naprawdę trudno mi wybrać trzy najważniejsze. Podzieliłabym je na dwie kategorie: absurdy dotyczące tego, kto uczy  i równie ważne – ich wpływ na nasze dzieci, później dorosłych, którzy będą nami rządzić.

Po pierwsze – ocenoza, drugie – rankingoza, trzecie – brak skupienia się na inteligencji emocjonalnej. Ale są już na szczęście szkoły, które wycofały się z ocen cyfrowych.

PRZECZYTAJ TEŻ: Nowe technologie i edukacja. Czego potrzebują nasze dzieci?

Moje dzieci, kiedy były małe, chodziły do szkoły, w której niby nie było ocen w klasach 1–3, ale były chmurki, słoneczka i dzieci mówiły: „dostała chmurkę z deszczem – pała”, „ja dostałam słoneczko, czyli szóstkę”. To nie miało sensu…

To kolejny absurd, tak jak w wielu przedszkolach. Mówi się, że w naszym przedszkolu nie stosuje się kar, tylko konsekwencje. Jaka to różnica? Żadna. Nie chodzi o to, że teraz oceny 1, 2, 3 zmienimy na chmurkę z gradobiciem czy słoneczko na szóstkę – dzieci nie są głupie.

Janusz Korczak już wiele lat temu mówił: traktujmy dzieci z godnością i szacunkiem. To jest po prostu mniejszy człowiek, ale nadal człowiek. Dzieci są mądre i one dokładnie wiedzą, że błyskawica oznacza jedynkę. Niektóre szkoły publiczne wycofały się z ocen, bo ministerstwo ani żadne regulacje prawne nie nakazują wystawiania ocen cyfrowych.

Czyli może być ocena opisowa – brak oceny cyfrowej, a zamiast tego opis dotyczący talentów i obszarów do rozwoju?

Dokładnie. W systemie waldorfskim wygląda to tak, że na koniec roku dziecko dostaje piękną ocenę opisową, która pokazuje jego mocne i słabsze strony, ale bardziej wskazuje kierunki rozwoju, talenty lub obszary do poprawy. Nie chodzi o samo bicie braw i ignorowanie trudności, ale też nie skupiamy się tylko na nich.

Biorąc pod uwagę egzaminy ósmoklasisty, konieczność dostania się do liceum, potem matury i punkty na studia – musiałby zmienić się cały system.

Podzielmy to na dwie kategorie. Na sam koniec w szkole systemowej dziecko dostaje świadectwo, gdzie są wszystkie przedmioty i oceny końcowe. Ale chodzi o to, co się dzieje przez te 10–12 miesięcy w roku szkolnym, pomijając wakacje.

Jeśli dziecko wzrasta w systemie, gdzie nie jest oceniane za każdą swoją pracę, budujemy w nim motywację wewnętrzną. Niestety, oceny budują w dzieciach, a potem dorosłych, gigantyczną motywację zewnętrzną. W moim podcaście Edukacja bez absurdu, do którego zapraszam, był odcinek z Kasią Mikołajczyk, która uczy w publicznej szkole w Warszawie i jako jedyna w tej szkole zdecydowała się na nauczanie licealistów bez ocen. Można by powiedzieć: „ale jak to, przecież oni przestaną się uczyć!” Często pojawia się taki kontrargument, że dzieci bez ocen cyfrowych, bez sprawdzianów, bez „piłowania” przestają się uczyć.

A propos absurdów – w szkołach zlikwidowano prace domowe, ale zastąpiono je czymś gorszym: notorycznymi kartkówkami bez zapowiedzi. De facto dziecko przychodzi do domu i uczy się jeszcze więcej, bo codziennie może zostać „złapany” na kartkówce.

Może teraz będę kontrowersyjna, ale ja to porównuję trochę do kar cielesnych i psychicznych, które stosowali nauczyciele w szkołach moich rodziców czy dziadków. Potem zakazano kar cielesnych – nie wolno już było bić linijką, wyrywać dzieciom uszu czy ciągnąć za nie do góry. To była wtedy normalna praktyka dyscyplinująca w szkołach. Później mieliśmy erę psychicznego mobbingu. Jeśli nauczyciel kogoś nie lubił, potrafił publicznie go wyśmiać. Gdy ktoś sobie z czymś nie radził, nauczyciel nie mógł już karać fizycznie, ale karał psychicznymi konsekwencjami, z którymi ludzie borykają się w dorosłym życiu przez wiele lat.

OBEJRZYJ CAŁY ODCINEK PODCASTU NA NASZYM KANALE YOUTUBE

Przeczytaj także