Dlaczego tak łatwo odpuszczamy swoje marzenia?

Planujemy, marzymy, a gdy przychodzi do realizacji pomysłów, przestraszone tym, że zrobiłyśmy krok do przodu, wykonujemy dwa w tył. Czy to możliwe, że boimy się nie tylko porażki, ale i tego, że odniesiemy sukces? Jak sobie z tym radzić i wyjść z pułapki niespełnionych marzeń Dagny Kurdwanowska pyta Ewę Tyralik,współwłaścicielką Dojrzewalni Róż i współorganizatorką festiwalu PROGRESSteron.

Znam wiele kobiet, które cały czas mówią, ile chciałyby zrobić – zapisać się na kurs, lecieć do Nowego Jorku, przebiec maraton – a potem z tych planów nic nie wychodzi. Dlaczego tak łatwo odpuszczamy nasze marzenia?

Jest wiele przyczyn i zwykle każdy ma własne. Ale mogę Pani opowiedzieć o moich doświadczeniach związanych z pracą z kobietami. Wiele z nich opowiadało mi, dlaczego zrezygnowały z czegoś, na czym im zależało. W wielu przypadkach jest to kwestia wzorców, które wynosimy z domu. Jesteśmy pokoleniem dziewczyn, których mamy nie pozwalały sobie na zbyt wiele. Priorytetem było zajmowanie się innymi i ich sprawami. Na pierwszym miejscu były dzieci, praca, dom, wszystko, co jest do zrobienia. Kiedy rozmawiam ze swoją mamą o tym, że ja lub inna kobieta chce zrobić coś po prostu dla siebie w niej wywołuje to ocenę, że jest to egoistyczne. Czasem chodzi o to, że trzeba się umęczyć. Bo to, co lekkie, łatwe i przyjemne lub robione dla siebie postrzegane jest jako miej wartościowe. Wiele z nas w takich domach wyrosło.

Powinność najpierw?

Tak, powinność najpierw. Wszyscy inni i ich potrzeby mają pierwszeństwo. Spełnianie tych potrzeb i zejście na drugi plan jest zresztą powodem do dumy, do poczucia, że jesteśmy lepsze niż faceci albo te osoby, które siebie stawiają na pierwszym miejscu. Jakby na to nie spojrzeć, to rodzaj korzyści psychologicznej – może się zmęczyłam, może nie zadbałam o własne potrzeby, poświęciłam się, ale to ja jestem ta lepsza. Mniej egoistyczna.

To sposób na podniesienie poczucia swojej wartości?

Paradoksalnie tak, choć jest to podnoszenie własnej wartości w dość pokrętny sposób. Może inne plany mi nie wyszły, nie poleciałam do tego Nowego Jorku, ale dzięki swojemu poświęceniu jestem wyjątkowa. W momencie, kiedy zaczynamy robić coś dla siebie, w naszych głowach natychmiast odzywają się te wszystkie głosy, które słyszałyśmy w domu i które mówiły – potrzeby innych są ważniejsze. Nawet sobie nie zdajemy sprawy z tego, jak bardzo one nas blokują. To nasi autosabotażyści, którzy powodują, że robimy krok do przodu, a potem dwa do tyłu, bo się przestraszyłyśmy konsekwencji. I te stare wzorce mogą na nas działać zarówno w kwestiach osobistych, prywatnych, jak i zawodowych.

Czy to jest także lęk przed porażką?

Tak, to kolejny aspekt. Wiele kobiet odczuwa lęk przed porażką lub lęk przed sukcesem – co będzie, jeśli się uda? Niby wydaje nam się, że czegoś bardzo chcemy, planujemy to, czasem przygotowania są już zaawansowane, ale im bliżej celu, tym częściej zaczynamy przekładać, odkładać na potem, robić zastępcze rzeczy. Z jednej strony, jeśli się nie uda, to poległam. Z drugiej strony, jeśli się uda, to też może być kłopot, bo okaże się, że jestem lepsza niż ktoś, kto jest dla mnie ważny. A może odniosę taki sukces, który mnie przerośnie i nie dam rady opiekować się domem, rodziną i stracę partnera. Boimy się więc, że nie odniesiemy sukcesu, ale boimy się także, że nam się uda.

Boimy się tego, że sukces może nas rozczarować?

Częściej boimy się, że jego koszt może być wyższy niż zakładałyśmy. Jeśli rozhulam firmę na dobre, to może będę musiała pracować po 12 godzin na dobę. A ja wcale tego nie chcę. Pojawia się konflikt wewnętrzny, bo z jednej strony chcę rozwijać firmę, a inna część mnie mówi – O nie, teraz masz dbać przede wszystkim o siebie, o rodzinę, bo to są ważne wartości.

Do konfliktu wewnętrznego za chwilę wrócimy. Porozmawiajmy jeszcze przez chwilę o lęku. Czytałam niedawno książkę „Niepewność przekleństwo kobiet”, w której Helen Lerner pisze, że nie chodzi wcale o to, żeby pozbyć się lęku, bo to nie jest możliwe, ale żeby działać pomimo tego, że się boimy.

