Trzeba mówić głośno, co się myśli

Dlaczego nie warto milczeć? Jak znaleźć w sobie siłę, by walczyć o to, co najważniejsze? Przeczytaj wywiad z Henryką Krzywonos-Strycharską.

Jest silną i energiczną kobietą, ale kiedy mówi o dzieciach osieroconych, na rzecz których działa, w jej oczach pojawiają się łzy. Wraz z mężem, Krzysztofem Strycharskim, wychowała dwanaścioro dzieci – najpierw jako rodzina zastępcza, a od 1994 roku jako Rodzinny Dom Dziecka. Nie kryje emocji także wtedy, gdy mówi o wolności, o którą musimy walczyć z całych sił oraz o atakach dawnych kolegów w mediach. Przez cały czas powtarza jednak, że w sprawach najważniejszych trzeba kierować się rozsądkiem. Jest jedną z najważniejszych kobiet polskiej opozycji okresu PRL. Była sygnatariuszką Gdańskich Porozumień Sierpniowych 1980 r. W stanie wojennym wspomagała podziemną Solidarność. Dziś jest posłanką na Sejm VIII kadencji. Dagny Kurdwanowskiej Henryka Krzywonos opowiada także o tym, jak z zahukanej dziewczyny zmieniła się w silną kobietę, jak pamięta 13 grudnia 1981 r., czego starała się nauczyć swoje dzieci i dlaczego warto mówić głośno, co się myśli.

W Sejmie ostatnio jest wyjątkowo gorąco. Wiele osób patrzy na to z przerażeniem, inni mówią, że nie ma powodów do paniki. Jak Pani ocenia to, co się teraz dzieje? W jakiej kondycji jest polska demokracja?

W tragicznej. Przed wyjściem z domu usłyszałam, że Ministerstwo Kultury w trybie pilnym zażądało od Teatru Starego w Krakowie rejestracji video wszystkich spektakli, które są w repertuarze. Doradca ministra chce je „zrecenzować”. Przepraszam bardzo, ale takie praktyki mieliśmy przed 1989 r. Jestem zdruzgotana tym, co się dzieje i mocno zaniepokojona tym, co się jeszcze będzie działo.

Wiele osób mówi, że to jeszcze nie czas na panikę, że nie trzeba histeryzować.

A kiedy będzie dobry moment? Później będzie za późno. Obudzimy się i wszystko będzie pozamiatane. Są ludzie, którzy poważnie myślą o tym, co się dzieje i są tacy, którzy wciąż są beztroscy. Fakt, dziś jest łatwiej. Można wziąć paszport i wyjechać za granicę. Jestem ciekawa, jak to się ma do tego, co kiedyś w kabarecie mówił Janusz Gajos – „Ostatni gaszą światło”. Być może, że do tego dojdzie. Nikogo nie chcę straszyć. Polacy mają swój rozum. Jesteśmy chyba najbardziej doświadczonym narodem w Europie.

Powinniśmy trzymać rękę na pulsie?

Tak. Ja wiem, że młodzi ludzie teraz inaczej myślą. Ale my dla nich wywalczyliśmy wolność, której oni zaraz nie będą mieli. Nie pamiętają czasów, kiedy było inaczej i nie wiedzą, co mogą stracić. Ja tylko cały czas uczulam. To nie do pomyślenia, że teatry muszą cokolwiek wysyłać do pana ministra. Co dalej? Za chwilę piosenki, które wykonuje pan Kukiz i inni artyści również będą kontrolowane? Do czego dojdziemy?

Ma Pani poczucie, że jako polityk ma jeszcze wpływ na to, co się dzieje? Zwykli obywatele czują się bezsilni.

Jaki wpływ? Guzik prawda! Nie mogę wypowiedzieć swojego zdania, bo wyłączają mi w Sejmie mikrofon. Mam szczęście, że mam donośny głos i mogę krzyczeć. Tak nie wygląda demokracja!

Co może zrobić zwykły człowiek, który nie zgadza się z tym, co się teraz dzieje? Wyjść na ulicę?

