Okładka książki "Dziewczęta w maciejówkach"

Zamienić kapelusz na karabin. Polski w walce o niepodegłość

Dagny Kurdwanowska

Z okazji 11 listopada wiele mówi się o mężczyznach, którzy odzyskali dla Polski niepodległość. A co z kobietami? One też walczyły w legionach. Z racji czasów, wiele w męskich przebraniach.

Były nauczycielkami, studentkami, artystkami, hrabiankami, zwykłymi dziewczynami.

Wiele z nich miało ojców i dziadków powstańców. Z opowieści mam i babć znało dramatyczne historie krewnych wywożonych na Sybir po upadku powstania listopadowego i styczniowego. Dla tych kobiet walka o niepodległość Polski była czymś oczywistym. Były wywiadowczyniami, łączniczkami, przewoziły pod sukniami nielegalną prasę, dynamit, a nawet naboje do karabinów maszynowych. Wojciech Lada w książce „Polscy terroryści” opisuje na poły komiczną, na poły dramatyczną historię, kiedy jednej z kobiet rozerwał się pas z nabojami, który miała pod okryciem. Ta, jak gdyby nigdy nic szła dalej, a spod spódnicy na ulicę wypadały kolejne naboje.

Przed wybuchem pierwszej wojny światowej brały udział w szkolenia sanitarnych i wojskowych.

Kiedy w 1914 r. wojna się rozpoczęła dla tysięcy kobiet jasne było, że muszą i chcą stanąć u boku mężczyzn, by walczyć. Szacuje się, że w pierwszej wojnie światowej walczyło kilka tysięcy kobiet. W listopadzie 1918 r. 400 kobiet pomagało bronić Lwowa. Pełniły role wywiadowcze, pomocnicze, medyczne, niektóre brały karabin w wypielęgnowane dłonie i zamieniały eleganckie kapelusze na wojskowe maciejówki. Większość w przebraniu i z lewymi dokumentami, udając mężczyzn. Dlaczego więc z okazji 11 listopada pamiętamy o Piłsudskim, kłócimy się o Dmowskiego, wspominamy Ignacego Daszyńskiego i innych polskich patriotów, a zupełnie zapominamy o Wandzie Gertz, Helenie Bujwidównej, Zofii Trzcińskiej-Kamińskiej i setkach innych niezwykłych, odważnych kobiet, które ryzykowały życie w walce o niepodległość?

Oto historie trzech z nich.

Przybyła ułanka pod okienko

„Spotkało mnie zdarzenie, z którym nie bardzo wiedziałem jak mam sobie poradzić. Oto moja żona najniespodziewaniej zaciągnęła się we wrześniu 1915 roku w Lublinie do II Brygady Legionów Polskich i w pełnym rynsztunku wyruszyła na front bojowy wojny światowej” – pisał we wspomnieniach artysta-grafik, profesor Zygmunt Kamiński. Zofia również jest artystką – obiecującą rzeźbiarką i malarką. Gdy wybucha wojna przebywa w majątku rodziców Leśce na Lubelszczyźnie. Zaniepokojony brakiem wieści profesor jedzie tam w końcu z Warszawy i odkrywa, że Zofii w Leścach dawno już nie ma. U miejscowego krawca zamówiła mundur, kupiła wysokie kawaleryjskie buty, u fryzjera ścięła blond loki, założyła na głowę ułańskie czako i z Zofii Kamińskiej zmieniła się w Zygmunta Tarło. W metamorfozie pomogła jej szwagierka.

Legionista Tarło zostaje przydzielony do plutonu kawalerii sztabowej i jedzie na Wołyń. Bierze udział w potyczkach z kozakami, doświadcza samotnych patroli, ostrzału artyleryjskiego, brodzi w trupach na pobojowisku po walce. Czasem, po babsku, zdarza mu się rozpłakać, ale towarzysze broni nie wierzą, że kobieta mogłaby być aż tak bezczelna, by udawać ułana. Nie zdradzają jej ani łzy, ani gładkie lico. Jej tożsamość zdradza za to mąż, który wszelkimi sposobami stara się o powrót swojej Zosi z wojennego frontu. W końcu dopina swego i Zygmunt Tarło zostaje zdemaskowany. Po wojnie Zofia Trzcińska-Kamińska będzie cenioną artystką, jedną z tych, które w najbardziej przejmujący sposób potrafią pokazać wojnę i losy legionistów. Na plus zdradzieckiemu małżonkowi, który przerwał ułańską karierę żony zaliczmy fakt, że gdyby nie jego wspomnienia o wyczynach Zosi vel Zygmunta nikt by się nie dowiedział.

Chcę być żołnierzem

„Od najmłodszych lat marzeniem moim było zostać żołnierzem w wojsku polskim. Ojciec mój, powstaniec 1863 roku, żył nadzieją ujrzenia niepodległej Polski, często też zbierali się u nas powstańcy, aby snuć nić urojeń o wolnej Polsce” – pisał we wspomnieniach „Kazik”, czyli Wanda Gertz, kobieta, której biografia wystarczyłaby jako materiał na powieść i serial sensacyjny. Mała Wanda zamiast lalek wolała drewniany pistolet i zabawy z chłopcami. Ona mówiła im, że zostanie podoficerem, oni śmiali się z marzeń zadziornej dziewczynki. Kto widział kobietę w wojsku! Na podwórku to inna sprawa, zwłaszcza, gdy brakowało dzieci do zabawy w wojnę.

