Jeśli mężczyźni nie potrafią rozmawiać o miłości, to Piotr Adamczyk jest wyjątkiem – o miłości nie tylko pasjonująco mówi, ale i pisze. W swoich książkach Pożądanie mieszka w szafie i Dom tęsknot pokazał, że mężczyzna wrażliwy i zakochany nadal pozostaje męski. To jak to jest z tymi mężczyznami? Czy cierpią na kryzys męskości? Są onieśmieleni przez współczesne kobiety? A może wszyscy przechodzimy kryzys bliskości i zaczynamy się gubić w hipermarkiecie uczuć i seksu? O tym, czy istnieje miłość od pierwszego wejrzenia, kiedy miłość staje się dojrzała i czy kobiety ufają wrażliwym facetom Piotr Adamczyk opowiada Dagny Kurdwanowskiej.
Wierzysz w miłość od pierwszego wejrzenia?
Zależy, na kogo się patrzy! I gdzie. O, i na plaży dla naturystów! Tak, na plaży dla naturystów miłość od pierwszego wejrzenia jest bardzo prawdopodobna! Ale nie w zimie, oczywiście. A tak serio, to mamy tu chyba problem z definicją. Od pierwszego wejrzenia na pewno możliwe jest pożądanie, co więcej – pożądanie możliwe jest nawet jeszcze przed pierwszym wejrzeniem. Można przecież kogoś pożądać jeszcze przed pierwszym spotkaniem, na podstawie, np. listów, rozmów, obietnic lub wyobrażeń.
Można powiedzieć, że to uroczo staroświeckie – listy wywołujące pożądanie i zauroczenie.
Zauroczenie jest możliwe od pierwszego wejrzenia. Zachwyt. Polubić kogoś można od pierwszego wejrzenia. Ale miłość to nie zauroczenie ani pożądanie, chociaż często z tych uczuć bierze swój początek. Miłość wymaga czasu, jest jak owoc, który musi dojrzeć. Zakochanie to faza po zauroczeniu, może przyjść szybko. Słowa wszystko porządkują, trzeba tylko zastanowić się nad ich znaczeniem. Jeśli mówisz: „zakochałam się”, to ujawniasz pewną nowinę, rzecz świeżą, „właśnie się zakochałam”, „wczoraj się zakochałam”, a jeśli mówisz „kocham”, to określasz uczucie, które już trwa, ma pewną ciągłość. Miłość jest uczuciem z pewną historią, żeby kochać, najpierw trzeba się zakochać.
Masz swoją definicję miłości?
Ojej, prób określenia miłości jest z tysiąc. Dla mnie to stan emocjonalnie odczuwanej zależności między uczuciami, głównie między pożądaniem (chociaż pojawia się też zazdrość, tęsknota, tkliwość, troska) a poczuciem połączonej tożsamości (to te dwie przysłowiowe połówki, które się szukają), opartej na dążeniu do wspólnego dobra. Tak mocno w skrócie mówiąc, miłość to dążenie do wspólnoty ciał i ducha.
Mówisz o wspólnocie, a tu, jak typowy facet, jako pierwsze wymieniłeś pożądanie.
Ale to już starożytni twierdzili, że popęd seksualny jest jednym z głównych czynników kształtujących naturę człowieka! I najważniejszy dla przedłużenie gatunku! Ba, nawet nasz papież Polak pisał w książce „Miłość i odpowiedzialność”, że miłość zazwyczaj bierze swój początek z doświadczenia piękna, jakim jest piękno ciała i doświadczenie to ma charakter seksualny. Potem to, oczywiście, musi ewoluować, ale początek z reguły jest taki sam. Uważam, że miłość to pewna transcendencja. Coś jak piękno, prawda i dobro u Platona. Istnieje obiektywnie, w bogu jednym lub drugim, może w naturze albo w kosmosie, jak kto woli. Człowiek jej tylko doświadcza. Oddycha nią tak, jak powietrzem. W tym sensie miłość podobna jest do powietrza. Istnieje niezależnie od człowieka, a jednak także w człowieku. Kiedyś Kościół ładnie mówił o miłości, jest przecież nawet taka kategoria jak „miłość chrześcijańska”, ale teraz mówi głównie o nienawiści.