Wyjście na ulicę, żeby wyrazić swój sprzeciw także ma sens, o ile nie przeradza się to w burdy, ani agresję. Nigdy nie będę nikogo buntować i podburzać. Każdy z nas ma swój rozum i musi się zastanowić, co może zrobić, żeby bronić wolności i demokracji. Ważne są różne działania. Trzeba się ośmielić i mówić głośno, co się myśli. Dla mnie liczy się każdy gest. Jest mi łatwiej, kiedy wiem, że ktoś mnie wspiera. Zwłaszcza teraz, kiedy wypisuje się o mnie tyle bzdur.

Jak Pani podchodzi do tych artykułów, które Panią atakują?

Kiedyś pisano o mnie, że jestem łamistrajkiem, dziś wypisuje się jeszcze, że jestem złodziejką. To jakiś cyrk! Zgłaszają się do mnie ludzie, którzy mówią, że będą moimi świadkami w sądzie. Ale ja sobie obiecałam, że nie będę atakować moich kolegów z lat 80., którzy kiedyś mi pomogli. Ja przecież była zahukaną, młodą dziewczyną, byłam z rodziny patologicznej, nikt mnie nie kochał, nikomu na mnie nie zależało. Kiedy zaczęłam działać, wydawało mi się, że złapałam pana boga za nogi. Tam czułam wreszcie, że jestem komuś potrzebna. Pamiętam, gdy wyjeżdżałam do WPK w czasie strajku, Andrzej Gwiazda urwał kawałek mojej przepustki i powiedział – Słuchaj, będziemy pilnowali, żeby nikt za ciebie nie wjechał do stoczni. Wtedy wydawało mi się, że to jest piękne. Potem był stan wojenny. Dostałam nakaz opuszczenia Gdańska i zakaz podejmowania pracy. Andrzej Gwiazda powtarzał mi, że jeśli będę miała kłopoty, mam się do nich zwrócić. Pojechałam do nich, działaliśmy razem. Przecież mam na to papiery i świadków. Odsunęłam się od nich, kiedy usłyszałam, że jestem donosicielem. Postanowiłam poświęcić się innym rzeczom.

Jakim?

Kiedy działałam z Gwiazdami miałam już dwoje dzieci. Okazało się, że dobrze sobie z nimi radzę, mam z nimi dobry kontakt. Wyjechałam na wakacje z pedagogiem i kiedy wróciłam, wiedziałam już, że chcę mieć rodzinę zastępczą. Musiałam jeszcze przekonać męża. Chwilę to trwało, ale się udało i utworzyliśmy Rodzinny Dom Dziecka. Doprowadziliśmy ten dom do końca. A to naprawdę była ciężka praca. Były czasy, że dostawaliśmy 420 zł na dziecko. Dorabialiśmy z mężem, żeby miały wszystko, co potrzeba. Co ze mnie za złodziejka?!

Jest Pani przykro, że tak to się potoczyło z kolegami z tamtych lat?

Tak, jest mi przykro. Razem byliśmy w ciężkich czasach. Jestem im wdzięczna za to, co robiliśmy w latach 80. Przykro mi też, że wielu kolegów, którzy byli z nami na stoczni dziś się nie odzywa i nie mówi, jak było. Ja bym się w ich obronie odezwała.

Skąd Pani czerpie siłę? Sprawia Pani wrażenie niezwykle silnej osoby.

Bo jestem silna.

Trudno mi sobie wyobrazić, że kiedyś była Pani zahukaną dziewczyną.

Dzieci, które nie są kochane, które są traktowane jako zło konieczne mają w sobie siłę, której często nie pokazują. Przychodzi w końcu moment, w którym ją pokażą – wtedy, kiedy nie idą drogą swojego rodzica, ale kiedy zaczynają iść swoją drogą, kiedy przyrzekają sobie, że nie będą takie, jak ci rodzice i nie będą nikogo krzywdzić. Swoim dzieciom ciągle powtarzam, że je kocham. Wczoraj rozmawiałam z synem i na koniec powiedział mi – Mamuś, kocham Cię bardzo. Tak jest, bo ich tego nauczyłam. Każdemu z osobna mówiłam – Ciebie kocham najbardziej na świecie. Dziecko musi wiedzieć, że je kochamy. Potem wychodzi z domu, ma swoje problemy, ale zawsze wie, że może na mnie liczyć. Zresztą nie tylko moje dzieci mogą na mnie liczyć. Staram się pomagać każdemu, kto poprosi.

