Jak współdziałać mimo różnic? Rozwój kapitału społecznego

Kapitał społeczny wspiera innowacyjność i rozwój. Jak go budować w Polsce, kraju dużych podziałów i niskiego zaufania społecznego wyjaśnia prof. Małgorzata Molęda-Zdziech.

4 czerwca 1989 r. odbyły się w Polsce pierwsze po II wojnie światowej, częściowo wolne wybory. 27 lat temu zaczęliśmy budować demokrację i odbudowywać społeczeństwo obywatelskie. Mimo upłynięcia prawie trzech dekad i wejścia do Unii Europejskiej, Polacy są dziś podzieleni, zdystansowani do wspólnych działań i nieufni. Wybory czerwcowe jedni będą świętować, drudzy dyskredytować, trzeci wyjdą na manifestacje organizowane w całym kraju pod hasłem „Wszyscy dla WOLNOŚCI”. Czy naprawdę wszyscy Polacy mają dziś wspólny cel? I czy potrafią go odnaleźć mimo politycznych, społecznych i ekonomicznych podziałów?

O tym, dlaczego tak trudno nam współdziałać, jak budować i rozwijać kapitał społeczny, do czego jest nam on potrzebny i kto może być liderem zmian Dagny Kurdwanowska rozmawia z prof. Małgorzatą Molędą-Zdziech, z Instytutu Studiów Międzynarodowych SGH.

Przygotowując się do tej rozmowy przypomniałam sobie o swojej pracy magisterskiej, w której dekadę temu z godną podziwu naiwnością udowadniałam, że nowe technologie rozbudzą społeczeństwo obywatelskie, pobudzą ludzi do aktywności i współdziałania. Tak się jednak nie stało. Zastanawiam się dziś, czy moje myślenie było utopijne, czy jednak coś przegapiliśmy?

…i wspomogły różne działania i pojawienie się ruchów społecznych w skali globalnej, ale i lokalnej. Bardzo dobrze pokazała to trzytomowa publikacja Manuela Castellsa „Wiek informacji. Ekonomia społeczeństwo i kultura”, opublikowana w 1997 roku (w Polsce w 2008). Ten hiszpański socjolog, pracujący na Uniwersytecie w Berkeley przeanalizował rolę i znaczenie nowych technologii w przeobrażeniu społeczeństwa, jego tożsamości, wykorzystaniu narzędzi sieciowych w celach politycznych, społecznych. Meksykańscy zapatyści (analizowany przez niego pierwszy ruch informacyjny), ruchy ekologiczne rozwinęły się, działają sprawnie i w skali globalnej dzięki zmianom technologicznym i nowym mediom. Świadczą o tym również tzw. „twitterowe rewolucje” w Afryce Północnej. Ale należy pamiętać, że technologia jest aż i tylko technologią, sama w sobie, ani dobra, ani zła. To, co z nią robimy i jak ją wykorzystujemy zależy od nas samych. Budowa społeczeństwa obywatelskiego wymaga czasu. To długofalowy i wielowymiarowy proces. Nie można go zadekretować albo stworzyć/powołać np. odpowiednią ustawą.

Nowe technologie z pewnością mogą i wspomagają aktywność i obywatelskie zaangażowanie – są narzędziem do wykorzystania. Ale przecież technologie nie wypełnią nam treścią tego, co chcemy zrobić, w jakim kierunku chcemy działać. Technologie nie zastąpią chęci, energii koniecznej do aktywności. Technologie nie wskażą nam też wspólnego celu, a to w zbiorowym działaniu jest kluczowe.

Dlaczego tak trudno nam współdziałać? Jako naród jesteśmy przecież towarzyscy, potrafimy nawiązywać kontakty, tworzyć bazę relacji, jednak nie idzie za tym wspólne działanie.

Nie wiem czy jako naród jesteśmy tacy towarzyscy. Towarzyskie są raczej jednostki. Nasz kod kulturowy raczej nas zamyka niż otwiera. Począwszy od tego, że nasza kultura nie ma pozytywnego „small talku”. Od razu na wstępie na pytanie „co u ciebie” zaczynamy narzekać, wymieniać to, co się nie udało albo na pewno się nie uda. Zastanawia mnie, skąd w naszej kulturze taka łatwość dzielenia się „nieszczęściem”. Może to taka maska? Strach przed otwarciem na drugą osobę? Bo przecież takie negatywne komunikaty zamykają rozmowę, nie służą budowaniu relacji.

