Katarzyna Pawlikowska

Bycie menedżerkami mamy we krwi

Dagny Kurdwanowska

Dlaczego wciąż za mało wierzymy w siebie i nie zawsze potrafimy wspierać się nawzajem opowiada Katarzyna Pawlikowska z Garden of Words i ekspertka w konkursie Bizneswoman Roku

Jakie są Polki? Kiedy na prawo i lewo rzucamy, że Polki uważają to lub tamto, tak naprawdę nie mamy pojęcia o kim mówimy. Jesteśmy bardzo różne. I to pod każdym względem – motywacji, stylu życia, wyborów – świadomych i nieświadomych oraz wartości, które za tym wszystkim stoją – przekonuje Katarzyna Pawlikowska, ekspertka w dziedzinie kobiecych motywacji i doświadczona specjalistka w tworzeniu kompleksowych strategii działań komunikacyjnych. Wspólnie z prof. Dominiką Maison przeprowadziły badania „Polki. Spełnione Profesjonalistki, Rodzinne Panie Domu czy Obywatelki Świata?”. Wykorzystując nowoczesną metodę badawczą (tzw. analizę skupień), wyłoniły aż siedem segmentów Polek: Spełnione Profesjonalistki, Obywatelki Świata, Zachłanne Konsumpcjonistki, Rodzinne Panie Domu, Niespełnione Siłaczki, Rozczarowane Życiem oraz Osamotnione Konserwatystki.

O tym, co nas łączy, a co dzieli, skąd biorą się nasze frustracje, czy z tego, jak wychowujemy córki i synów może wyniknąć społeczna katastrofa, dlaczego dbamy o wszystkich, a zapominamy o sobie oraz co może wyniknąć z tego, że kobiety wyszły w Polsce na ulice Katarzyna Pawlikowska opowiada Dagny Kurdwanowskiej.

W październiku kobiety wkurzyły się i wyszły na ulicę. Efekt jest taki, że rząd póki co wycofał się z pomysłu zaostrzenia przepisów dotyczących aborcji. A jak ten protest wygląda, kiedy patrzy na niego kobieta, która bada Polki?

Ogromnie się cieszę, że Czarny Protest się odbył. Politycy zobaczyli, że kobiety są ważną siłą. Trzeba pamiętać, że mamy w społeczeństwie bardzo niskie poczucie solidarności i jesteśmy nieufni. Fakt, że potrafiliśmy się zjednoczyć wokół tej idei jest bardzo ważny. I to nie tylko kobiety, bo protest poparło aż 44 procent mężczyzn (to na razie tylko uznanie, jeszcze nie aktywne wsparcie, ale myślę, że i na to przyjdzie czas). Zawalczyłyśmy o siebie w aspekcie wspólnotowym, ponad różnymi podziałami i światopoglądami. To wielka wartość dla kobiet, bo pokazała nam, że nie jesteśmy zupełnie bezsilne – coś możemy i coś od nas zależy. Myślę, że to, co działo się w Czarny Poniedziałek to dopiero początek. To jak wierzchołek góry lodowej. Nie widzimy tego wszystkiego, co już dzieje się pod powierzchnią, a dzieje się tam bardzo dużo.

Co dokładnie?

Polki wyszły na ulicę, bo coś w tym kraju zaczęło się zmieniać. To się wiąże z kolei z tym, co w ogóle dzieje się w środowiskach kobiecych w Polsce, także tych lokalnych. Kobiety coraz częściej zaczynają działać – tworzą grupy, fundacje, stowarzyszenia. Być może to jest początek społeczeństwa obywatelskiego. Jesteśmy wielką i nieujarzmioną siłą, ale także bardzo różnorodną. Nie sposób stworzyć z tego jednorodnego ruchu społecznego, ale ta rosnąca świadomość sprawia, że coraz chętniej łączymy się wokół wspólnych celów.

Istnieje ktoś taki jak typowa Polka?