Dlatego zaangażowała się Pani w działania Fundacji Hospicyjnej i Funduszu Dzieci Osieroconych? FDO pomaga dzieciom, których bliscy – rodzic, dziadek, rodzeństwo – odeszli w hospicjum. Ich hasło mówi – dzieci radzą sobie dobrze tylko w bajkach.

Bo to prawda. Kiedy myślę o tym haśle, to mi dreszcze po plecach przechodzą. Dzieci, które zostają same mają ogromną traumę na całe życie. Tracą rodzica, najbliższą osobę. Nam się wydaje, że to nic takiego – przecież jak ojciec zmarł, to zostaje jeszcze matka. Ale to nieprawda. Strata kogoś, kto kochał do szaleństwa swoje dziecko jest tragicznym wydarzeniem w życiu tego dziecka. Często te dzieci widzą jak rodzic odchodzi tygodniami, jak zabiera go choroba, jak traci powoli włosy. Muszą pogodzić się z tym i przez to przejść. Potem muszą borykać się nie tylko z żałobą, ale i tym, że w domu nagle zaczyna brakować pieniędzy. Inne dzieci jadą na obóz, na wycieczkę, a one nie mogą jechać. Kiedy to mówię, jestem bliska płaczu. O tych dzieciach nie można myśleć tylko raz czy dwa do roku, kiedy są święta. Trzeba o nich myśleć każdego dnia. Pomoc im jest bardzo ważna. W ogóle bezinteresowne pomaganie ludziom jest bardzo ważne. Pamięta pani taką akcję – Pomocna ręka?

Byłam za mała, ale pamiętam, że rodzice o niej opowiadali.

No właśnie, myśmy się w nią angażowali. To było piękne, kiedy starszej sąsiadce przynosiło się węgiel pod drzwi, a ona nie wiedziała, kto to zrobił. Kiedy sąsiadka zostawiała pod drzwiami śmieci na rano do wyrzucenia, wynosiło się za nią. Chłopaki jeszcze puste wiaderko napełnili węglem lub drzewem. Dla starszych ludzi w kamienicy organizowaliśmy teatrzyki.

Gdzie to zgubiliśmy? Dziś możemy mieszkać miesiącami w kamienicy i nie znamy ludzi, którzy mieszkają obok.

Bo straciliśmy ze sobą kontakt. Biegamy ciągle za czymś, nie mamy czasu dla siebie, dla swoich bliskich, nie mówiąc już o sąsiadach. Jak się kiedyś nawiązywało przyjaźnie? Szło się ze szklanką pożyczyć cukru, a potem ten cukier się oddawało. I to były początki pięknych znajomości. Wychodziliśmy przed kamienicę, siadaliśmy razem, rozmawialiśmy. To wszystko nas jednoczyło. My to wszystko dziś tracimy.

Przeczytaj także: ABC Praktykowania wdzięczności

Starała się Pani tę solidarność i uważność na drugiego człowieka wpoić swoim dzieciom?

Dziś wszyscy mówią, że Polacy się ze sobą kłócą. A kiedy myśmy się ze sobą nie kłócili? Swoje dzieci starałam się nauczyć, że nawet jeśli będzie kłótnia, to nigdy nie można zapomnieć o kilku słowach – proszę, dziękuję, przepraszam. Uczyłam ich też, jak ważne jest zaufanie. W formie zaufania puszczałam dziewczyny na dyskotekę, kiedy mój mąż spał. On był przeciwny, żeby szły. Ja je puszczałam i nad ranem czekałam aż wrócą, żeby otworzyć drzwi. To mi dało tyle, że nie musiałam się martwić, że zaczną coś przede mną ukrywać, robić coś po kryjomu.

Mówi się, że kobiety idą do polityki, żeby coś zmienić, naprawić różne problemy. A jak Pani w ogóle ocenia dziś sytuację kobiet w Polsce? Zaczęły się ostatnio niepokojące zmiany, choćby w związku z in vitro.