Bardzo wcześnie uczymy się tego, że innym ludziom nie należy raczej ufać. Potwierdzają to wyniki badań. W sondażu CBOS z 2016 roku „Zaufanie społeczne” co czwarty z respondentów (23%) uważa, że większości ludzi można ufać, a aż trzy czwarte (74%) wybiera „ zachowanie ostrożności w stosunkach z innymi ludźmi”. Deklarujemy zaufanie do najbliższej rodziny, znajomych.

Uczymy też nie okazywania pozytywnych emocji. Mało się uśmiechamy w przestrzeni publicznej. Spróbuj uśmiechnąć się do kogoś w metrze i zaobserwuj reakcję, czy przypadkowa osoba odpowie uśmiechem, czy rozejrzy się dookoła, czy to aby na pewno do niej. Pamiętam, że jakiś czas temu jedno z mediów rzuciło pomysł „Dnia dobrych wiadomości” informując, że będzie w serwisach informować o dobrych, pozytywnych, wydarzeniach. I nie chwyciło. Pozytywne wiadomości nie okazały się wystarczająco atrakcyjne. To nie tworzy dobrego klimatu do współdziałania. Nie chce nam się chcieć.

Co nam przeszkadza w wyjściu poza nasze małe wspólnoty rodzinne, sąsiedzkie, polityczne i otwarcie się na szersze współdziałanie, ponad indywidualnymi sympatiami, poglądami? Brakuje nam wspólnego celu?

Myślę, że decyduje o tym zarówno to, co się dzieje na poziomie mikro, jednostek i ich rodzin, jak i poziomie instytucjonalnym. Na poziomie indywidualnym, w rodzinach dominuje nasz codzienny trening ku „wsobności“, czyli dominujące wzory socjalizacji, zarówno w tym najwcześniejszym etapie, w domu, jak i w instytucjach społecznych. Kładziemy nacisk na rywalizację, wynik. Rodzice często pytając dziecko o ocenę, zanim zdążą mu pogratulować, jeszcze chcą się dowiedzieć o to, jak wypadli inni, w domyśle, czy dziecko było lepsze od innych. Nie rozmawiamy z dziećmi o tym, czego się nauczyły. Na poziomie społecznym, rankingi, testy dodatkowo pogłębiają taką rywalizację, która nie wspiera i nie ułatwia budowania wspólnoty. Przechodząc przez taki trening edukacyjny zaczynamy postrzegać świat nieprzyjaźnie, jako pole walki i rozgrywek. Rodzice, często ulegając presji otoczenia, dają się wciągnąć w rywalizację na liczbę zajęć dla dzieci, którym brakuje już czasu na kontakty z rówieśnikami, pielęgnowanie przyjaźni. Zwykła zabawa pełni wiele funkcji socjalizacyjnych, uczy „wchodzenia w rolę”, uczy ustępowania, negocjowania. To ważne, bo potem trudno to nadrobić. A jak i gdzie potem nauczyć się dochodzenia do kompromisowych rozwiązań?

Ale przyczyn trzeba szukać również na poziomie instytucjonalnym. Część socjologów, badaczy kapitału społecznego uważa, że niedocenianym czynnikiem, wpływającym na kapitał społeczny jest rola państwa. To przecież takie czynniki jak m.in. ochrona praw obywatelskich, praw mniejszości, wolne media, to, jakie są warunki do działań stowarzyszeń obywatelskich, jak organizowana jest przestrzeń publiczna, kwestie wykluczenia wpływają na kapitał społeczny. A to decyzje rządu budują ramy dla wymienionych wcześniej czynników.

Warto również zaznaczyć, że struktury religijne, zarówno katolickie jak i protestanckie, mogą być źródłem kapitału społecznego, co potwierdzają wyniki badań. Także w Polsce, osoby praktykujące, znacznie częściej niż niepraktykujące angażują się w pracę na rzecz organizacji społecznych. Potwierdzają to również wyniki wspomnianego sondażu CBOS – im częstszy udział w praktykach religijnych, tym mniejszy dystans w stosunku do innych.