Nie ma kogoś takiego. Bardzo dokładnie pokazały to badania „Polki”, które zrobiłyśmy z Dominiką Maison, ale i bieżące badania, np. jak Polki wychowują swoje córki, które zrobiłam z panelem badawczym Ariadna w kwietniu. Dlatego, kiedy na prawo i lewo rzucamy, że Polki uważają to lub tamto, tak naprawdę nie mamy pojęcia o kim mówimy. Jesteśmy bardzo różne. I to pod każdym względem – motywacji, stylu życia, wyborów – świadomych i nieświadomych oraz wartości, które za tym wszystkim stoją. Przez to, że jesteśmy tak różnorodne, trudno jest nam również narzucić jeden sposób myślenia. Dlatego w Polsce nie udał się eksperyment z partią kobiet. Jeden z mitów w komunikacji między kobietami zakłada, że jesteśmy takie same, więc jeśli mówimy coś innej kobiecie, to ona na pewno to zrozumie. Tak nie jest. My w ogóle jako kobiety mamy tendencję do tego, żeby się różnicować, dyskutować ze sobą i się ze sobą nie zgadzać. Jeśli potrzebujemy partii to takiej, która tę różnorodność uwzględni i będzie mówiła do kobiet rozumiejąc ich potrzeby, różne pomysły na życie i wartości, którymi się kierują. Kobiety nie potrzebują jednej partii, ale partie stanowczo potrzebują kobiet.

A jednak mimo tych różnic, znalazłyśmy coś, co nas łączy i wyszłyśmy razem na ulice.

Bo wbrew temu, co niektórzy próbują nam wmawiać Czarny Protest nie był protestem zwolenników aborcji, ale protestem, w którym kobiety o różnych światopoglądach powiedziały – „Dosyć mówienia nam, co jest dla nas lepsze”. Natomiast nie znaczy to, że mamy ten sam światopogląd. Wręcz przeciwnie, pod tym względem też jesteśmy ogromnie spolaryzowane. W przypadku poparcia dla protestu duże znaczenie miał nie wiek, poziom zamożności czy miejsce zamieszkania, ale wykształcenie. Wśród kobiet z wyższym wykształceniem było duże poparcie dla protestu – wynosiło ponad 50 procent. Poparcie spadało proporcjonalnie do wykształcenia – im niższe, tym mniejsze poparcie dla protestu. Łatwo to wytłumaczyć, ponieważ im wyższe wykształcenie, tym większa świadomość swoich praw. Gdybyśmy jako jedyne kryterium wzięły na przykład wiek, to daleko byśmy nie zabrnęły. Młoda Polka może być Obywatelką świata, inna kobieta w tym samym wieku Zachłanną konsumpcjonistką, a jeszcze inna Rodzinną panią domu. Kobiety z jednego pokolenia, kiedy zapytamy je o styl życia i wartości, będą na tyle różnić się w odpowiedziach, że będzie się wydawało, że są z różnych planet.

Czyli możemy znaleźć młode konserwatystki i dojrzałe kobiety o poglądach liberalnych.

W naszych badaniach najbardziej liberalną grupą są kobiety, które nazwałyśmy „Obywatelkami świata”. To młode kobiety jeszcze uczące się lub na początku swojej kariery zawodowej, zaraz za nimi są „Spełnione Profesjonalistki”- dobrze wykształcone, bardzo świadome Polki w różnym wieku – są wśród nich zarówno kobiety młode, jak i dojrzałe. To także kobiety aktywne, pełne energii, dążące do samospełnienia. Świetnie czują się w Warszawie, Krakowie, Londynie i Nowym Jorku. Dla nich pojęcie wolności i możliwość decydowania o sobie są bardzo ważne.

Wiele osób komentuje, że takie kobiety zachęcają do aborcji.

Mamy do czynienia z pomyleniem pojęć. Jeśli człowiek chce mieć wolność wyboru i decydowania o sobie, na przykład w kwestii o aborcji, to nie oznacza automatycznie, że jest zwolennikiem aborcji. Oznacza to tylko, że chce mieć prawo do decydowania o sobie samym. Kiedy robiłyśmy badania, nie chodziło przecież o znalezienie w Polsce zwolenniczek in vitro, związków osób tej samej płci czy eutanazji. Zadając pytania, chciałyśmy się raczej dowiedzieć, co jako społeczność kobiet sądzimy o wolności wyboru. I wyszło nam, że wśród Obywatelek świata taka wolność jest ważna dla około 80 procent kobiet, a wśród Rodzinnych pań domu dla zaledwie 10 procent.

To ogromna różnica.

My naprawdę mamy mocno spolaryzowane światopoglądowo społeczeństwo.

