WOLTA. Opowieść o kobietach w zmianie

Wolta to opowieść o sile i odwadze, niegasnącej nadziei, wrażliwości i odporności - czasem wrodzonej, lecz częściej nabytej w wyniku trudnych doświadczeń. Przeczytaj fragment nowej książki Wydawnictwa W.A.B, bo może okazać się dla Ciebie bezcennym wsparciem.

„Wolta” to angażująca i inspirująca opowieść o odwadze, dojrzewaniu i wewnętrznej sile. Jej bohaterki łączy moment zatrzymania, przełomu, a potem: nowe życia. Zmagania, upadki i sukcesy, będące ich udziałem, Joanna Gierak-Onoszko przekuwa w uniwersalny przekaz o radzeniu sobie z wyzwaniami. Osobiste historie splata z szerszą perspektywą nauki i filozofii, tworząc tym samym wyjątkowy przewodnik po wychodzeniu z ciemności oraz pokonywaniu życiowych wiraży.

Przeczytaj fragment książki „Wolta”!

– W jednym czasie straciłam mamę, mężczyznę i pracę. Wszystko, co było treścią mojego życia, zniknęło. Usiadłam na podłodze i zadałam sobie głośno pytanie: „No to teraz quo vadis, Kornelio?”.

***

– Czasem zmiana jest możliwością, wtedy się na nią decydujemy lub nie. A czasem koniecznością i wówczas już nie ma od niej odwrotu – mówi doktor Joanna Heidtman, psycholożka i socjolożka. – Często dopiero poważny kryzys wyzwala w nas odwagę do zmian. Jeśli nasze życie jest udane, ułożone, mamy niewielką ochotę, by tę równowagę burzyć. Po co naprawiać coś, co działa? Po co ryzykować?

Jest zupełnie inaczej, gdy już nie ma tego, o co do tej pory drżeliśmy. W kryzysie konfrontujemy się z faktem, że to, co chroniliśmy, właśnie zostało bezpowrotnie utracone. A kiedy nie ma nic więcej do stracenia, decydujemy się na duże i głębokie zmiany.
Czy zmiana dokonuje się w człowieku tylko przez kryzysy? Nie zawsze, bo załamanie się dotychczasowego porządku nie jest warunkiem trwałej i głębokiej przemiany. Czasem ta prawdziwa przemiana wydaje się pozornie niezauważalna. Dokonuje się w sposób inkrementalny, przyrostowy, krok po kroku. Częściej jednak mamy do czynienia z tą radykalną, gwałtowną i całościową, a jej katalizatorem staje się właśnie kryzys.
Możemy latami rozmyślać o tym, by inaczej jeść, zacząć się ruszać, rzucić palenie. I nie umiemy tego osiągnąć.
Ale kiedy przychodzi prawdziwy kryzys zdrowotny i nasze życie jest realnie zagrożone, to już się nie wahamy. Wtedy okazuje się, że szybko jesteśmy w stanie przeprowadzić zmianę, którą tyle odwlekaliśmy.
Moja ukochana babcia Regina paliła przez ponad pięćdziesiąt lat. W czasie okupacji skręcała nawet papierosy z siana, bo trudno było zdobyć dobry tytoń. Jednak w momencie, w którym przyplątały jej się poważne kłopoty ze zdrowiem, rzuciła palenie z dnia na dzień i nigdy do niego nie wróciła.

Kiedy spada na nas nieszczęście, mamy wybór. Możemy upaść, leżeć na podłodze i patrzeć w sufit. Możemy też podjąć decyzję, że wstajemy i wymyślamy nowy sposób działania w zupełnie nowych okolicznościach, nie zawsze dla nas pomyślnych.
Te nowe warunki, w których mamy teraz funkcjonować, to niejedyna konsekwencja kryzysu i procesów, które on uruchomił. Najczęściej mierzymy się też z wielowymiarową stratą. Kiedy ją przeżywamy, zmieniają się nasze przekonania i wiara w dotychczasowy porządek. Gdy zdradza albo odchodzi partner, nie zmagamy się tylko z fizycznym odejściem najbliższego człowieka, ale wali nam się świat. Upada cały system, w którym wierzyliśmy, że miłość, wierność i bezpieczeństwo są nadrzędnymi i przede wszystkim stałymi wartościami. Doznajemy naprawdę silnego szoku poznawczego i chwieje się nasze dotychczasowe przekonanie o świecie. Kwestionujemy znany nam sposób rozumienia rzeczywistości i myślenia nie tylko o świecie, ale i o sobie. Chcę podkreślić, jak ważne jest, by w takich chwilach mieć wokół siebie życzliwych ludzi. Sieć wsparcia społecznego jest kluczowa, by przetrwać kryzys. I to nie musi być szerokie grono. Tak naprawdę wystarczy jedna osoba, jeśli tylko nas przyjmie i bezwarunkowo zaakceptuje. Wystarczy jeden człowiek.