Potencjał jest. Może zatem przeszkodą jest to, że nasze cele nie są dobrze zdefiniowane? Mówienie, że współdziałanie jest konieczne do rozwoju i wprowadzania innowacji dla większości ludzi brzmi abstrakcyjnie. Dla nich problemem jest to, że nie są w stanie od kilku lat skrzyknąć się i uporządkować własnego podwórka, bo jeden powie, że to nie ma sensu, a zaraz i tak będzie brudno, drugi powie, że jest zarobiony, a trzeci, że nie sprząta, jeśli pierwszy i drugi to olewają.

Wierzę w pracę u podstaw, działania oddolne. Właśnie owo wspomniane przez Ciebie podwórko. Ale może warto zacząć jeszcze od czegoś prostszego: mówienia sobie „dzień dobry”, poznania się z sąsiadami. Następnym krokiem może być podwórko. Byle tylko lokalne władze tego nie zakwestionowały. Przypominam sobie nagłośnioną medialnie sytuację z Ursynowa, kiedy to jeden z mieszkańców zainicjował sadzenie drzewek na skwerze przez mieszkańców. Udało mu się przekonać sąsiadów, ale miał kłopot z lokalnymi decydentami.

Rozdźwięk i brak współpracy między inicjatywami oddolnymi a instytucjami samorządowymi to jeden z powodów niskiego poziomu zaufania społecznego, z którym mamy problem od lat.

Warto zdefiniować, co rozumiemy przez pojęcie kapitału społecznego. W socjologii to teoria, która się tworzy, a samo pojęcie rozumiana jest różnie. Najkrócej mówiąc kapitał społeczny to sieci relacji międzyludzkich, traktowane jako zasób. Jednostka i grupa może po nie sięgać realizując swoje różnorodne cele. Pierre Bourdieu, francuski socjolog, wskazywał jak kapitał społeczny ułatwia, a czasem wręcz determinuje dostęp do wartościowych zasobów. Badania empiryczne nad kapitałem społecznym prowadził James S. Coleman, a także Robert D. Putnam. Ten ostatni na przykładzie Włoch pokazał, jak sprawność instytucji publicznych wpływa na kapitał społeczny.

Kapitał społeczny uzupełnia przecież inne formy kapitału: ekonomiczny, kulturowy. Te kapitały są ze sobą w relacji, można je wymieniać, są ze sobą powiązane.

Budowa kapitału społecznego to proces równoległe toczący się na poziomie jednostek, jak i instytucji. Potrzeba nam uświadomienia sobie tego, edukacji i chęci do wspólnego działania.

Czego potrzebujemy, żeby zacząć budować kapitał społeczny?

Odważyć się zaufać i przekonać się, że to przynosi dobre skutki. Cały nasz system edukacyjny zbudowany jest na ciągłej kontroli, sprawdzaniu, czyli braku zaufania. Nawet na uczelniach wyższych, gdzie studiują przecież dorośli ludzie obowiązują listy obecności, pisemne zwolnienia, deadline’y, aktywności, systemy antyplagiatowe. Czyli, już na wstępnie wprowadzamy zasadę, że sobie nie ufamy. Ja – jeśli prowadzę zajęcia w małej grupie, gdzie jest czas na dyskusję, proszę, aby po zajęciach, studenci sami zgłaszali swoją aktywność. Przecież każdy z nas ma indywidualne możliwości odezwania się publicznie, jednym przychodzi to z łatwością, innym trudniej. Za aktywność dostają plus. Nie zdarza się praktycznie, by ktoś tego nadużył, tzn. podszedł po wpis aktywności, a w ogóle się nie odezwał.
Ten niski poziom deklarowanego zaufania (bo przecież sondaże badają deklaracje respondentów, a nie ich rzeczywiste działania) jest kluczowy, potwierdzają go wyniki badań Eurobaromentru, Diagnoza Społeczna. Powiem po belfersku – brakuje edukacji w tym zakresie. Nie uczymy pracy w grupie, podziału zadań, negocjowania argumentów, słuchania siebie wzajemnie, nie promujemy wspólnych działań. Jesteśmy „wsobni”. To dobrze widać po braku aktywności w szkole, na studiach. Dominuje myślenie, aby się „nie wychylać”.