Czy jest jakaś grupa kobiet, która pod tym względem szczególnie Panią zaskoczyła?

Bardzo ciekawą grupą, na którą zwróciłam uwagę, są Rozczarowane życiem. Często są około pięćdziesiątki, mają różne wykształcenie i mieszkają zarówno w dużych, jak i mniejszych miastach. Łączy je to, że im się nie powiodło. Uważają, że świat jest do bani, a one generalnie miały pecha. Nawet jeśli ktoś inny uważa, że odniosły jakiś sukcesy, one same mają poczucie porażki. Są wśród nich osoby z roszczeniowym stosunkiem do świata. Nie mają w sobie przekonania, że coś od nich zależy, że warto coś zmienić. Brakuje im też woli walki, żeby coś zrobić. Wśród tych Rozczarowanych życiem zaufanie do kogokolwiek, nie mówiąc o instytucjach jest bliskie zeru. One wierzą najwyżej jednej, dwóm najbliższym osobom. Ta osoba jest dla nich ważna i jest wyznacznikiem tego, co dobre i słuszne. Często są to kobiety rozwiedzione. To także druga grupa, po Spełnionych profesjonalistkach, w której kobiety przyznają się do tego, że zdradzały swojego partnera.

Dlaczego akurat ta grupa tak Panią zaciekawiła?

Ich rozczarowanie bierze się często nie tylko z niskiego poczucia wartości, ale także z bardzo wielu trudnych sytuacji życiowych, w których się znalazły. A ponieważ wiele doświadczyły, to ich poziom akceptacji dla takich sytuacji jest bardzo wysoki. W przypadku samodzielnej decyzji dotyczącej aborcji czy eutanazji, „za” jest ponad 50 procent. W przypadku in vitro czy dostępu do antykoncepcji one są prawie w 100 procentach „za”. Ale już akceptacja adopcji dzieci przez osoby tej samej płci będące w związku jest w ich przypadku bardzo niska. Ta grupa pokazuje, że boimy się, nie rozumiemy i odrzucamy to, czego nie znamy. Jeśli coś znamy i oswoimy się z tym, nasza akceptacja rośnie.

Jak wyglądały doświadczenia tych kobiet?

To są często kobiety, które opiekowały się umierającymi rodzicami, które wiedzą co to znaczy urodzić dziecko z gwałtu. To także osoby, które wiedzą co to znaczy bezskutecznie starać się o dziecko. Swoje w życiu przeszły i wiedzą, że nie ma sytuacji czarno-białych.

Są bardziej otwarte niż inne kobiety?

Nie na wszystko. Ich otwartość i zrozumienie dotyczy sytuacji, których one same w jakimś stopniu doświadczyły. Inaczej ma się już ich stosunek do osób homoseksualnych na przykład. Większość z tych kobiet żyje w środowiskach, w których ludzie ukrywają raczej swoje preferencje. Nie znają gejów ani lesbijek albo nie mają świadomości, że są to osoby o takich preferencjach. Kiedy zapytałyśmy je o prawo do związków osób tych samej płci, one były absolutnie przeciwne.

Z jednej strony protestujemy przeciwko odbieraniu nam wyboru, w większości jesteśmy za prawem do antykoncepcji, a z drugiej strony otwieram książkę „Polki” i znajduję w niej wykresy, z których wynika, że generalnie seks lubimy, ale nie chcemy o nim rozmawiać. W XXI wieku to wciąż temat tabu?

Tak, to znamienne. Złośliwi mówią, że kobiety nie odpowiadają na te pytania, bo nie mają o czym mówić. Żarty żartami, a poważnie mówiąc, to wiele Polek ma z tym poważny problem. Kiedy robiłyśmy badania, Polki bez problemu odpowiadały na pytania dotyczące przyzwolenia na eutanazję czy aborcję, ale 1/3 uczestniczek zadeklarowała, że na pytania o seks nie będzie w ogóle odpowiadać. Opowiedziałam o tym studentom podczas wykładu. Jedna ze studentek powiedziała mi wówczas tak: „Wie pani, my nie mamy nawet edukacji seksualnej w szkole. Boimy się na ten temat rozmawiać, żeby nie wyjść na idiotów. A proszę pomyśleć o osobach, które mają czterdzieści parę lat”. I coś w tym jest. Wiele Polek jest singielkami, wiele pozostaje w nieudanych związkach. Myśmy się szalenie z mężczyznami rozminęły i to się pogłębia. Jest ogromna liczba kobiet, które są sfrustrowane i same sobie zresztą nie potrafią odpuścić. To na przykład Niespełnione siłaczki.

