Ukrainka Vitalina jest piękna. To wysoka, długonoga, dobrze zbudowana blondynka. Po raz pierwszy wyszła za mąż w rodzimym kraju, tuż po dwudziestych pierwszych urodzinach. Była bardzo młoda, bardzo naiwna i – jak sama mówi – bardzo zakochana. Małżeństwo szybko się rozpadło. Były mąż nie lubił pracować. Kochał alkohol, kobiety i beztroskie życie na koszt żony. Vitalina ma silny charakter i nie pozwoli się nikomu wykorzystywać. Wniosła pozew o rozwód. Wolała być sama niż w marnym towarzystwie nieudolnego męża. Po rozwodzie Vitalina długo i na próżno szukała partnera, aż usłyszała o Amerykanach, którzy poszukują ukraińskich żon. Koniecznie młodych i pięknych. Organizacją spotkań zajmuje się firma ze Stanów. Wcześniej trzeba tylko wejść na firmową stronę internetową, załączyć swoje zdjęcie i podać krótki opis – kim się jest, wzrost, wagę, kolor oczu, włosów, zawód i oczekiwania wobec przyszłego małżonka. Vitalina nie miała nic do stracenia, postanowiła zaryzykować.
Wspomina, że pierwsza impreza z Amerykanami była katastrofą. Przyjechali – oględnie mówiąc – mało atrakcyjni, sporo starsi, łysawi, brzuchaci kandydaci na mężów. Rozmowy się nie kleiły. Panowie pchali się z łapami do jędrnych pośladków i dorodnych biustów Ukrainek. Na spotkanie z tym jedynym Vitalina musiała więc nieco poczekać. Kiedy po raz pierwszy zobaczyła swoją przyszłą miłość, od razu wiedziała, że to ten właściwy. Po ośmiu miesiącach rozmów on-line i kilku spotkaniach na żywo zdecydowała się na ślub i wyjazd do Kalifornii. „To było jak skok w przepaść” – przyznaje. „Emigracja na inny kontynent bez języka, pracy, pieniędzy i prawa jazdy, które w Stanach daje wolność i niezależność od innych” [1]. Dzisiaj nazywa się Vitalina Wilson i mieszka w miejscowości Fresno w Kalifornii. Z artykułu opublikowanego w „The Guardian” wiemy, że w 2016 roku plano- wała udoskonalić swój angielski i wrócić do zawodu księgowej oraz że jest szczęśliwą mężatką [2]. Życie Vitaliny to spełnienie marzeń kobiet określanych mianem mail order brides. Tak zwane żony z katalogu w poszukiwaniu lepszego życia sprzedają na rynku małżeńskim swoją młodość, urodę i gotowość do wyjścia za mąż za nieznanego mężczyznę w zamian za spokojne, dostatnie życie na mitycznym Zachodzie. Zgodnie ze starym prawem popytu i podaży – jeśli jest zapotrzebowanie, wkrótce pojawi się oferta i określony zostanie sposób jej realizacji. Układ wygląda tak: mężczyźni z zamożnych krajów szukają młodych, pięknych, posłusznych żon wiernych starym zasadom i są gotowi sporo zapłacić. Kobiety w zamian za obywatelstwo i dostatek przymykają oko na ewentualne niedoskonałości kandydatów na mężów. O transakcje małżeńskie, organizację spotkań i inicjowanie uczucia dba profesjonalny pośrednik.
Wysyłkowa sprzedaż żon
„Międzynarodowe agencje małżeńskie”, nazywane również „międzynarodowymi agencjami zapoznawczymi” lub „brokerami małżeństw międzynarodowych”, to potężny biznes. Pośredniczą w matrymonialnym kojarzeniu mężczyzn i kobiet z różnych części świata. Większość agencji z branży szuka kobiet z krajów rozwijających się lub tych o niższym statusie ekonomicznym – Ukrainy, Rosji, Kolumbii, Brazylii, Chin, Tajlandii i Filipin. Po drugiej stronie na potencjalne żony czekają obywatele Ameryki Północnej, Europy Zachodniej, Korei Południowej, Japonii, Australii i Nowej Zelandii. O sile interesów skoncentrowanych wokół rynku miłości i małżeństw na zamówienie najlepiej świadczą liczby. Według danych z marca 2013 roku dziesięć największych firm z branży – z własnymi stronami internetowymi – przyciągało 12 milionów użytkowników. Jeden z najbardziej znanych pośredników w spotkaniach randkowych, AnastasiaDate, może pochwalić się ponad 150 milionami odwiedzin rocznie i zawrotną liczbą ponad 2,5 miliona maili wymienionych pomiędzy kandydatami na mężów i kandydatkami na żony. Dating Scout (amerykański serwis internetowy, który ocenia portale randkowe) podaje, że AnastasiaDate ma 4 584 000 użytkowników z USA z wyraźną dominacją męż- czyzn i odnotowuje 3775 logowań dziennie3. Ta witryna uchodzi za jedną z najbardziej prestiżowych i sprawdzonych swatek internetowych dla mail order brides. Branża oferująca wysyłkową sprzedaż żon w 2000 roku była warta około 2 miliardów dolarów [4]. Na całym świecie istniało wówczas blisko 2,7 tysiąca agencji, z czego 500 w Stanach Zjednoczonych. Chociaż niezwykle trudno jest zna- leźć dane statystyczne dotyczące biznesu skupionego wokół „żon na sprzedaż”, w 2014 roku amerykański Health Research Funding opublikował raport, z którego wynika, że tylko w latach 2012–2013 branża zanotowała wzrost dochodów o 29 procent [5]. Tahirih Justice Center dodaje, że w latach 2014–2015 w USA w sprzedaży wysyłkowej „kupiono” nawet 16 tysięcy małżonek [6].
