Po jednym ze spotkań powstał mem z panem w roli głównej – przyszło tylu ludzi, że autor nie miał, gdzie usiąść. Jakie to uczucie wejść na salę i zobaczyć kilkaset osób, które przyszły, żeby porozmawiać z Panem o wilkach?
Jak dla kogoś, kto zajmuje się przyrodą, bardzo dziwne. Bardzo lubię ludzi, ale w mojej pracy raczej spotykam się ze zwierzętami. Te setki, które pojawiały się w kolejnych miastach mają moc i to bardzo pozytywną. To są niesamowicie fajni ludzie, którzy są fanami przyrody. W szczególności polskiej przyrody. Oni nie przychodzą tam dla mnie, nie przyciąga ich moja osoba. Oni są po prostu ciekawi przyrody.
Jest Pan bardzo skromny, jak na kogoś, kto właśnie podbija listy bestsellerów swoją książką.
Ale tak właśnie jest. Ja jestem tylko przekaźnikiem. Kiedyś mój kolega, redaktor powiedział mi – Ja nigdy nie pojadę w Tatry. Ty jedź i to opisz. Wiele osób ma podobnie. Aczkolwiek widzę, że coraz więcej ludzi nie chce tylko czytać i słuchać o przyrodzie, ale szuka z nią kontaktu. Jeździ w różne miejsca, obserwuje, fotografuje. Cieszę się, że ludzie przychodzą na moje spotkanie, ale jeszcze bardziej mnie cieszy to, że będą występować w obronie przyrody, że są gotowi działać. To mi daje dużą moc, poczucie, że to, co robię ma sens. Widzę też, że przyroda stała się takim fajnym tematem, który jednoczy Polaków. A ja w tym wszystkim jestem po prostu dziennikarzem, podglądaczem przyrody, a nie żadną gwiazdą.
Kiedy opisywał Pan swoją przygodę z wilkami, czuł Pan, że tyle osób będzie chciało ją czytać?
Nie, zupełnie się tego nie spodziewałem. Myślę, że jednym z powodów sukcesu tej książki jest to, że ludzie potrzebują opowieści o odwadze i niezależności.
Wilki to w Polsce trudny temat. Zebrałam różne symbole wilków, które pamiętam jeszcze z dzieciństwa – w bajce o Czerwonym Kapturku wilk chciał pożreć Kapturka, w bajce o wilku i świnkach próbował pożreć świnki, były też wilkołaki. Na ilustracjach w bajkach wilki najczęściej były czarne. Mroczni bohaterowie.
Ta opowieść o złych wilkach trwa od tysięcy lat. Ludzie mnie często pytają, dlaczego tak jest. Jeśli chce się kogoś wykończyć, a wilk był zawsze naszym konkurentem w polowaniu na zwierzynę, to zaczyna się go oczerniać. Są badania, które mówią, że do udomowienia wilka doszło nawet 40 tysięcy lat temu. Tak powstał pies. Pies jest zwierzęciem, które jest najdłużej z nami. I dlatego psy tak świetnie nas rozumieją, a my tak świetnie rozumiemy psy. Ale pies jest też zwierzęciem, które jest wyselekcjonowane na służącego. Ma słuchać rozkazów, ma służyć. Oswoiliśmy wilka-psa, a ta część, która się nie dała oswoić, została wilkami. Wilk jest więc kimś w rodzaju zbiegłego niewolnika. A my bardzo nie lubimy takich zbiegłych niewolników. Zresztą to jest taki sami mechanizm, który stosuje się wobec ludzi. Jeśli chce się wykończyć jakąś grupę etniczną to, co się z nią robi?
Wyklucza się ją poprzez demonizowanie.
Oczywiście. I podobnie było z wilkami. Efektem takiej narracji jest strach. A ze strachem przychodzi agresja.
W swojej książce opisuje Pan wiele dramatycznych wilczych historii. Pod koniec jest historia dwóch wilków, które zostały zastrzelone. Człowiek, który to zrobił, wrzucił ich ciała do rzeki. Zachował się nie jak myśliwy nawet, ale jak zwykły zabójca.
Bo to była zemsta.
Skoro próbował pozbyć się ciał, to wiedział, że robi źle.