Wiadomo, skąd się bierze ich frustracja?

Te sfrustrowane kobiety należą do pokolenia, które nazywam pokoleniem niedokończonej rewolucji. Większość z nich ma średnie lub wyższe wykształcenie. Wiele z nich wyjechało na studia do wielkich miast. To one pierwsze miały odwagę w latach 80. i 90. żyć ze swoimi partnerami w związkach nieformalnych, to one często wyjeżdżały za granicę, to one miały liberalne spojrzenie na świat, które przywiozły z tych wyjazdów. Ale część z nich w którymś momencie odpuściła – wróciły do rodzinnego miasta, próbowały sobie ułożyć życie w tradycyjnym modelu, od którego wcześniej uciekały. Były tak mocno wychowane w tradycji Matki-Polki, że nie były w stanie z tym zerwać. Przyznają, że najważniejsze dla nich jest bycie mamą, żoną, gospodynią domową. Wierzą też, że muszą poświęcać się dla swoich najbliższych, muszą zadbać o to, żeby zawsze był ciepły obiad na stole, podłoga ma lśnić, a ubrania mają być wyprasowane. I one z tym żyją, jednocześnie przyznając się do niespełnienia, zawodowego i osobistego. Często pracują, ale kiedy pojawi się na przykład szansa na awans i rozwój, one zaczynają sobie wmawiać, że jego przyjęcie będzie krzywdzeniem najbliższych i odrzucają szansę. Jeśli z niej skorzystają mają często wyrzuty sumienia.

To jeden z największych problemów aktywnych zawodowo Polek – jak pogodzić ze sobą role kobiety zawodowo spełnionej i strażniczki domowego ogniska.

Tak, to jest nieustające rozdarcie między tym, że one chcą być świadomymi, rozwijającymi się kobietami, a są przede wszystkim matkami, żonami, gospodyniami domowymi. Chciałam zrozumieć, dlaczego tak się dzieje. Wraz z panelem badawczym Ariadna (Maison and Partners) zadaliśmy pytanie Polkom, jak zostały wychowane przez matki. Czy zostały wychowane w potrzebie bycia przede wszystkim mamą i gospodynią, czy nauczono je, żeby dzieliły się obowiązkami ze swoim partnerem. Pytaliśmy też, czy matka wspierała je w tym, żeby się rozwijały. Większość z tych, które są dziś Niespełnionymi Siłaczkami była wychowana w tradycyjny sposób. I one są tak niezadowolone i taki czują ciężar, że swoje córki wychowują już zupełnie inaczej. To ich córki zamykają tę rewolucję, która nie dokonała się w ich pokoleniu. Wychowują swoje córki na świadome kobiety, które będą umiały się podzielić obowiązkami. Efekty już widać. Wiele młodych kobiet mówi, że najpierw chce skończyć studia, iść do pracy, zrealizować się zawodowo, a dopiero potem pomyśleć o zakładaniu rodziny i macierzyństwie. To nie znaczy, że ona nie chce zakładać rodziny. To nie jest po prostu dla niej priorytet w tym momencie.

Ten trend jest bardzo silny w USA, gdzie kobiety coraz częściej zaczynają zakładać rodziny koło 35 roku życia, bo wcześniej robią karierę.

Nie wszędzie tak jest. Ostatnio byłam w Holandii i po wykładzie rozmawiałam z kilkoma Polkami, które tam pracują i mieszkają. Byłam zdumiona, jak mało różnimy się w tradycjach wychowawczych, nawet w porównaniu do tak liberalnego społeczeństwa, jakim są Holendrzy. Walczymy dziś w Polsce ze szklanym sufitem, chcemy zarabiać tyle samo, co mężczyźni. Wydaje nam się czasem, że wszędzie indziej jest lepiej. A proszę sobie wyobrazić, że w Holandii kobiety wciąż próbują rozbić szklane sufity. Kończą studia, idą do pracy, przez kilka lat realizują się zawodowo, a potem zakładają rodziny i kolejnych 3-5 lat siedzą w domu. Po takim czasie wypadają z rynku i bardzo rzadko udaje im się wrócić na poziom, na którym były wcześniej. Poznałam tam Polkę, która realizuje projekt pokazujący dużym firmom jak bardzo opłaca się zatrudniać takie kobiety. Mówimy o Holandii w XXI wieku.