Gdy wybuchła wojna prawdziwa, Wanda, warszawska harcerka i absolwentka kursów buchalteryjnych, załatwia sobie nielegalne dokumenty na nazwisko Kazimierza Żuchowicza, omija sprytnie badania lekarskie i zaciąga się do wojska, dostając przydział do 2. baterii haubic 1. Pułku Artylerii II Brygady Legionów. Ma subtelną urodę, nie chodzi do łaźni z kolegami, unika badań lekarskich, co budzi podejrzenie niektórych żołnierzy. Gdy któryś podchodzi, zaczepiając ją – Sierżant sztabowy mówi, że jesteście przebraną kobietą i dlatego nie poszliście na oględziny, Żuchowicz odpowiada mu spokojnie – O was mówi to samo.

Walczy jako Żuchowicz, potem pod swoim nazwiskiem, pełni rolę wywiadowcy, posłańca, chodzi na patrole. W 1918 r. organizuje we Lwowie bataliony Ochotniczej Legii Kobiet, które odegrają ważną rolę w obronie tego miasta oraz w wojnie polsko-bolszewickiej w 1920 r. i walk o Wilno. Jej bohaterska walka podczas obrony Wilna zostaje dostrzeżona przez brytyjskiego dziennikarza, który dla „The Times” pisze o 25-latce, która w mundurze, butach z cholewami i czapce, na której Naczelny Wódz pozwala jej nosić odznaki oficerskie staje na czele 250 kobiet, by bronić miasta.

OLK zostają rozwiązane w 1921 r., ale Gertz nie przestaje działać na rzecz Polski. Szkoli, organizuje, zostaje w końcu osobistą sekretarką Józefa Piłsudskiego. Kiedy wybucha II wojna światowa „Kazik” znów rusza do walki. Tym razem organizuje struktury konspiracyjne. Podlegają jej grupy sabotażu, dywersji, sanitariatu i łączności. Latem 1944 r. z ponad stu kobietami, którymi dowodzi produkują bomby i broń. Gdy wybucha powstanie, stają do walki w pełnym rynsztunku.

Po wojnie Gertz emigruje z kraju. Umiera w Londynie w 1958 r. Dosłużyła się stopnia majora. Została odznaczona Krzyżem Srebrnym Orderu Wojennego Virtuti Militari i pięciokrotnie Krzyżem Walecznych. Do końca życia wielu mówiło o niej major „Kazik”.

Nie ma broni dla kobiet

– Nie mamy broni dla kobiet – mówi porucznik Bolesław Bujalski. – Proszę zorganizować punkt sanitarny. To stosowniejsze zajęcie dla niewiast.

Tego jednego rozkazu Helena Bujwidówna nie zamierza wykonać. Do opieki nad rannymi kieruje dwie koleżanki, a sama rusza szukać karabinu. Dołącza do niej jeszcze dwóch kolegów i we trójkę, uzbrojeni w kije napadają na ukraińskich wartowników, wyrywając im broń. Uciekają, chroniąc się w mroku nocy. Żaden żołnierz nie chce zaryzykować zapuszczania się w ciemne lwowskie uliczki i podwórka. Kiedy następnego ranka Helena stawia się przed Bujalskim z karabinem w dłoni, ten kapituluje i pozwala jej walczyć u boku innych żołnierzy. „Porywała mnie myśl o walce” – wspominała po latach Bujwidówna.

W walkach we Lwowie, które wybuchły w listopadzie 1918 r. pomaga ponad 400 kobiet. Helena jako jedna z nielicznych ma broń. Jest studentką medycyny, a swoją waleczność odziedziczyła po matce. Kazimiera Bujwidowa to kobieta-legenda – pisarka, działaczka społeczna, feministka i ateistka. W 1910 roku skierowała do Rady Państwa w Wiedniu petycję w sprawie równouprawnienia kobiet na uniwersytetach. Była też zaangażowana w kampanię przedwyborczą Marii Dulębianki – pierwszej kobiety kandydującej do Sejmu Krajowego. Swoim córkom wpajała, że są równe mężczyznom. Nic dziwnego, że Helena nie wahała się ani chwili, gdy przyszło zamienić kapelusz na karabin.

Podczas kilkumiesięcznej służby chodziła na patrole, brała udział w walkach, także w walkach wręcz. w których za sprawą kolby ukraińskiego karabinu straciła dwa zęby. Za jej odwagę odznaczono ją Krzyżem Srebrnym Orderu Wojennego Virtuti Militari.

Po zakończeniu wojny Helena Bujwidówna (po mężu Jurgilewiczowa) skończyła jako pierwsza Polka studia weterynaryjne. Zawód miał jej uratować życie, gdy w czasie II wojny światowej za współpracę z francuskim ruchem oporu została aresztowana i trafiła do obozu koncentracyjnego Gross Rosen. Udało jej się przeżyć obóz, marsz śmierci i spotkanie z rosyjskimi sołdatami, przed którymi w ostatniej chwili zdołała schronić się na drzewie.

W 1945 r. wróciła do Polski. Zmarła 29 listopada 1980 r. Jest pochowana na warszawskich Powązkach.

Jeśli chcecie lepiej poznać losy Zofii Trzcińskiej-Kamińskiej, Wandy Gertz, Heleny Bujwidówny i dziesiątek innych niezwykłych kobiet, sięgnijcie po książkę Stanisława M. Jankowskiego „Dziewczęta w maciejówkach”, z której korzystałam przygotowując ten tekst.