Dużo mówi się o tym, że dziś biznes oparty jest na relacjach. Umiejętność rozmawiania z ludźmi, słuchania ich, dobrej komunikacji z klientem i kontrahentem stają się ważniejsze niż tzw. kompetencje twarde. Sądzisz, że środowisko biznesowe może pomóc w rozwijaniu kapitału społecznego?

Kapitał społeczny ułatwia prowadzenie biznesu, skraca drogę do realizacji pewnych celów, zmniejsza koszty działań (np. dzięki rekomendacjom – nie potrzeba całego zestawu urzędowych zaświadczeń). Jeśli jesteśmy członkami stowarzyszenia absolwentów jakiejś uczelni, to w zachodnim świecie traktowane jest to jako zasób. Gdy szukamy kogoś do pracy, sięgamy automatycznie do tego zasobu. Absolwenci renomowanych uczelni chcą trzymać się razem, chcą razem pracować, bo dobrze się rozumieją. U nas jeszcze sobie tego nie uświadamiamy, chociaż sytuacja się zmienia. Od 20 lat działa Stowarzyszenie Francja-Polska, skupiające absolwentów studiów francuskojęzycznych w Polsce. Sama jako absolwentka programu studiów podyplomowych Master HEC/SGH jestem jego członkiem założycielem. Wśród nas mamy m.in. absolwentów paryskiego Instytutu Nauk Politycznych SciencesPo, programu Copernic, czy innych „grandes écoles”. Często te wspólne korzenie pomagają nam w sytuacjach zawodowych. Prócz tego po prostu się lubimy, często organizujemy różne imprezy.

Kapitał społeczny ma też swoje mroczne strony – brudny kapitał społeczny to na przykład struktury mafijne. Kiedy się pojawia i jakim jest zagrożeniem?

Taka negatywna wersja kapitału ma swoje odmiany. W Polsce mieliśmy i mamy tzw. „brudne wspólnoty” opisane przez Adama Podgóreckiego. Ich podstawą są różne „układy”, wyświadczanie wzajemnych przysług w oparciu o niejasne, niejawne zasady. Dla opinii publicznej nie są klarowne, rzeczywiste powody powiązań i współpracy. Jest w tym jakiś element manipulacji i korupcji. Przykładem tego jest nepotyzm. Te formy pełnią pewne funkcje, mogą m.in. realizować jakieś potrzeby ważne dla grupy, jednostki, a niemożliwe do zrealizowania legalnie czy drogą oficjalną. Mogą mieć mocne zakorzenienie kulturowe. Czy nepotyzm traktujemy jako element korupcji, czy działanie zgodne z przekonaniem, zakorzenionym silnie w pewnych grupach w Polsce, że „rodzinie, przyjaciołom należy pomagać?”. Przyzwolenie społeczne (brak reakcji sprzeciwu, sygnalizowania) dodatkowo wzmacnia skuteczność załatwiania spraw tą drogą.

O tym, co dzieli Polaków możemy rozmawiać godzinami. A dostrzegasz tematy, idee, które nas jednoczą? Na których można coś zbudować?

Od lat stara się to robić Kongres Obywatelski i niezmordowany dr Szomburg. Poszukiwanie wartości, które nas łączą było tematem przewodnim, ostatniego Kongresu. Także, w innym przekroju stara się to robić Kongres Kobiet. Na Kongresach wyróżniają się grupy kobiet z lokalnych środowisk, widać je, bo często mają t-shirty z logo, są w grupie. Przyjeżdżają od lat. To liderki zmiany na poziomie lokalnym.

Czas sobie powiedzieć, że indywidualizm i niezależność, którymi się zachłystujemy już nie wystarczą, żeby realizować ważne projekty społeczne?

Zdecydowanie. I coraz więcej młodych ludzi zdaje sobie z tego sprawę. Zobaczmy jak odradza się ruch spółdzielni. Młodzi ludzie zakładają kooperatywy spożywcze. Powstają banki czasu, wymiany usług. Cały alternatywny sektor ekonomii współdzielenia, opartej właśnie na wymianie. Już nie potrzebujemy mieć, żeby z czegoś skorzystać. A wymiana może się udać, jeśli sobie zaufamy. Wtedy zaczyna tworzyć się system, który działa.