Trudno w to uwierzyć.

Ta sama dziewczyna, zapytana przez swojego szefa, co chciałaby robić za kilka lat, odpowiedziała, że musi jeszcze trochę się dokształcić i rozwinąć, ale za kilka lat widzi się na stanowisku country managera, na przykład w Polsce. I tego człowieka zatkało, bo żadna kobieta nie odpowiedziała mu dotychczas tak konkretnie i tak ambitnie.

Może więc my same siebie wciąż ograniczamy?

Do tego zmierzam. My same często boimy się mówić o naszych planach i pomysłach. Boimy się awansu. Jak przed chwilą wspominałam, niektóre kobiety obawiają się, że stracą wtedy ich bliscy. Będą miały poczucie winy, że nie dają im wystarczająco dużo. Ale to nie tylko to, bo wiele boi się samotności na szczycie. Dla większości kobiet to jest ogromna blokada. Nie każda kobieta radzi sobie z tym, że jej dotychczasowe koleżanki stają się jej podwładnymi.

PRZECZYTAJ TAKŻE: Co ją inspiruje? W jaki sposób dorzuca cegiełkę do budowy lepszego świata? Wywiad z Solange Olszewską

Boimy się, że ze sprzymierzeńców staną się wrogami?

To jeszcze inne zjawisko. Mężczyźni, kiedy jeden przyjdzie do drugiego i powie – „słuchaj stary, jesteś głupi jak but i schrzaniłeś ten projekt”, to pokłócą się, obrzucą kilkoma niemiłymi słowami, po czym pójdą razem na lunch i za godzinę znów pracują nad projektem. Proszę teraz wyobrazić sobie tę samą sytuację między kobietami – to będzie zadra do końca życia. Jesteśmy strasznie pamiętliwe i takich sytuacji nie zapominamy. Z jednej strony kobiety są mniej agresywne fizycznie – unikamy starcia, konfrontacji i konfliktów. Z drugiej strony, wykazujemy agresję relacyjną. Jesteśmy niesamowicie drażliwe na punkcie podkładania nam świni. Pytają mnie czasem, czy świat rządzony przez kobiety byłby lepszy. Odpowiadam, że na pewno byłoby mniej agresji fizycznej, pewnie nie byłoby wojen w formie jaką znamy dziś ale byłyby ekonomiczne i kulturowe. I byłoby więcej agresji relacyjnej. Pod tym względem potrafiłybyśmy zrobić sobie piekło.

To dlatego mamy do czynienia z syndromem wciąganej drabinki, kiedy kobiety po awansie blokują drogę innym kobietom?

Nie bez powodu Madeleine Albright powiedziała, że jest specjalne miejsce w piekle dla kobiet, które nie chciały pomóc innym kobietom. I ja się z tym zgadzam. Powiem więcej, najlepszymi ekspertami w dziedzinie mobbingu są właśnie kobiety. Kobiety zawsze patrzą w perspektywie „my”, a nie „ja”, mamy myślenie sieciowe, jesteśmy szalenie empatyczne. Potrafimy genialnie czytać emocje drugiej osoby. I dla niektórych to jest broń obosieczna – są kobiety, które te kompetencje wykorzystują przeciwko innym kobietom.

Dlaczego to robimy?

Wiąże się to z dużym brakiem pewności siebie. Kobieta, która wchodzi na szczyt musi udowodnić sobie i wszystkim wokoło nie tylko, że jest dobra, ale że jest lepsza niż wszyscy inni. Nastawienie na walkę staje się tak silne, że powoduje całkowite poczucie zagrożenia. Jej zachowanie nie bierze się z siły, ale ze strachu.
Nasza empatia i myślenie „my”, przeszkadza nam także, kiedy jedna z grupy ma zostać liderką. Wtedy pozostałe mówią – Ale dlaczego ty? Chociaż same wcale nie chcą rządzić. Druga strona tego zjawiska jest taka, że kobiety, które idą do góry, osiągają sukces nie działają na pozostaje kobiety jak inspiracja. One widzą w takiej osobie kogoś niedoścignionego, z kim nie mają szans. Sukces kobiecy potrafi na inne kobiety działać deprymująco.