Trzeba pamiętać, że utrata zdrowia, pracy, relacji zawsze domaga się uznania żałoby i przejścia przez nią. Tylko pełne jej przeżycie pozwala stworzyć miejsce na nowy początek. Nieuznana i nieprzeżyta prawdziwie żałoba i tak w nas pozostanie. Osiądzie głęboko i nierozbrojona, choć uśpiona, będzie dalej pracować, a z czasem pozbawi nas sił. Pamiętam słowa mojej mentorki, z którą rozmawiałam kiedyś o stracie. Powiedziała mi: „Wypłacz się prawdziwie, nie szczędź sobie tego”.
Mawia się czasem: co cię nie zabije, to cię wzmocni. A to nieprawda. Co cię nie zabije, to i tak poważnie cię osłabi. Z kryzysu nie każdy wyjdzie nieokaleczony, nie każdy w ogóle z niego wyjdzie.

Nie jest tak, że zawsze damy radę podnieść się z podłogi. Zdarza się, że po kryzysie stajemy na równi pochyłej i nie jesteśmy już w stanie zawrócić. Tracimy wszystkie punkty zaczepienia, staczamy się albo wręcz spadamy na dno. Ale o takich historiach nie pisze się książek, bo będąc ludźmi, nigdy nie chcemy zrezygnować z nadziei.

***

Kornelia ostatni raz zamyka za sobą drzwi gabinetu. Wraca do domu, zdejmuje szpilki, odwiesza żakiet.
Telefon już nie dzwoni, nie ma żadnych zadań do wykonania ani celów do zrealizowania. Wcześniej wszystko było na tempo, w biegu, teraz się zatrzymało. Codzienność wygląda trochę jak emerytura, tyle że niepłatna. Sens, jaki dawała praca zawodowa, uleciał. Nie ma mamy, którą można było się opiekować, ani nadziei, że da się ją jeszcze uratować. Nie ma też kochanego mężczyzny i oparcia w związku.

– Z pędu trafiłam w nicość. Leżałam i patrzyłam w sufit. Do tej pory miałam ciekawe życie, poznawałam wielu interesujących ludzi, byłam w tylu miejscach. Zebrałam bardzo bogatą kolekcję przeżyć i doświadczeń. Niby tak dużo osiągnęłam, a poza pracą nie miałam niczego. I zostałam całkiem sama. Zastanawiałam się, czy komuś jeszcze jestem potrzebna. Pomyślałam, że w sumie to nawet jestem gotowa na śmierć.
Kornelia ma czterdzieści lat i poczucie, że jej życie nie legło w gruzach, ale właśnie się skończyło. Budzi się rano i sama nie wie, po co.

– Nie wiedziałam, jak wypełnić czas, którego nagle było za dużo. Często jeździłam na warsztaty, czytałam. Dotarło do mnie, że najczęściej to cierpienie jest największą motywacją do zmiany. Skoro więc spotkało mnie nieszczęście, teraz powinnam się zatrzymać i zrobić rachunek sumienia.

Jest zdrowa i ma za co żyć. Nie musi się martwić o nikogo, tylko o siebie samą. Nie szuka kompulsywnie pracy, nie zabiega, by objąć nowe obowiązki i wejść w kolejne role. Postanawia dać czasowi czas. Zaczyna analizować, czego chce sama dla siebie. Po raz pierwszy od lat stawia sobie pytanie, czego potrzebuje, a nie – co powinna.
Sięga po możliwości, na które do tej pory nie było w jej życiu przestrzeni. Zamiast kursów z technologicznej integracji transwersalnej wybiera warsztaty tanatoterapii, pracuje z żałobą. Wychodzi do ludzi, na początku wbrew sobie.

Żeby się ze sobą poukładać, potrzebuje jednak przede wszystkim ciszy. Jedzie więc na Mazury, na razie na trochę. W dzień jest tam mniej hałasu, a nocą – mniej światła. Zostaje dłużej, niż planowała, bo bycie tam, tak odmienne od dotychczasowej karuzeli, bardzo ją uspokaja.

Przeczytaj także