Kilka lat temu miałam drobną sprzeczkę z moim partnerem. Oboje byliśmy sfrustrowani sobą nawzajem, ale rozmawialiśmy o tym, co nas skłóciło. Chciałam wtedy go przytulić, ale on odmówił, mówiąc, że nadal jest sfrustrowany i nie chce się przytulać w tym momencie. Logicznie rzecz biorąc, wiedziałam, że on, tak jak każda inna osoba, zasługuje na to, by ustalić swoje granice, i że ma prawo decydować, kiedy czuje się komfortowo z fizyczną czułością. Na poziomie emocjonalnym czułam się jednak tak, jakby moje ciało płonęło. Jakby ktoś uderzył mnie w brzuch i jakby mój żołądek się skręcał. Wszystko było ciężkie i zarazem puste. Załamałam się i szlochałam, co nie zdarza mi się często. Miałam wrażenie, że umieram, i chciałam umrzeć. Nie jest to właściwa dla mnie reakcja i byłam naprawdę zaskoczona, jak bardzo wpłynęła na mnie tak mała czynność. Płakałam przez ponad godzinę i nawet kolejne uściski partnera nie poprawiły mi nastroju. Nie mogłam zrozumieć, co się dzieje, poza tym, że czułam się, jakbym tonęła, a uczucie to nie przemijało.
Dopiero cztery lata później dowiedziałem się o retrospekcjach emocjonalnych. Być może znasz pojęcie retrospekcji w kontekście przypominania sobie czegoś złego, co mogło ci się przydarzyć, na przykład wypadku samochodowego, konkretnego przypadku znęcania się lub dowiedzenia się o strasznej tragedii. Kiedy przypominamy sobie w ten sposób konkretne wydarzenie, jest to retrospekcja poznawcza. Z kolei retrospekcja emocjonalna to sytuacja, w której nie przypominamy sobie aktywnie traumatycznego wydarzenia, ale nasze ciało zachowuje się i czuje tak, jakby to wydarzenie miało miejsce właśnie teraz[1].
Tak silna reakcja rzadko kiedy odnosi się do obecnej sytuacji. Zazwyczaj dotyczy starego bólu, który nie tylko nie został wyleczony, lecz któremu nie pozwolono także się wyleczyć. W moim przypadku to, że partner nie chciał mnie przytulić w tym momencie, otworzyło drzwi do przeszłości, w której moja matka stosowała wycofywanie uczuć jako celową karę. W dzieciństwie, jeśli zrobiłam coś, co moja matka uznała za denerwujące, na przykład nie dokończyłam kolacji lub nie położyłam się spać o odpowiedniej godzinie, mówiła mi, że mnie zostawi.
Mówiła: „Powinnaś się wstydzić. Zostawię cię i zostanę mamą innej dziewczynki, takiej, która będzie się mnie słuchała. Zostaniesz sama i nikt nigdy cię nie pokocha”.
Zdarzało się, że mama zaczynała wkładać buty lub płaszcz, udając, że mnie opuszcza. Gdy płakałam i błagałam ją, żeby nie odchodziła, zgadzała się zostać, ale odmawiała przytulenia mnie, mówiąc, że na to nie zasługuję. Czasami przestawała się do mnie odzywać, ignorowała mnie przez kilka dni i nie chciała mnie przytulić ani zapewnić, że nie odejdzie i że nadal mnie kocha.
Podobnie jak wiele dzieci, którym rodzice odmawiali czułości za karę, nauczyłam się wierzyć, że jeżeli nie będę „grzeczną dziewczynką”, to zostanę odrzucona i będę samotna. W rezultacie zaczęłam zadowalać ludzi, aby nie dopuścić do tego, by się na mnie gniewali. To fawn response[2], rodzaj zachowania polegającego na przymilaniu się innym, mającego na celu zachowanie bezpieczeństwa emocjonalnego[3]. Jest on jedną z najczęściej stosowanych reakcji na traumę u osób, które przeżyły przemoc w dzieciństwie.