Do czego jeszcze jest nam potrzebny kapitał społeczny? Po co go rozwijać i w niego inwestować?

Bo nic się nie zmieniło od czasów Arystotelesa i człowiek wciąż jest istotą społeczną. Potrzebujemy siebie nawzajem. Ma to bardzo praktyczny wymiar. Powrócę do przykładu stowarzyszeń uczelnianych. W naszej kulturze działają one stosunkowo mało aktywnie. W kulturze zachodniej jest inaczej. We Francji na przykład, Stowarzyszenie HEC to prawdziwa instytucja, która dba i promuje swoich absolwentów, sama szkoła HEC to marka. Pracodawcy wiedzą, co znaczy „absolwent HEC” na rynku pracy. Także w Polsce ostatnio nagłośniono apel absolwentów Harvard Law School do Prezydenta RP w sprawie Trybunału Konstytucyjnego. Harvard Law School to marka, która dodatkowo legitymizuje ich racje, a wspólny apel nabiera dodatkowej mocy.

Widzisz w Polsce jakieś dobre przykłady współdziałania opartego na kapitale społecznym?

Uprawianie nauki też teraz tego wymaga. Ubieganie się o granty wymaga pracy zespołowej. My się tego uczymy. Ktoś musi zacząć, narzucić rytm, tempo pracy. Na uczelni w Polsce widać jak jest to trudne. Z wielu powodów. Czasami po prosty szybciej i łatwiej zrobić cos samemu, czy z kolegami z zagranicznych uczelni, którzy chętnie współpracują.

Masz kontakt z młodymi ludźmi, ze studentami – jak to wygląda w pokoleniu Millenialsów? Potrafią współdziałać?

Odpowiem trochę przewrotnie: potrafią, ale na swoich warunkach. Trudno uogólniać, bo mając doświadczenia z pracy na różnych uczelniach, widzę jak bardzo się różnią. Szybko wyczuwają fałsz, szybko się zniechęcają, ale potrafią również docenić, gdy ktoś traktuje ich poważnie, słucha ich. Potrafią działać i angażować się w to, co jest dla nich ważne. Tylko czasem problemem jest ustalenie tego, co to właśnie jest.

Jakich liderów potrzebujemy, żeby budować kapitał społeczny?

Wierzę w oddolne działania. Już rodzą się pewne ruchy, czy to miejskie, które upominając się o racjonalną i mądrą organizację życia w mieście, uwzględnianie potrzeb wszystkich, budują kapitał społeczny. Ważnym elementem, a dopiero raczkującym w Polsce są stowarzyszenia absolwentów wyższych uczelni. To ogromny potencjał, wciąż niedoceniany ani ze strony uczelni, ani absolwentów. A aby takie stowarzyszenia działały trzeba współpracy i chęci obu stron.

Mam standardowe pytanie do swoich studentów, czyli 20-24 latków: „czy i w ilu stowarzyszeniach działają?”. W grupie 20-30-osobowej zazwyczaj rękę podnosi 3-5 osób. Zwykle działają (lub działali jedynie w liceum, aby „zaliczyć” tzw. wolontariat) w jednym, co najwyżej 2 organizacjach. Jeśli zatem nie uczymy działania na rzecz jakiegoś celu (wspólnego pewnej grupie), bardzo trudno będzie potem wykrzesać jakąś aktywność obywatelską w dorosłym, zawodowym życiu. Członkowie takich stowarzyszeń to liderzy zmiany na swoich polach, w swoim środowisku, w mikroskali.

***

Małgorzata Molęda-Zdziech, socjolożka i politolożka, autorka m.in. „Czas celebrytów. Mediatyzacja życia publicznego”, profesorka SGH.

Przeczytaj także

Portal sukcespisanyszminka.pl

Fundacja WłączeniPlus
ul. Podchorążych 75/77/2
00-721 Warszawa

kontakt@wlaczeniplus.pl

Wesprzyj Nasze działania

40 1600 1462 1717 1383 1000 0001

Bank BNP Paribas Polska S.A.

 

Patronite:

www.patronite.pl/sukcespisanyszminka

Copyright © 2024 | WłączeniPlus

Projekt i realizacja: Be About Hybrid Agency