Te, które odnoszą sukcesy z kolei często nie potrafią nazwać swoich osiągnięć sukcesami.

Często zadaję menedżerkom wysokiego i średniego szczebla takie pytanie – spełniasz 8 na 10 kryteriów, żeby aplikować do pracy na wymarzonym stanowisku, czy złożysz aplikację? Większość odpowiada, że nie, bo przecież spełnia tylko 8 na 10 kryteriów, więc się nie nadaje. Mężczyzna nie ma problemu ze złożeniem takiej aplikacji, kiedy spełnia 3 z 10 wymaganych kryteriów. Inny przykład – były robione badania, w których pytano Polki, czy są przedsiębiorcze. Mnóstwo odpowiedziało, że nie, że w żadnym razie. A statystyki mówią dokładnie coś odwrotnego – że pod względem kobiecej przedsiębiorczości jesteśmy w czołówce Europy. I trudno, żebyśmy nie były przedsiębiorcze. W końcu od kilkuset lat nasi faceci ciągle wyjeżdżają, walczą i giną w kolejnych powstaniach, wojnach i awanturach. Kobieta musiała w domu zająć się wszystkim – zarabianiem, wychowywaniem dzieci, inwentarzem, jeśli to było gospodarstwo. Ile było tych bohaterek, o których my nie słyszymy – kobiet, które pod nieobecność mężczyzny brały na siebie ciężar codzienności?

Nam się wydaje, że to nie jest powód do szczególnej dumy. To po prostu nasza codzienność – nic nadzwyczajnego.

A ja bym spojrzała na to tak, że lata tych doświadczeń sprawiły, że bycie menedżerką naprawdę mamy we krwi. Niestety, często wciąż nie wierzymy w siebie, w swój potencjał i w swoje możliwości. To jest to, czego Katarzyna Miller uczy kobiety – mówi im: pogłaskaj się trochę. Tak bardzo spieszymy się kochać swoich bliskich, że zupełnie zapominamy o tym, żeby kochać siebie. Tylko dwie grupy kobiet w naszych badaniach powiedziały, że najpierw chcą być atrakcyjnymi kobietami, a dopiero potem matkami, żonami, gospodyniami. To były Obywatelki świata i Spełnione profesjonalistki. One już rozumieją, że pozytywny egoizm ma sens i jeśli one będą zadowolone i spełnione, to ich bliscy też na tym skorzystają.

Wracamy do tradycji wychowania córek, o której Pani mówiła.

Jesteśmy wciąż szalenie patriarchalnym społeczeństwem. W panelu badawczym Ariadna zadałam nie tylko pytanie o to, jak wychowujemy dziś córki, ale także jak wychowujemy synów. I powiem tak – szykuje nam się niezła katastrofa. Te zbuntowane wewnętrznie kobiety, które padną ze zmęczenia, ale ugotują po pracy obiad, wyprasują i posprzątają, wychowują córki, wspierając je w rozwoju, a synów wychowują tak, jak ich matki i babcie – podając im wszystko na tacy i wyręczając. Chłopcy mają mniej obowiązków niż ich siostry. A teraz spójrzmy jak zmienia się demografia. Mężczyźni mieszkają dziś głównie na wsi i w małych miasteczkach, mają podstawowe, średnie lub zawodowe wykształcenie. W dużych miastach zaczynają dominować kobiety. Dziś ponad 60% studentów to kobiety. Zaczynamy być lepiej wykształcone, kończymy studia wiedząc, czego chcemy, małżeństwo i rodzina przestaje być przestrzenią, w której się spełniamy.

I teraz wyobraźmy sobie spotkanie tych młodych, rozwijających się kobiet z mężczyznami, którzy są przyzwyczajeni do tego, że mama ich wyręcza.

I to jest właśnie ta katastrofa. Z kim te kobiety będą się wiązać? Z kim mają zakładać rodziny? Tacy mężczyźni przestają być dla nich partnerami. My otwieramy kolejne drzwi, które były dla nas zamknięte, jesteśmy coraz bardziej świadome. A dokąd idą mężczyźni?

A może wcale nam to nie przeszkadza? Z badań „Polki” wynika pewna zdumiewająca prawda, że bardziej nam przeszkadza mężczyzna, który dłubie w nosie niż taki, który deprecjonuje kobiety.