Dopiero po kilku dekadach zdałam sobie sprawę, że reaguję w ten sposób, by stworzyć bezpieczne więzi i zmniejszyć prawdopodobieństwa porzucenia. Oznaczało to, że przez ponad trzydzieści lat swojego życia przedkładałam potrzeby innych nad własne, poświęcając dobre samopoczucie, aby się dopasować do innych i ich uszczęśliwić, nawet jeśli oznaczało to poświęcenie własnego zdrowia psychicznego i fizycznego. A po latach, kiedy mój partner oświadczył, że nie chce mnie przytulić w tym konkretnym momencie naszego nieporozumienia, rozdzierający ból, który poczułam w ciele, wcale nie był związany z tym, że ukochany wyznaczył bardzo zrozumiałą granicę. To tornado w moim ciele było pierwotnym krzykiem małej dziewczynki, której nie pozwolono czuć, dziewczynki, której groziło porzucenie i pozbawienie miłości. Był to pierwotny krzyk kogoś, kto się łamał, kogoś, kto cierpiał, i kogoś, kto płonął.
Nie zdawałam sobie wtedy z tego sprawy, ale wraz z dziesięcioleciami tłumionego bólu pojawił się ogromny gniew – gniew, którego, jak sądziłam, nie wolno mi było czuć ani wyrażać. W rzeczywistości wielu z nas uczy się, że nie wolno nam odczuwać złości, smutku czy niepokoju. Uważa się, że odczuwanie tych emocji jest w jakiś sposób słabością. Zwłaszcza kobietom wpaja się, że odczuwanie złości jest nieakceptowalne i defeminizujące, a jednocześnie uczy się je, że odczuwanie smutku bądź niepokoju czyni je „szalonymi”, „dramatycznymi” albo „nadmiernie emocjonalnymi”. Mężczyznom natomiast wmawia się często, że odczuwanie smutku jest w jakiś sposób zniewieściałe, a niepokój to „oznaka słabości”. Osoby o płynnej i niebinarnej płci spotykają się z jeszcze większą opresją, jeśli chodzi o to, co – jak się im mówi – mogą czuć, ponieważ wielu mylnie uważa, że tożsamość płciowa jest kwestią wyboru. Dlatego ludziom wszystkich płci i o wszystkich tożsamościach płciowych wmówiono, że emocji należy się pozbyć, tak jakbyśmy byli jakimiś androidami. Nawet postacie z filmów science fiction są jednk często przedstawiane w korzystnym świetle, gdy okazują emocje. W rzeczywistości jeden z najbardziej znanych androidów ze Star Treka, Data, ciągle dąży do odkrycia i zrozumienia emocji, aby stać się bardziej ludzkim[4]. Dlaczego więc jako istoty ludzkie jesteśmy chwaleni za odrzucanie tego, co ostatecznie czyni nas ludźmi, zamiast otrzymywać pochwały za człowieczeństwo?
Częścią bycia człowiekiem jest zauważanie i odkrywanie wszystkiego, co czyni nas ludźmi, a to oznacza rozpoznawanie, odczuwanie i przetwarzanie naszych emocji. Wszystkie nasze emocje są ważne i potrzebne. Każda z nich dostarcza nam istotnych informacji, które mogą pomóc nam rozpoznać nasze potrzeby w danej chwili. Im bardziej opieramy się jednej konkretnej emocji, tym bardziej wzmaga się ona niczym ogień, by w końcu eksplodować podczas pozornie nieistotnego wydarzenia, jak to, które miało miejsce między moim partnerem a mną.
Powyższy fragment pochodzi z książki „Jak nauczyć się akceptować to, czego nie można zmienić” autorstwa Janiny Scarlet.
O autorce:
Janina Scarlet jest licencjonowaną psycholożką kliniczną i wielokrotnie nagradzaną autorką książki „Superhero Therapy”, a także „Therapy Quest”, „Super-Women”, „Dark Agents”, „Harry Potter Therapy” i „Supernatural Therapy”. Doktor Scarlet jest międzynarodową trenerką warsztatów z zakresu Superhero Therapy, czyli włączania i wykorzystania w leczeniu pacjentów odniesień do kultury popularnej. Prezentowała je na międzynarodowych konferencjach, w tym ACBS, jak również na wielu popularnych konwencjach kulturowych, szkoląc specjalistów zdrowia psychicznego w zakresie stosowania tego rodzaju terapii.