Przeczytaj także: Jak sobie radzić z kryzysem w związku?
Z tą miłością, zwłaszcza do bliźniego swego faktycznie bywa różnie. A może problem tkwi jednak w tym, że nie umiemy jej wyrażać? Podobno mężczyźni nie potrafią rozmawiać o miłości. Ty, jak na razie świetnie sobie radzisz. W dodatku poświęciłeś miłości dwie książki – jesteś wyjątkiem, czy z mężczyznami nie jest tak źle, jak opowiadają?
Moja trzecia książka też w znacznej mierze będzie o miłości. Ale jest różnica między codzienną rozmową a pisaniem książki. Owszem, mężczyźni w większości nie lubią rozmawiać o miłości, ale to nie znaczy, że nie kochają. Mężczyźni nie lubią też rozmawiać o swoich chorobach, co nie oznacza, że nie chorują. I jak idą do lekarza, to mówią, co im dolega. Po prostu mają taką naturę, że po pierwsze – nie są wylewni, a po drugie – nie przepadają za rozprawianiem o swoich słabościach. O katarze też nie mówią. Po prostu, jak złapią katar, to dzielnie umierają przez tydzień, ale się nie skarżą.
Tu się nie zgodzę, ponieważ jednym z objawów męskiej grypy jest zwiększona skłonność do narzekania. Ale wróćmy do mężczyzn mówiących nie o katarze, lecz o miłości – uczucia to dla nich taka sama słabość, jak niedrożność nosa?
Że niby miłość jest jak katar, bo do jej wyleczenia trzeba siedmiu dni i dużej paczki jednorazowych chusteczek? Nie, nie, czasami znacznie dłużej też nie potrafią się z niej wyleczyć. Poza tym, nawet jeśli czasami traktują ją jak słabość, to w gruncie rzeczy ona daje im siłę.
Zaczynam mieć podejrzenia, że mężczyźni stosują tylko coś w rodzaju kamuflaż. Przecież przez wieki pisanie o miłości było zdominowane przez mężczyzn – Szekspir, Flaubert, Goethe.
Moim zdaniem współcześnie też ją dominują. Weźmy polski rynek, np. Przybora, Mec, Zaucha, Czyżykiewicz, Podsiadło, Pilch, Wiśniewski, Libera, Karpowicz, nawet Żulczyk. Pięknie, lub przynajmniej ładnie, piszą o miłości. Zakładam, że pięknie też potrafili lub potrafią o niej rozmawiać, tak jak wielu innych mężczyzn. Problem – ten, z którym mamy do czynienia na co dzień, tkwi chyba w komunikacji. To nie jest tak, że nie potrafimy rozmawiać akurat o miłości. Nam w ogóle trudno rozmawiać o swoich intymnych potrzebach. Także seksualnych. I nie tylko mężczyznom. Ile kobiet ujawnia partnerom swoje erotyczne fantazje? Dlaczego o nich zazwyczaj milczą? Może jest tak, że to obie strony obawiają się reakcji? Boją się odmowy? Ośmieszenia? Odrzucenia? Chcą uniknąć oceny? A może nasza równowaga i pewność siebie jest tak krucha, zbudowana na blichtrze powierzchowności, że wolimy nie ujawniać naszych wnętrz, aby tej równowagi niż zaburzyć? A może nasze wnętrza są złe, nieczyste, moralnie ułomne, albo je o to podejrzewamy i wolimy do nich za głęboko nie zaglądać? Może podejrzewamy, że zasnął tam diabeł i nie chcemy go budzić?
Zamknięty w sobie i bojący się bliskości mężczyzna oraz pragnąca romantycznych uniesień kobieta, która już do końca życia chce czuć motyle w brzuchu, a jednocześnie ucieka od mówienia o swoich potrzebach – idealny przepis na miłosną katastrofę.