Dwie kobiety na ponad stu mężczyzn
Historia żon z katalogu zaczyna się 14 maja 1607 roku. To wówczas grupa około stu osadników i trzydziestu marynarzy założyła osadę o nazwie Jamestown na północno-wschodnim brzegu rzeki Powhatan (James), około 4 kilometrów na południowy wschód od dzisiejszego Williamsburga w stanie Wirginia. Wirginią nazywano – na cześć królowej dziewicy (virgin queen) Elżbiety I – całą wschodnią część wybrzeża Ameryki, na północ od Florydy. Londyn i Jamestown dzielą tysiące kilometrów i dziesięciogodzinny lot.
Na początku XVII wieku była to podróż, w której stawkę stanowiły życie i zdrowie. Motywacją do podjęcia ryzyka mogły być chciwość, nadzieja na szybkie wzbogacenie się, chęć ucieczki z przeludnionej i brudnej Anglii lub marzenie o wielkiej przygodzie.
Pierwszą desperacką wyprawę morską ufundował w 1606 roku sam król Jakub I, dając środki na utworzenie Kompanii Londyńskiej i kolonizację Ameryki Północnej. Historycy piszą, że pierwsze lata, a zwłaszcza zima 1609 roku, były koszmarem. Przeżyło ją zaledwie trzydziestu ośmiu ze stu pierwszych osadników. Susza, a później mróz, głód i choroby, przed którymi europejskie organizmy nie umiały się bronić, zdziesiątkowały przybyszów ze Starego Kontynentu. Wśród śmiałków byli mężczyźni i młodzi chłopcy: robotnicy, stolarze, murarze, kowal, fryzjer, krawiec, murarz, le- karz i kaznodzieja. Nie znalazło się miejsce dla żadnej kobiety. Pierwsze przedstawicielki płci pięknej przypłynęły z transportem w 1608 roku. Dwie kobiety na ponad stu mężczyzn[7].
Kobiety sprzedane za tytoń
„Narzeczone z Jamestown”, „tytoniowe żony”, „żony z katalogu” to tylko niektóre określenia kobiet, które od 1619 roku emigrowały z Anglii za ocean do Jamestown w Wirginii. Podróżowały skuszone wizją lepszego życia w dalekim kraju, z zamożnym mężem przy boku. W Jamestown od momentu założenia osady wiele się działo. Miasto się rozrastało, toczyło wojny z Indianami i od 1612 roku zakładało plantacje tytoniu, fundament późniejszego bogactwa osady i indywidualnych fortun kolonistów. Oprócz chorób, głodu, brudu i miejscowych konfliktów kolonistom najbardziej doskwierał brak… kobiet. Nie chodziło tylko o prowadzenie gospo darstw domowych. Zamorska kolonia nie mogła przecież rozwijać się i rosnąć liczebnie bez żon rodzących potomków kolonistów. Kłopot w tym, że kobiety niechętnie wybierały się za ocean.
O fatalnych warunkach życia w Nowym Świecie opowiadano historie, które mroziły krew w żyłach, i niestety było w nich sporo prawdy. Wspominano o śmiertelnym głodzie, zimnie, brudzie i chorobach. Snuto opowieści o dzikusach, którzy zamieszkują okolice angielskiej osady, napadają i mordują Anglików. Historie o dzikusach były nieco podkoloryzowane. Stosunki pomiędzy lokalnymi plemionami Indian były dość skomplikowane i na początku, tuż po przybyciu białych na ląd, starszyzna Powatanów (najpotężniejszego z miejscowych plemion) okazała Anglikom sporo przyjaźni i zrozumienia, licząc na wsparcie militarne w walkach z sąsiadami. Pomoc w zdobywaniu żywności uratowała białych i pozwoliła przeżyć pierwszą zimę oraz dojmujące chłody. Niestety, stosunki z Indianami pogorszyły się z nieznanych powodów już zimą 1609 roku. Głód w Jamestown był tak wielki, że osadnicy jedli wszystko, co nadawało się do spożycia, włącznie z ciałami zmarłych towarzyszy [8]. Włodarze Jamestown i udziałowcy Kompanii Londyńskiej nie mieli wątpliwości, że jeśli szybko nie znajdą rozwiązania – kolonia upadnie.