Takie rzeczy dzieją się dziś w ukryciu. Robią to najczęściej myśliwi, ale nie tylko. Ciągle próbują też zdjąć ochronę z wilków. Bierze się to z pewnego rodzaju kompleksu, bo po pierwsze ten wilk jest lepszym myśliwym, a po drugie rola wilka w przyrodzie jest znacznie ważniejsza niż rola człowieka ze strzelbą. Wynika to więc także z zazdrości. Nie lubimy zwierząt, które są inteligentne.
PRZCZYTAJ TAKŻE: Toskańskie olśnienie
Tak jak kruki, którymi też się Pan fascynuje i które podobnie jak wilki postrzegane są jako zwierzęta mroczne, zwiastujące kłopoty.
Tak, kruki są inteligentnymi ptakami. Wiele jest takich zwierząt. Weźmy lisa – o nim też nie mówimy niczego dobrego, na przykład, że jest mądry. Zawsze mówimy, że to oszust, szkodnik, spryciarz. Taki lis-przechera.
W Polsce mamy siedem milionów psów i tysiąc wilków. Udało się odbudować populację, która w latach 70. liczyła kilkadziesiąt sztuk.
Było ich 100, może mniej. Tego nikt tak do końca nie wie, bo to są szacunki myśliwskie. Mogły być dobrze zawyżone.
Ucieszył się Pan, że wilki po 50 latach wróciły do Puszczy Kampinoskiej?
Tak, oczywiście. Zresztą wiąże się z tym dość zabawna historia. W mojej książce tych wilków z Puszczy Kampinoskiej nie ma jeszcze zaznaczonych. Na pierwszym spotkaniu autorskim z tą książką powiedziałem, że bardzo bym chciał, żeby wilki były znowu w Puszczy, bo właściwie nie ma powodu, żeby miało ich tam nie być. Kiedy chodziłem do lasu z moją mistrzynią, Bożeną Olech, zawsze mówiła, że świetnie by było, gdyby udało się znaleźć choć kupę wilka. Pamiętam, że nawet przywoziłem z Białowieży kupy wilków, żeby mogła uczyć swoich pracowników, jak wyglądają. Po spotkaniu podeszło do mnie kilku chłopaków i mówią – Są wilki w Kampinosie, proszę zobaczyć zdjęcia. Okazało się, że obserwowali je od kilku lat, ale nie chcieli o tym mówić, bo bali się, że wybuchnie panika. Jakiś czas później podano tę informację już oficjalnie w mediach.
Reakcje były różne – część ludzi się cieszyła, część się przestraszyła. Wilków trzeba się bać?
Nie, to jest właśnie ten demon, który siedzi nam w głowie. W lesie boję się jedynie myśliwych. Boję się, że któremuś coś strzeli do głowy i wystrzeli do nierozpoznanego celu. Znacznie więcej osób ginie na polowaniach i przygniecionych ścinanymi drzewami niż w efekcie ataku zwierzęcia. W ciągu ostatnich 15 lat były dwa takie przypadki – jeden mężczyzna zginął podczas polowania, kiedy uderzył w niego ranny dzik, a drugi zginął, kiedy uderzył go niedźwiedź. Przy czym w tym drugim przypadku nie jest pewne, czy faktycznie sprawcą był ów niedźwiedź. Jest większe prawdopodobieństwo, że dostaniemy w głowę meteorytem niż, że zje nas wilk.
Pan pisze w swojej książce, że wilki wręcz boją się ludzi.
Mają do tego dobry powód. To, co myśmy z nimi wyprawiali i nadal po cichu wyprawiamy to są straszne rzeczy. To była bezpardonowa i regularna eksterminacja. Zabijano je bez względu na wiek, na płeć. Ich strach jest przekazywany z pokolenia na pokolenie. I pewnie nadal będą bały się ludzi.
Jak zatem będzie wyglądało nasze spotkanie z wilkami?
Kiedy ludzie pytają mnie, co mam zrobić, kiedy spotkam wilka, zawsze powtarzam – zachwycić się. To spotkanie będzie trwało w najlepszym razie kilkanaście sekund.
Pan bardzo długo polował na dobre zdjęcie wilków.
O tak! Złożyły się na to cała moja wiedza, przypadek i wiele innych rzeczy. Przede wszystkim nie mogłem się bać, bo gdybym się bał, to w życiu nie zrobiłbym tego zdjęcia.
A kiedy ten strach minął? Na początku przecież był duży.