Mężczyźni z natury są nieco mniej ufni niż kobiety, dobór naturalny tak ich ukształtował, inaczej nie przeżyliby polowań, zasadzek i wojen. Kobiety są bardziej otwarte, także w dążeniu do bliskości, bo w przeciwnym razie nasz gatunek dawno by wymarł. Tak więc ta dychotomia, o której mówisz, jest poniekąd naturalna. Ale musi się mieścić w pewnych granicach. Jeśli mężczyzna boi się bliskości, to powinien udać się na terapię. Bo to znaczy, że gdzieś po drodze został przetrącony. Najczęściej w domu. Nikt nie daje nam tyle dobra, co rodzice, ale też sporo dają nam zła. Zresztą, dziś bliskości boją się tak samo mężczyźni, jak i kobiety, zwłaszcza te, które są już po wcześniej nieudanych związkach. Kiedyś nie było tych obaw, bo związki z reguły były stałe. Ludzie nie rozchodzili się, byli ze sobą dożywotnio. Dziś brzmi to ja wyrok więzienia. Mamy wolność, ale ta wolność ma także pewna cenę – płacimy za nią różną walutą, wśród takiej waluty jest też obawa i strach.
Wiele mówi się także o kryzysie męskości, o rosnących oczekiwaniach kobiet, których mężczyźni nie są w stanie już zaspokoić – współczesne kobiety onieśmielają mężczyzn?
W ogóle wiele się mówi, a mało się myśli. Takie czasy. Czasy szybkich słów, szybko powielanych przesądów, plotek, informacji. I braku refleksji nad tym wszystkim. Ja nie mam wrażenia, że jest jakiś kryzys męskości. Niby dlaczego miałby być? Bo niektórzy mężczyźni są zniewieściali? Zawsze byli. Platon też bzykał się z pięknymi młodzieńcami. Mój dziadek był natomiast bardzo męski. Pamiętam go. Chodził z siekierą, rąbał drewno, pił piwo, bekał i mył się co sobotę. Narobił dziewięcioro dzieci, chociaż bieda aż piszczała. Dzięki któremu z tych elementów był mężczyzną? Dzięki niepohamowanej chuci? Czy niechęci do codziennej ablucji? A rosnące oczekiwania kobiet? Bardzo dobrze, że są rosnące! Byłby problem, gdyby były malejące! A kwestia ich zaspokojenia to sprawa partnerstwa w związku – ani mężczyzna, ani kobieta nie powinni być tu pozostawieni sami sobie. A czy kobiety onieśmielają mężczyzn? Jednych pewnie onieśmielają, innych ośmielają – żyjemy w obrębie różnych warstw, grup, społeczności, które na co dzień się mieszają. Kiedyś księżniczki też onieśmielały parobków, z tym że dziś mamy bardzo dużo księżniczek, a księciów jak na lekarstwo.
A nie jest tak, że przechodzimy przez jeszcze inny kryzys – kryzys bliskości? Trudno wyobrazić sobie bez niej dojrzałą miłość.
Nie ma miłości bez bliskości. To oczywiste. A z bliskością rzeczywiście jest problem. Do wielu tradycyjnych powodów dochodzi kulturowa atomizacja. Z jednej strony – nasza cywilizacja to czas relacji internetowych – można żyć, pracować, robić zakupy, romansować i uprawiać wirtualny seks nie wychodząc z domu. Nasza cywilizacja to czas Call Center, telemarketingu i telekontaktu, czas obecności teleludzi. Czas pobieżnych relacji, zdawkowych rozmów, powierzchownych znajomości, płytkich emocji. To nie sprzyja bliskości. Z drugiej strony – dziś bardzo łatwo nawiązać z kimś kontakt, internet pełen jest potencjalnych kochanków i przyjaciół. A im łatwiej ten kontakt nawiązać, tym łatwiej można się sparzyć. Zdarzyło się to chyba już każdemu z nas. Wszyscy jesteśmy poparzeni psychicznie. Jeśli raz sparzyłaś sobie dłoń, to nie wysuwasz jej już z taką ufnością. Z psychiką jest podobnie. Dlatego często obawiamy się ponownej bliskości. Ale paradoksalnie – im bardziej jesteśmy poparzeni, tym bardziej ciągnie nas do ognia. Bliskość jest naturalną potrzebą człowieka, dlatego tęsknimy do niej, marzymy, szukamy jej. Co nie znaczy, że z odnalezionej potrafimy skorzystać.
Masz poczucie, że życie miłosne przypomina dziś trochę hipermarket – wielki sklep, w którym możesz dostać wszystko, więc nie potrafisz zdecydować się na nic, w którym kuszą liczne promocje, a kiedy już w końcu coś wybierzesz, to i tak tylko na chwilę, bo przecież zaraz może trafić się coś lepszego?
