Macron był czarnym koniem francuskich wyborów prezydenckich – bez politycznego zaplecza z początku wydawał się niezbyt groźnym konkurentem. Ale może właśnie dlatego, że nie dźwigał ciężaru politycznej przynależności był w stanie przekonać Francuzów, żeby wybrali właśnie jego. I że to właśnie on będzie w stanie zjednoczyć podzielone francuskie społeczeństwo. „Ensamble, la France!” („Razem, Francjo”) – przekonywał i póki co z obietnic się wywiązuje.
Do rządu zaprosił przedstawicieli zarówno lewicy, jak i prawicy. Premierem został Edouard Philippe, konserwatysta z partii Republikanie. Z tej samej partii wywodzi się nowy minister gospodarki, Bruno Le Maire. Lewicowy rodowód ma z kolei minister spraw zagranicznych, Jean-Yves Le Drian. Centrysta Francois Bayrou został ministrem sprawiedliwości, a Sylvie Goulard nowym ministrem obrony. Goulard w trakcie kampanii była jednym z najważniejszych doradców Macrona. Biegle mówi po niemiecku oraz angielsku i uważa się, że odegra kluczową rolę w budowaniu stosunków z Niemcami i szykującymi się do Brexitu Brytyjczykami.
Z 22 stanowisk, Emmanuel Macron 11 powierzył kobietom. Poza Goulard we francuskim rządzie znalazły się m.in. Agnes Buzyn (ministerstwo zdrowia), Muriel Pénicaud (ministerstwo pracy) oraz Françoise Nyssen (ministerstwo kultury). Stał się kolejnym po premierze Kanady, Justinie Trudeau, politykiem, który postawił na różnorodność i równouprawnienie, włączając do gabinetu reprezentantów i reprezentantki różnych płci, opcji politycznych i pochodzenia etnicznego.