Nowe pomysły na ograniczenie programu wspierania in vitro uderzają przede wszystkim w kobietę. Zabranie im dofinansowania to tragiczna decyzja. Kolejna sprawa to nowe pomysły na ustawę antyaborcyjną. Co ma zrobić kobieta, która w wyniku gwałtu zajdzie w ciążę? Zmusimy ją, żeby urodziła? Jakie dodatki mają dostawać kobiety, które urodzą ciężko chore dzieci? Współczuję wszystkim matkom, które mają kalekie dzieci. Bo są z tym problemem same. Opiekują się nimi 24 godziny na dobę. Kiedy ono śpi, ona nad nim ciągle czuwa. Kto je w tym wspiera? Boję się, że za chwilę nie będziemy mogły o sobie decydować. Trudno powiedzieć, co PiS wymyśli, bo robią to wszystko pod osłoną nocy. Jestem przerażona, ale i pełna woli walki, żeby stać na straży demokracji i wolności.

Wszystko, co robi PiS jest złe?

W PiSie jest wielu porządnych ludzi. Żałuję, że do Sejmu nie weszła lewica. Wiele osób mnie zaszufladkowało jako lewicową, bo przyjaźnię się z panią Kwaśniewską. Przyjaźnię się, takie moje prawo. W każdym demokratycznym państwie powinna być i lewica, i prawica, i środek. W tym, co robię staram się kierować rozsądkiem. Staram się być bezstronna i obiektywna. Zawsze będę jednak stać na straży demokracji wywalczonej dla nas. Nie tak dawno temu był 11 listopada. Moja babka napisała taki wiersz:

11 listopada
Miała Polska biedę z sąsiadami trzema
Zajęli nam ziemię
Krzyczą – nie ma Polski, nie ma
A nasz biedny naród jeno ściskał pięści
Jeno czekał takiej chwili aż mu się poszczęści
Aż wybiła godzina wygranej
W ten dzień wymarzony przez dziada, pradziada
Nasza Polska zrzuciła kajdany
W ten dzień 11 listopada.

A teraz przychodzi 13 grudnia i my wracamy do tego, co było przedtem. Nie mamy wroga zewnętrznego, tylko ludzi, którzy nie chcą dla nas dobrze.

Jak pamięta pani 13 grudnia 1981 roku?

Ja nie staram się nawet pamiętać tamtych dni. Tamte dni są dla mnie przerażające. Nie chcę do nich wracać. Dlatego staram się ludziom tłumaczyć, żeby nie robili niczego głupiego, żeby się obudzili. Nie wychodźcie od razu na ulice od razu, ale zacznijcie myśleć. Ja chcę w Polsce spokoju. Nie chcę rano wstawać i zastanawiać się, co przez noc się zmieniło. Nie możemy się ze sobą bić, bo jesteśmy rodakami.

Solidarność i stan wojenny to był ten moment, kiedy zahukana dziewczyna zmieniła się w silną kobietę?

Ja zawsze miałam to w sobie. Kiedy coś się robi, ma się przekonanie, że jest to słuszne, ale ktoś inny powtarza – daj sobie spokój, głupia jesteś – to człowiek przestaje się odzywać. A tam, w stoczni we mnie się coś zmieniło i otworzyło. Zrozumiałam tam, że ludziom na mnie zależy. Wiedziałam, że gdyby mnie aresztowali, to Andrzej Gwiazda i inni moi koledzy by za mną stanęli. Wtedy coś się takiego w człowieku budzi, że myśli sobie, że będzie robił jeszcze więcej. Dam pani inny przykład. Tak samo człowiek zaczyna się czuć, kiedy bezinteresownie robi coś dobrego dla innych. Zwykłe podziękowanie, powiedzenie – dziękuję za to, co robisz – buduje nas i motywuje do dalszej pracy w tym kierunku. Robisz chłopie albo babko dobrze. I rób tak dalej. To są ważne sprawy w naszym życiu, a czasem ich nie zauważamy.

Przeczytaj także

Portal sukcespisanyszminka.pl

Fundacja WłączeniPlus
ul. Podchorążych 75/77/2
00-721 Warszawa

kontakt@wlaczeniplus.pl

Wesprzyj Nasze działania

40 1600 1462 1717 1383 1000 0001

Bank BNP Paribas Polska S.A.

 

Patronite:

www.patronite.pl/sukcespisanyszminka

Copyright © 2024 | WłączeniPlus

Projekt i realizacja: Be About Hybrid Agency