Tak bywa pewnie dlatego, że miłość zastąpiliśmy miłostkami. Łatwo ulegamy przygodom, zbyt łatwo, ale trudno im się oprzeć, bo bywają takie przyjemne. Popękały wszystkie dotychczasowe bariery, także społeczne, religijne i moralne. Kiedyś cnota była powodem do dumy, dziś to tylko przejściowa uciążliwość. Grzech stał się niemal synonimem rozkoszy, a nie wiecznego potępienia. Zepsuł nas czas. Wbrew pozorom, mamy go więcej niż kiedykolwiek. Kiedyś dzień kończył się o zmroku, ludzie nie siedzieli nad byle czym do pierwszej w nocy. Życie trwało krótko, ze wszystkim trzeba się było spieszyć. Dziś wydaje nam się, że ze wszystkim zdążymy. Dwudziestopięcioletnia dziewczyna ze spokojem może powiedzieć, że ma jeszcze czas na założenie rodziny, to samo może powtórzyć pięć lat później. A czas na miłość? Kiedyś wszystko było trwałe. Człowiek miał jedną rodzinę, jeden dom. Dopóki się dało, to nawet mebli i garnków w tym domu nie zmieniał. Dziś zmienia dom kilka lub kilkanaście razy, a tzw. rzeczy trwałego użytku wymienia co kilka lat, więc jaka to trwałość? Żyje w przejściowym domu wśród nietrwałych przedmiotów. Ta nietrwałość, skłonność do zmian, jest złą cechą naszej cywilizacji i obawiam się, że dotyczy nie tylko rzeczy.
Bohater Pożądanie mieszka w szafie, także Piotr Adamczyk do pewnego momentu tak właśnie żyje – co sprawia, że Piotruś Pan postanawia dorosnąć, a powierzchowne związki przestają mu wystarczać?
Każdy związek jest na początku powierzchowny. Jeśli się nie rozwija, nie wnika w głąb, to z czasem się rozpada. Miłość powstaje w procesie, to historia uczucia, które właśnie dorosło. Każdy z nas musi tę historię opowiedzieć sam sobie. Bywa, że próbuje i ma nawet dobry początek, ale coś w tej historii się nie klei i ciąg dalszy nie chce nastąpić. Trzeba wtedy zacząć od nowa albo jeszcze poczekać, bo może nie dojrzeliśmy do tej opowieści. Piotruś Pan też musiał dojrzeć, by usłyszeć swój dzwon, a w tym wypadku swoją Dzwoneczek. Hm.. Jakby to brzmiało? Nie pytaj, Piotrusiu, komu dzwoni Dzwoneczek, dzwoni on tobie?
Hipermarket uczuć to także hipermarket erotyczny. Dzięki filmom, seks kojarzy się ostatnio głównie ze spełnianiem wymyślnych fantazji i sferą czysto cielesną. Mam wrażenie w Twoich książkach jest inaczej – że erotyka i namiętność wynikają z bliskości i otwarcia na emocje.
Seks jako zabawa wyłącznie cielesna jest dobrym wynalazkiem dla licealistów. Ale z czasem człowiek wyrasta z zabaw i oczekuje czegoś więcej niż tylko eksperymentów z nowymi pozycjami. Owszem, seks jako ruch w te i nazad jednostajnie przyspieszony zawsze sprawia przyjemność i korzystnie wpływa na układ krążenia, podobnie jak gra w ping ponga czy kometkę. Można go nawet uprawiać wyczynowo, jeśli ktoś ma ochotę, ale gdy raz zakosztuje się seksu opartego na miłości, to już nigdy ten bez uczuć nie będzie tak smakował. I to nie tylko z powodów czysto romantycznych. Miłość to nie tylko recytowanie wierszy, to także czysta chemia, te wszystkie fenyloetyloaminy i dopaminy, które robią z naszym mózgiem takie cuda, że w wierszach się nie mieści. Dlatego nawet z czystego wyrachowania warto się kochać z potrzeby uczuć. To niezbędne składniki dobrego seksu, zresztą w drugą stronę też to działa – trudno o pełen związek bez seksu, nawet ziemniaki nie smakują bez soli, a cóż dopiero miłość. Jednak, żeby nie było tak pięknie – towarzysząca miłości dopamina występuje także w przypadku zwykłego pożądania. Ale może to jest tak jak z narkomanami – z czasem potrzebujemy zwiększenia dawki, więc dla uzyskania tego samego poziomu satysfakcji nasze uczucia też muszą być coraz silniejsze.