Tak bardzo mamy wdrukowane w głowę, że mężczyźni mają prawo się tak zachowywać, że mniej atrakcyjny będzie dla nas facet w skarpetach i sandałach niż taki, który mówi „Kobieto, do garów”. Musi minąć jeszcze przynajmniej jedno pokolenie, żeby to się zmieniło. Dla młodszych kobiet deprecjonowanie przez kogokolwiek jest już niedopuszczalne. Młoda dziewczyna nie pozwoli już swojemu szefowi powiedzieć – „Kotku, zrób mi kawy”. Nam wciąż powtarzano – Jak ty siedzisz? Jak ty wyglądasz? Wpajano nam pokorę. Do dziś w wielu rodzinach chłopcom wypada więcej niż dziewczynkom. Jasne, że nie jesteśmy tacy sami i mamy mnóstwo cech, które nas od siebie odróżniają. Ale różni, to nie znaczy, że nie równi. To, że jesteśmy różni jest fantastyczne, bo możemy się wzajemnie inspirować i uczyć. Różnorodność nie może być jednak związana z nierównym traktowaniem.

Ta różnorodność, o której cały czas rozmawiamy jest nie tylko szansą, ale także wyzwaniem?

Zdecydowanie. Różnorodność jest wartością, ponieważ pomaga rozwijać różne potencjały. Natomiast niezwykle ważne jest, żeby zrozumieć, że chodzi nie tylko o różnorodność wynikającą z płci, ale także różnorodność potencjałów w obrębie jednej płci. Mówiłam już o tym, jak bardzo kobiety się od siebie różnią. Jeśli menedżer w firmie wrzuci je do tego samego worka, to prędzej czy później zaczną się problemy. Jakiś czas temu prowadziłam szkolenie na ten temat. Kiedy skończyłam podeszła do mnie szefowa jednego z departamentów i powiedziała, że nareszcie rozumie problem, który ma z dwiema swoimi podwładnymi. Kiedy rozdziela im zadania, jedna wszystko łapie w lot, a z drugą idzie jak po grudzie. I nie dlatego, że ta druga jest niemądra. Po prostu trzeba inaczej delegować jej obowiązki niż tej pierwszej. Inaczej motywować. Zrozumienie tego jest kluczowe dla zarządzania zespołami.

W tym roku dołączyła Pani do jury konkursu Bizneswoman Roku. Idea wspierania kobiet jest Pani bliska?

Dla mnie to cudowna przygoda, ale i zobowiązanie. Na swojej drodze spotkałam wiele wspaniałych kobiet. Niektóre były trudne, wymagające, rzucały mi kłody pod nogi, ale im też bardzo dużo zawdzięczam. Nam są potrzebne i te dobre, i te złe doświadczenia, żebyśmy się rozwijały zawodowo i jako ludzie. Chciałabym oddać kobietom to, co od nich dostaję i wesprzeć je swoją wiedzą i doświadczeniem. Poza tym całe życie się uczę i bycie jurorem w takich konkursach to niesamowity uniwersytet.

Czego dziś życzy Pani Polkom?

Żeby potrafiły jednoczyć się wtedy, kiedy trzeba zawalczyć o swoje prawa i wspólną sprawę i żeby odpuszczały sobie choć czasami w kwestii domowych obowiązków.

***

Katarzyna Pawlikowska – ekspertka w dziedzinie kobiecych motywacji i doświadczona specjalistka w tworzeniu kompleksowych strategii działań komunikacyjnych dla różnych branż szczególnie działań z zakresu komunikacji projektów CSR oraz budowaniu relacji komunikacyjnych dla różnych branż. Należy rady ekspertów THINKTANK i projektu Znane Ekspertki. Członek komitetu zarządzającego The Global Summit on Marketing to Women 2016 w Nowym Jorku. Współzałożycielka Garden of Words, pierwszej polskiej agencji komunikacji marketingowej uwzględniającej kobiece kody komunikacji. Pomysłodawczyni i współautorka pierwszych badań dających reprezentatywny obraz segmentacji psychograficznej polskich konsumentek („Polki Same o Sobie” Garden of Words, DB Maison 2012) oraz książki „Polki” (WUW, 2014) bazującej na segmentacji psychograficznej polskich konsumentek.