Jest mi to bardzo bliskie. Wierzę, że lęk jest dla nas sygnałem. Takim samym jak złość i inne trudne emocje. Lęk jest sygnałem, że coś się dzieje. Dobrze jest więc sprawdzić, czego właściwie się boję i zastanowić się, czy są to lęki rzeczywiste, czy nasze bezpieczeństwo jest w jakikolwiek sposób zagrożone, czy są to raczej lęki naszej wyobraźni. Jeśli są to lęki rzeczywiste, można zająć się przyczyną, zabezpieczyć się, wymyślić strategię. A jeśli to lęk produkowany przez głowę, można zrobić krok, którego się obawiamy i sprawdzić, co będzie się działo.

Lepiej się konfrontować z lękiem niż się przed nim chować?

Tak, może to zabawnie zabrzmi, ale ja się często umawiam ze swoim lękiem. Na sesjach empatii proszę jedną z koleżanek, żeby była moim lękiem, ja stoję po stronie osoby, która się boi i wspólnie próbujemy znaleźć porozumienie.

PRZECZYTAJ TAKŻE: Negging – komplementy, które odbierają pewność siebie

Co się zaczyna dziać, kiedy rozmawiamy ze swoim lękiem?

Robi się mniejszy, a my mamy szansę dotrzeć do tego, co jest nieracjonalnym lękiem i hamulcem, a co rzeczywistym powodem do strachu. Jeśli boję się iść na badanie, w głowie mam same czarne scenariusze i powtarzam sobie, że wolę nie wiedzieć, to na pewno nie jest to lęk, który mi służy. Jest irracjonalny i w skutkach może być dramatyczny. On mnie nie prowadzi w dobrą stronę. Jeśli potrafię się z nim spotkać i zrozumieć, że boję się o swoje zdrowie, boję się, że je stracę, to lęk się zmniejsza, a my mamy szansę zadziałać. Czasem boimy się bólu, boimy się diagnozy. Ale kiedy już to sobie uświadomimy, możemy coś z tym zrobić – możemy poprosić o znieczulenie, o to, żeby ktoś z nami poszedł i był przy odbiorze wyników badań. Dzięki temu zaczynamy włączać lęk w obszar naszego wpływu. On jest, ale przestaje nas paraliżować.

Mówiła Pani o czarnych scenariuszach. Często pojawiają się w głowach nie tylko, kiedy idziemy do lekarza, ale także, kiedy chcemy zaplanować coś miłego, ekscytującego. Zaczynamy przygotowywać podróż do Nowego Jorku i nagle jakiś głos w głowie mówi – Jak wsiądziesz do samolotu, to on się na pewno rozbije. Chcemy zapisać się na kurs nurkowania, a głos mówi – Nie zapisuj się, bo się jeszcze utopisz. Co nasz umysł próbuje w ten sposób powiedzieć?

Czarne scenariusze są niepohamowany lękiem, nad którym nie panujemy. Ale są także informacją, że jest w nas wewnętrzny konflikt. Część mnie chce lecieć do Nowego Jorku, ale część mnie bardzo tego nie chce. I teraz warto postawić sobie pytanie, dlaczego tak się dzieje?

Wtedy trzeba usiąść i szczerze z samą sobą pogadać?

Tak. To ważne, żeby uświadomić sobie, że mamy w głowach różne głosy. Czasem jesteśmy w głębokich konfliktach wewnętrznych. Jestem Ja, która chce jechać i Ja, która bardzo nie chce. Rozwiązaniem jest zaproszenie jednej i drugiej i wysłuchanie ich. Dlaczego Ty chcesz jechać? Dlaczego to dla ciebie takie ważne? A dlaczego Ty nie chcesz? Głęboko wierzę, że obie chcą dla mnie dobrze. Jasne, że na tą, która mi produkuje czarny scenariusz jestem bardziej wściekła, bo z pozoru wydaje się, że ona mnie sabotuje. Ale jeśli wierzę, że ona ma dobrą intencję, to łatwiej mi będzie zrozumieć, co chce mi powiedzieć. Może się okazać, że boję się po prostu, że jeśli polecę, inni będą mi zazdrościć i przestaną mnie lubić, a akceptacja innych zawsze była dla mnie ważna. I czarny scenariusz to był jedyny sposób, w jaki ta nieświadoma część mnie potrafiła mi to powiedzieć.

Z drugiej strony, może ta, która mnie zachęca, żebym poleciała robi to, bo wszyscy moi znajomi już byli w Nowym Jorku, tylko ja nie byłam i czuję się gorsza. A nie chcę tak się czuć.

Kiedy już sobie to uświadomimy, możemy coś z tym zrobić. Na przykład powiedzieć sobie – OK, ale moi prawdziwi przyjaciele mnie wspierają i na pewno będą się cieszyć, że poleciałam i spełniłam marzenie. Albo zrozumieją, dlaczego nie poleciałam.

To punkt wyjścia do dojrzałego rozwijania swoich pasji? Często szukamy po omacku i różnych rzeczy próbujemy na oślep – dziś lecę do Nowego Jorku, jutro zacznę dietę bezglutenową, a pojutrze będę żyć w stylu eko. A tak naprawdę szukamy recepty na własne zagubienie i wewnętrzne konflikty.

