Motyla noga! Dlaczego przeklinamy i w czym nam to pomaga?

Dagny Kurdwanowska

Przeklinamy na potęgę. W windach, w korkach, w autobusach i tramwajach, na przyjęciach i na kawie z koleżanką. Dlaczego to robimy i w czym nam pomaga przeklinanie?

„O ku*wa, nie uwierzysz na jakim za&*istym filmie byłam!” – wyznaje w autobusie przez telefon pewna elegancka dziewczyna. „Ty głupi ch*uju! Jak jedziesz?!” – nie kryje oburzenia kierowca, któremu drogę zajechał rowerzysta. „Odp&*dol się, sk#*%synu!” – nie pozostaje mu dłużny rowerzysta. Przeklinamy wszędzie – na ulicy, w kawiarniach, coraz częściej także w pracy. Przeklinamy po równo – kobiety i mężczyźni. Oni jak szewc, a my jak wściekłe osy. „O ku*wa” stało się tak powszechne jak „dzień dobry” i „Co u ciebie słychać?”. Właściwie powinnam się przyzwyczaić. Zresztą sama święta nie jestem. Ostatnio zaklęłam siarczyście, gdy dostałam maila z masą błędów ortograficznych. Każdy powód jest dobry, żeby sobie ulżyć. Tylko, czy aby na pewno przeklinanie robi nam dobrze?

Tu opinie są rozbieżne. Z jednej strony bowiem, przeklinanie to sposób na to, że poradzić sobie z trudnymi emocjami – gniewem, agresją, strachem i frustracją. Mówiąc „O ku*wa!” w rzeczywistości chcemy powiedzieć – „Ale mnie wkurzyłeś”, ewentualnie – „Mam już tego po dziurki w nosie, przeginasz” lub „Ale się przestraszyłam!”. Zdarza się, że to objaw zaskoczenia, zdziwienia lub zachwytu. Badacze czasami nazywają przekleństwa „słowami tabu”, ponieważ wiele z nich wywodzi się z tej sfery lub jej dotyka. Weźmy sferę seksu i obyczajowości, którą reprezentują choćby „pie#*ol się” lub „sk#*%syn”. Przeklinamy więc także po to, żeby nieco je oswoić. Amerykanie poszli jeszcze o krok dalej. Prawdziwym bestsellerem są kolorowanki, w których koloruje się przekleństwa. Podobno nic tak nie redukuje stresu, jak pomalowanie na różowo otoczonego kwiatkami i kociątkami słowa „FUCK”.

A zatem przeklinamy, by dać upust emocjom, uwolnić się od nich i przeżyć coś w rodzaju oczyszczenia. Jest jednak i druga strona medalu, ponieważ przekleństwa, będąc wyjściem awaryjnym, stają się w końcu wytrychem do załatwienia wszystkiego, co trudne. Co więcej pozwalamy sobie na przeklinanie tam, gdzie inni także chętnie przeklinają. Jeśli więc wokół nas słyszymy, że wszyscy rzucają mięsem, dołączymy najpewniej do nich przy najbliższej okazji. To tłumaczy, dlaczego coraz więcej przekleństw pojawia się także w sytuacjach zawodowych. Do niedawna w większości firm przeklinanie było postrzegane jako wyraz profesjonalizmu i braku kultury. Dziś bywa różnie, a słowo „zaje^%isty” potrafi pojawić się także podczas oficjalnych spotkań. Wystarczy, że jedna osoba zacznie sobie pozwalać na przeklinanie, by uruchomić reakcję łańcuchową.

Przeklinanie jest więc mechanizmem, który sam się nakręca. Dlaczego jednak tyle osób przeklina? Tu głos trzeba oddać psychologom społecznym i socjologom, którzy tłumaczą to narastającym napięciem w społeczeństwie, zwiększeniem poziomu agresji w przestrzeni publicznej i mediach. Tak wiele spraw nas wkurza i stresuje, że coraz częściej musimy sobie porządnie zakląć, żeby jakoś sobie z tym poradzić. W tym sensie przekleństwa bywają także oznaką bezsilności.

Czy zatem warto stosować zamienniki przekleństw? Zachęca do tego wujek Dobra Rada. Jego propozycja to „Motyla noga!”. Są i inne, np. Do kroćset! Na psa urok! A niech mnie! Kurza stopa! A niech mnie kule biją! Kurczę blade! Jasny gwint! Choć brzmią lżej, mogą spełnić swoje zadanie. Psychologowie uważają, że liczy się nie samo znaczenie słowa, ile emocja, która stoi za przekleństwem. Obiecuję więc sobie, że następnym razem, kiedy ktoś nieźle mnie wpapryczy, powiem mu tylko: Do stu piorunów! I ładniej, i mimo wszystko bardziej kulturalnie.

A co Ty sądzisz o przeklinaniu?