No właśnie, tylko, że miłość ma także swoją mroczną stronę, bo wiąże się z tęsknotą, brakiem, czasem odrzuceniem i samotnością. Mężczyźni w Twoich książkach otwarcie o tym mówią. Łamią w ten sposób ważny stereotyp – twardziela, który nie płacze i nie okazuje emocji. Chcesz w ten sposób pokazać innym mężczyznom – panowie, to nie takie straszne, spróbujcie?
Nie, nic nie chcę pokazywać innym mężczyznom. Mam ich w dupie. Co mnie obchodzą inni faceci? Chcę pokazać kobietom, że to mną, a nie nimi, powinny się zainteresować.
Oho, odezwał się w Tobie samiec Alfa. Od powiedzenia „Kocham Cię” życie się nie skończy, a wręcz przeciwnie – może się zacząć? Co zyskuje mężczyzna, kiedy już się przełamie?
A czy ja mówię, że coś zyskuje? To nie jest takie proste. Owszem, może się zdarzyć, że facet powie na randce „kocham cię” i kobieta pójdzie z nim do łóżka. Ale czy to jest zysk? Dla kogo? Może też dla niej, bo akurat miała ochotę? Przecież to nie jest tak, że tylko faceci lubią się bzykać, a kobiety robią to z litości. Chociaż być może kiedyś tak właśnie myślano, bo słowo „miłość” w języku prasłowiańskim właśnie oznaczało litość. Ale dziś, moim zdaniem, w tej grze, która toczy się na początku znajomości, lepiej tego nie mówić. Bo początek to zazwyczaj jest takie trochę szczeniackie siłowanie się. Jeśli zrobisz krok do przodu, to ona często zrobi krok wstecz. Obie strony powinny się wtedy trzymać wzajemnie w lekkiej niepewności. Wówczas bardziej się starają, a im więcej wkładają wysiłku w budowę przyszłego związku, tym większą czują potem satysfakcję. Natomiast przychodzi czas, w którym mężczyzna bezwzględnie jest zobowiązany powiedzieć, że kocha. Bo te dwa małe słowa, o ile są szczere, to nie tylko radość z ich brzmienia, ale także rodzaj wątłej polisy dającej kobiecie poczucie bezpieczeństwa.
Męskie oddanie działa jak afrodyzjak?
To Ty już wiesz lepiej. Ale zgodziłbym się z tym. Tak, to może być kręcące, jeśli mężczyzna daje odczuć, że kocha. Przy czym może to także wyrazić na tysiące sposobów. Może np. wyjść po swoją dziewczynę na przystanek z parasolem, gdy pada. No i nic by mu się wtedy nie stało, gdyby podając jej ramię powiedział czasami: kocham cię.
Mam wrażenie, że kobiety ciągle trochę nie ufają wrażliwym mężczyznom. Wiele kobiet uważa wrażliwość za niemęską, podejrzaną – w końcu wiadomo, że facet i tak myśli tylko seksie, a romantyzm to pewnie przykrywka. To jak to jest – miłość, tęsknota są męskie?
Wszystkie uczucia są tak samo męskie, jak i kobiece. Miłość, gniew, nienawiść. Strach, radość, zwątpienie. Nawet płacz nie ma jednej płci. Co nie znaczy, że mężczyzna może być mazgajem. Powinien bardziej reagować gniewem niż łzami. Ale z pewnością powinien być wrażliwy. Wrażliwość na krzywdę kobiety, na płacz dziecka jest oznaką męskości i oznacza nie słabość, lecz wolę niesienia pomocy. Wrażliwość na piękno oznacza gotowość, by o nie walczyć. Wrażliwość na dobro oznacza siłę, by tego dobra bronić.
Czego byś życzył wszystkim zakochanym?
Nieprzemijania.