Jeśli nie rozwiążemy wewnętrznych konfliktów, to pewnie zostawimy tę dietę po trzech dniach. I co wtedy? Znów pojawi się poczucie klęski. Nie wyjdę z tego silniejsza.

Festiwal PROGRESSteron pomaga tę rozmowę z samą sobą zacząć? Od wielu lat podsuwacie kobietom mnóstwo narzędzi i pomysłów na to, jak się rozwijać w bardzo wielu obszarach – emocjonalnym, zdrowotnym, zawodowym.

Ewa Panufnik i Lucyna Wieczorek, kiedy tworzyły PROGRESSteron ponad 10 lat temu wyszły z założenia, że kiedy kobieta bardzo chce coś zrobić, rozwijać się, poszukiwać, ale jest sama, to wówczas często włączają się te wszystkie ograniczające głosy w głowie. PROGRESSteron powstał, żeby kobiety miały miejsce, w którym mogą się spotykać, dzielić marzeniami, wątpliwościami, doświadczeniem, lękami i w którym znajdą wsparcie. Dzięki temu widzimy, że jest inna kobieta, która też się bała, ale jednak to zrobiła – poleciała do Nowego Jorku, skończyła kurs nurkowania. Idea spotkania się z tym, o czym marzymy i co chciałybyśmy zrobić mimo lęku łatwiejsza jest w grupie. Kobiety lubią być ze sobą.

Mamy potrzebę solidarności?

Tak! Mamy silną potrzebę wsparcia. Na festiwalu jest sporo zajęć, które pomagają dojść do tego, o co mi chodzi. Są zajęcia poświęcone empatii, która jest świetnym narzędziem do rozwiązywania konfliktów wewnętrznych. Pomaga rozmawiać ze sobą w dorosły, dojrzały sposób. Są także warsztaty, które pomagają odnaleźć swoją pasję.

Wniosek z tego, że najważniejszy jest ten pierwszy krok, żeby wyjść z domu i zacząć szukać.

Tak, to leżało także u podstaw idei PROGRESSteronu. Dlatego w programie jest wiele warsztatów krótkich, bo to pozwala wypróbować kobietom jak najwięcej rzeczy i pomysłów. Zawsze marzyłam o jodze, malowaniu i blogowaniu, pójdę i w ciągu weekendu sprawdzę, która z tych rzeczy sprawia mi największą frajdę. Cokolwiek robimy w kierunku naszego rozwoju, zmienia naszą świadomość. A kiedy zmienia się świadomość, wchodzimy w proces zmiany. Jeśli dodamy choć jeden nowy punkt widzenia do tego, co się dzieje w naszym życiu, to już jest zmiana.

Ta zmiana pomaga znaleźć w sobie siłę, żeby po zrobieniu pierwszego kroku już się nie cofnąć, ale znów pójść do przodu?

Tak, bo ona buduje zaufanie do siebie. Jeśli wychodzę z klatki i zaczynam widzieć więcej możliwości, zaczynam ufać sobie, to przestaję być zewnątrzsterowna. Już mnie tak bardzo nie dotyczy, co myślą inni. Bo ja już wiem, że tego chcę i dlaczego tego chcę.

I wtedy mogę odważyć się na więcej?

Tak. I obronić to przed zewnętrznym i wewnętrznym krytykiem.

Jak by Pani zachęciła kobiety, które jeszcze się wahają, żeby przyszły w tym roku na PROGRESSteron?

Przyjdźcie, bo jest fajnie! Mamy świetnych i doświadczonych trenerów. Każda z nas, kobiet, które tworzą PROGRESSteron bardzo długo zajmuje się już swoim rozwojem osobistym. Na festiwalu przyjęłyśmy zasadę, że kobiety, które przychodzą mogą dopiero zaczynać swoją przygodę z rozwojem, dlatego muszą mieć poczucie bezpieczeństwa. Każdy warsztat w dziedzinie psychoedukacji musi być zatwierdzony przez radę programową. Wszystkie metody są sprawdzone. Swój rozwój można zacząć z nami w ciekawy i bezpieczny sposób.

***

Ewa Tyralik, współwłaścicielka Dojrzewalni Róż, nadzoruje Radę Programową festiwalu PROGRESSteron i opiekuje się festiwalowym działem Niezbędnik Kobiety Przedsiębiorczej. Współautorka, wraz z Izą Kaźmierczak, rozwojowego projektu Jestem Bogata, pomagającego kobietom nabierać zaufania do siebie i umiejętności w kwestiach finansów.

Przeczytaj także

Portal sukcespisanyszminka.pl

Fundacja WłączeniPlus
ul. Podchorążych 75/77/2
00-721 Warszawa

kontakt@wlaczeniplus.pl

Wesprzyj Nasze działania

40 1600 1462 1717 1383 1000 0001

Bank BNP Paribas Polska S.A.

 

Patronite:

www.patronite.pl/sukcespisanyszminka

Copyright © 2024 | WłączeniPlus

Projekt i realizacja: Be About Hybrid Agency