Ten strach zmniejszał się z każdym spotkaniem z wilkiem, z każdym tropieniem, z każdym pobytem w lesie. Ale przełomem był moment, kiedy łapaliśmy wilki do badań. Jest taka chwila, kiedy trzeba wilka wepchnąć w sieć. Dokładnie opisuję to w książce. Stałem przy drzewie zamaskowany, a obok mnie przechodził piękny basior. Musiałem wyjść i go przestraszyć, żeby wszedł w sieć. Krzyknąłem do niego „Hej!”, a on ruszył do przodu i ze strachu puściły mu zwieracze. Był przerażony. Wtedy zrozumiałem, że to my jesteśmy potworami, a nie wilki. Jak potwornym stworzeniem musi być człowiek, skoro takie piękne, wielkie stworzenie się go najzwyczajniej w świecie boi?
Niezwykłą bohaterką tej opowieści jest suczka Antonia, która wspólnie z panem tropiła wilki. Dzięki niej nauczył się pan z wilkami także rozmawiać?
To za dużo powiedziane. Nauczyłem się trochę bełkotać w języku psio-wilczym. Bardzo często nam się wydaje, że my rozmawiamy ze zwierzętami, ale dla nich jesteśmy dziwolągiem, który wydaje jakieś dziwaczne odgłosy. Dlatego czasem zaciekawione podchodzą.
Wilki są ciekawskie?
Bardzo. Jak wszystkie psowate. A one są duże, więc ta ciekawość jest spotęgowana. Wiedzą, że w lesie, poza człowiekiem, mało kto im podskoczy, więc mogą sobie na ciekawość pozwolić.
Co jeszcze wiemy o wilkach?
Wciąż słabo je znamy. W niewielu miejscach można je obserwować. Stąd pewnie te różne mity. Na przykład, że wilki walczą o przywództwo. To się wzięło z niewoli – kiedy wrzucano zwierzęta do jednej klatki, one się po prostu tłukły ze sobą. Wilki mają mocne charaktery, ale trudno powiedzieć dokładnie, jakie są. Ja na pewno mogę powiedzieć, że lubią pracę zespołową. Widać to choćby po sposobie, w jaki polują.
To skąd się wziął mit samotnego wilka?
Przede wszystkim z tzw. opowieści myśliwskich znad bigosu. Ci faceci, kiedy chodzą do lasu, to widzą tylko jakiś mały wycinek całości. Jeśli się nie obserwuje wilków, to można zobaczyć samotnego wilka. Ale jeśli pójdzie się za nim, to się zwykle okazuje, że ten wilk dołączył do jakiejś watahy. To było dla mnie fascynujące odkrycie, że wilki potrafią w jednym miejscu się rozłączyć i później spotkać w innym.
Dlaczego się rozłączają?
Bo sprawdzają na przykład jakiś teren. Mogą też szykować strategiczną pułapkę podczas polowania na zwierzynę. W normalnych watahach nie ma więc samotnego wilka. Naturą wilka jest być w rodzinie i działać w zespole.
Wilki źle znoszą samotność?
Myślę, że tak. Samotne wilki można było zobaczyć, kiedy trwała ich planowa i regularna eksterminacja. Watahy były wybijane. Wilk strasznie źle znosi samotność, co widać było po Kazanie [jeden z wilków, którego historię opisuje w książce Adam Wajrak – DK]. Był oswojonym wilkiem, wybranym jako szczeniak z gniazda. Bez nas, czyli bez swojej watahy był przerażony.
W Pana opowieściach wilki, las przestają być czymś dzikim, groźnym i niedostępnym.
Myśmy las zredukowali do drzew, ewentualnie jeszcze grzybów i jagód. Natomiast las w naszej strefie klimatycznej jest jak rafa koralowa. To cała sieć powiązań, w których znaczenie mają drzewa, grzyby, porosty, cała masa innych roślin, zwierząt. To także martwe drzewa. W Puszczy Białowieskiej jest ich bardzo dużo. Na początku mnie to przerażało. Co to za bałagan – myślałem. Dopiero po jakimś czasie zrozumiałem, że to jest coś, co daje całe to życie. Od jakiegoś czasu jest afera z kornikiem, który atakuje drzewa w Puszczy. Czytam, co leśnicy piszą – że tam nie będzie życia przez wiele lat. Czytam i oczom nie wierzę. Jak to? Jest przecież dzięcioł trójpalczasty, sóweczka, 100 gatunków rzadkich chrząszczy. W pewnym momencie się zorientowałem, że ci faceci postrzegają las przez pryzmat drewna. Jeśli w lesie są drzewa, z których można pozyskać drewno, to jest super.