Edwin Sandys, skarbnik londyńskiego oddziału Kompanii Wirgińskiej, przekonał zarząd, że najlepszym rozwiązaniem jest płatna emigracja małżeńska. W 1619 roku uruchomiono program finansujący emigrację kobiet do Jamestown. Gotowym na ryzykowny krok w nieznane zapewniano posag w postaci odzieży, bielizny i wyposażenia domu oraz bezpłatny transport, a nawet kawałek ziemi na własność. Obiecano im również szeroki wybór zamożnych mężów oraz pożywienie i dach nad głową na czas podejmowania decyzji. Wybór męża odbywał się listownie. Korespondencja krążyła pomiędzy Starym a Nowym Kontynentem. Żonę wybierało się ze zdjęć, męża poznawało się na podstawie tego, co o sobie napisał, jeśli umiał pisać. Jeżeli był niepiśmienny, romantyczne listy hurtowo kopiował miejscowy sekretarz. Po wyborze męża i żony Kompania Londyńska oddawała koszty podróży i zasiedlenia oraz wypłacała rekompensatę za poniesione trudy – 120 funtów (później 150) tytoniu dobrej jakości. Panny młode z Jamestown przeszły do historii jako „tytoniowe żony”, kobiety sprzedawane za tytoń.
Z czasem znaczące sumy oferowane przyszłym pannom młodym za gotowość do podróży za ocean i poślubienia nieznanego mężczyzny doprowadziły do patologii. Ryzykantki, które liczyły, że w Jamestown spotkają przyzwoitego, szacownego męża, szybko zderzały się z realnym życiem. Od roku 1617 do kolonii wysyłano grupy przestępców, więc spotkanie godnego uwagi kandydata na męża wcale nie było takie proste. Co ważne, nie wszystkie młode dziewczęta trafiały do kolonii z własnej woli. Zdarzały się porwania z ulic i wysyłanie za ocean zarówno kobiet, jak i mężczyzn, wbrew ich woli [9]. W pierwszym transporcie płatnej emigracji do Nowego Świata przyjechało dziewięćdziesiąt kobiet. Najmłodsza miała piętnaście lat, a najstarsza dwadzieścia osiem. W „Encyklopedii kobiet w historii Ameryki” zaznaczono, że ze stu czterdziestu czterech przedstawicielek płci żeńskiej przywiezionych w pierwszych latach do kolonii zaledwie trzydzieści pięć przeżyło sześć początkowych lat niewyobrażalnie trudnego życia [10]. Tak oto, historycznie rzecz ujmując, aranżowane małżeństwa z Jamestown były pierwszymi w historii USA małżeństwami na zamówienie [11]. Z czasem termin mail order brides na dobre zadomowił się w amerykańskiej kulturze, stał się jej nieodzowną częścią i często synonimem niepewności, małżeńskich pomyłek i – nie ukrywajmy – również przemocy wobec kobiet.
Powyższy fragment pochodzi z książki „Ile kosztuje żona” autorstwa Violetty Rymszewicz.
„Ile kosztuje żona” Violetty Rymszewicz to reportaż o rynku małżeńskim i jego mrocznych sekretach. To opowieść o losach kobiet i mężczyzn, którzy szukają miłości i spełnienia w małżeństwie i o tym, co stanie się ze światem, jeśli zabraknie kobiet gotowych na zamążpójście. Reportaże wędrują po całym świecie – od Stanów Zjednoczonych, przez Chiny, Indie, Afrykę Subsaharyjską, a także Europę. Opowiadają historie o kulturowej przemocy wobec kobiet i niedoskonałościach instytucji małżeństwa. Violetta Rymszewicz udowadnia, że systemowa przemoc wobec kobiet stanowi część naszej rzeczywistości. Pokazuje, jak w różnych kulturach wygląda status żon, jak traktowana jest wdowa po śmierci swojego męża i ile tak naprawdę kosztuje żona.
O Autorce:
Violetta Rymszewicz od zawsze chciała pisać, ale powstrzymywał ją nieuleczalny perfekcjonizm i widzenie świata w ostrych, nie zawsze jasnych barwach. Publikowała teksty w „Newsweek Polska”, „Gazecie Wyborczej” i na blogu w na:temat. Studiowała na Uniwersytecie im. Adama Mickiewicza w Poznaniu i University of Cambridge. Jest członkinią Brytyjskiego Towarzystwa Psychologicznego i stamtąd czerpie akceptację dla różnych punktów widzenia, kultur i światopoglądów. Pracuje jako trener biznesu, pomaga kobietom planować kariery i ścieżki edukacyjne oraz wychodzić z kryzysów w karierze.