To tak, jakby postrzegać zwierzę przez pryzmat tego, czy da się je zjeść czy nie.
Dokładnie – albo czy ma futro czy nie ma futra. Czy jest użyteczne, czy nie jest użyteczne. Kolejna afera, która mnie oburza – jest pomysł, żeby strzelać do starych żubrów. Wszystko po to, żeby pan myśliwy mógł potem obciąć głowę żubra, za którą zapłaci kilkadziesiąt tysięcy złotych. Nie wolno robić takich rzeczy. Na, szczęście coraz mniej ludzi tak postrzega przyrodę.
Budzi się w nas wrażliwość?
Polacy mają bardzo dużą wrażliwość na przyrodę. Głownie w tym wymiarze symbolicznym – będziemy bronić puszczy, bronić Rospudy, będziemy bronić wilka, zdejmować psy z łańcucha. Nuria mi na to zwróciła uwagę, że we wszystkich wiadomość w polskiej telewizji często podaje się informacje o tym, jak strażacy uratowali sarenkę, ściągnęli psa z kry lodowej, policjanci przeprowadzili kaczki przez ulicę i tak dalej. Tego nie ma w innych zagranicznych telewizjach. To jest piękna cecha i należy ją pielęgnować. Warto się nią także chwalić na świecie. Niewiele mamy takich rzeczy, ale ta nasza wrażliwość przyrodnicza jest jedną z nich.
Dla tych dzieci, które siedzą w pierwszych rzędach na Pana spotkania jest pan chyba kimś w rodzaju przyrodniczego Indiany Jonesa.
Moi znajomi śmieją się, że do niedawna zajmowanie się przyrodą było zajęciem dla okularnika w sztruksach. A ja mówię, że nie, że to jest super przygoda i właściwie każdy może to dziś robić. Mówię im, że możesz to robić ty, i ty, i ty. I to jest dla nich bardzo rajcujące.
A dla Pana to doświadczanie lasu i przyrody też jest wciąż przygodą?
Tak. Bycie w Puszczy Białowieskiej jest czymś niesamowitym, bo widzi się jak na dłoni przemijanie. Na każdym kroku widać śmierć. Mój kolega, dziennikarz Maciej Zaremba napisał kiedyś, że on się wcale nie dziwi, że leśnicy tak bardzo chcą wyciąć całą Puszczę i zasadzić ją od nowa, bo jak tu chodzić po miejscu, w którym co krok natykasz się na śmierć. Śmierć to jest temat tabu, który wyparliśmy z naszej kultury. A w Puszczy śmierć jest wszędzie – jest śmierć wielkiego drzewa, wielkiego zwierzęcia oraz małego zwierzęcia i małego drzewa. Ale obok tego zawsze jest życie. Zawsze jest nadzieja. I to się niesamowicie splata. Dla mnie niezwykłe było spotkanie z drzewami właśnie. Kiedy stałem pod wielkim dębem, myślałem sobie, że kiedy on był już całkiem duży, nie było jeszcze tych rzeczy, które są z mojego świata – jeansów, Stanów Zjednoczonych, dolara, rock’n’rolla, samochodów. To był zupełnie inny świat. Ten dąb będzie rósł jeszcze 100 czy 200 lat, a świat dalej będzie się zmieniał. Mnie już dawno na nim nie będzie.
To uczy pokory?
Tak, bardzo mocno. Zawsze w takich chwilach zastanawiałem się, jak mogliśmy ścinać takie niesamowite organizmy, te dęby i przerabiać je na klepki. A druga rzecz, która mnie fascynuje w drzewach to, że ich historia zaczyna się od jednego małego drzewka, siewki. Są ich w lesie miliony. Walczą o życie, o przetrwanie. Muszą mieć wielkie szczęście. Może przyjść dzik i go ryjem wywrócić. Pięć centymetrów dalej i cię nie ma.
Cud życia.
Cud. I fart. Napisałem wtedy taki tekst – Pochwała samosiejki. Często ludzie mówią, że jeśli coś jest samosiejką, to można to wyciąć, bo wartość ma tylko to, co posadzone jest ręką człowieka. To świadczy o naszej wielkiej, ludzkiej arogancji.
A jak spędzi Pan święta?
Bardzo różnie spędzam święta, ale w tym roku jestem już tak zmęczony, że najpierw się wyśpię, a potem pójdę posiedzieć do lasu.