Bądź dla siebie najważniejsza

Dagny Kurdwanowska

Wierzę w solidarność kobiet, wiem, że potrafimy się wspierać i podawać sobie rękę, gdy inna kobieta znajdzie się w biedzie, mówi Katarzyna Miller, ambasadorka akcji "Solidarność kobiet ma sens".

Kobieta nie może być szefem, bo jest za słaba i sobie nie poradzi. Najgorszymi szefami są kobiety. Kobiety, które osiągną sukces chcą szkodzić innym kobietom, a do celu zawsze dążą po trupach. Jeśli kobieta jest ładna, to na pewno jest głupia i inne kobiety lubić jej nie będą. To tylko kilka ze stereotypów, które codziennie kształtują naszą rzeczywistość. Trzecia odsłona akcji „Solidarność kobieta ma sens” ma na celu walkę ze stereotypami, które są krzywdzące dla kobiet, które je ograniczają i utrudniają rozwój. Tegorocznymi ambasadorkami akcji zostały Katarzyna Miller, Monika Mrozowska i Marietta Żukowska. I to właśnie z Katarzyną Miller, psycholożką, psychoterapeutką, filozofką i poetką rozmawiamy o niszczącej sile stereotypów, o tym, czy stereotypem jest przekonanie, że solidarność kobiet to mit, co kobietom daje przyjaźń, dlaczego warto być oświeconą egoistką oraz co zrobić, żeby wzmacniać siebie i inne kobiety.

Dagny Kurdwanowska: Spotykamy się z okazji kolejnej odsłony akcji „Solidarność kobiet ma sens”. Jej tematem przewodnim są stereotypy. Tymczasem, coraz częściej spotykam się ze stereotypem, że solidarność kobiet to mit. Zamiast być solidarne, rywalizujemy ze sobą, podkładamy sobie nogi i jesteśmy dla siebie złośliwe. Pani wierzy w kobiecą solidarność?

Katarzyna Miller: Oczywiście! Bardzo głęboko w nią wierzę. Mało tego, powiedziałabym, że jest dokładnie odwrotnie – potrafimy się świetnie wspierać i podawać sobie rękę, gdy inna kobieta znajdzie się w biedzie. Jeśli jakaś kobieta mówi, że od innych kobiet doświadcza tylko złych rzeczy, zapytałabym ją, jak ona sama traktuje kobiety i ile kłód rzuciła pod nogi swoim koleżankom. Poznałam kiedyś dziewczynę, która na dzień dobry oświadczyła mi, że nie znosi kobiet. „To może ja lepiej pójdę sobie z twoim mężem na spacer, bo po co mam tu w takim razie siedzieć?” – zapytałam. Więcej się nie kontaktowałyśmy, bo i po co?

Skąd się bierze stereotyp braku kobiecej solidarności? Wiele kobiet naprawdę w niego wierzy.

Jeśli bardzo chcemy mieć rację, to wypatrujemy tylko tych dowodów, które ją potwierdzą. Kiedy słyszę, obojętnie, czy to mówi kobieta czy mężczyzna, że najgorszymi szefami są kobiety albo że nikt tak, jak kobiety nie potrafi być podły i okrutny, to się wściekam. To są po prostu łgarstwa i naciąganie rzeczywistości. I mężczyźni, i kobiety potrafią się zachowywać nie fair. Każda płeć robi to w inny sposób. Kobiety, jeśli już tak się zachowują, robią to bardziej dyskretnie. Tak się dzieje, bo przez wieki nie mogły działać wprost – kiedy próbowały, spotykała je za to kara. Mężczyźni to co innego – u nich różne wredne zachowania czasem nawet się pochwala, bo to dowodzi, że potrafią walczyć o swoje. Pojedynkowanie się z rywalem było powodem do chwały. Kobiety taplające się w błocie i wyrywające sobie włosy z głowy to niezbyt przyjemny widok. Natomiast powtarzanie, że kobiety nie są solidarne, że ciągle podstawiają nogę sobie nawzajem, to zdecydowanie przesada, a i woda na patriarchalny młyn.

Solidarne kobiety to coś, czego mężczyźni się boją?

No jasne, że tak. Boją się, żebyśmy, broń Boże, naprawdę nie wzięły władzy w swoje ręce. Ale my się tej władzy też boimy. Jesteśmy przyzwyczajone do tego, że jeśli rządzimy, to raczej pokątnie i nieoficjalnie, jak szare eminencje. Dlatego nie zawsze potrafimy stać w pełni za sobą i się wspierać. Mamy też problem z przeżywaniem krytyki, która jest nieodłącznym elementem sprawowania władzy. Mężczyźni też nie lubią być krytykowani i czasem zachowują się jeszcze gorzej niż krytykowane kobiety, ale jednak mieli trochę więcej czasu, żeby się oswoić z tym, że tego, kto ma władzę, ostro się krytykuje – prezydenta, premiera albo szefa.

Przez lata funkcjonował stereotyp, że kobieta na stanowisku kierowniczym sobie nie poradzi, bo jest za słaba. Dziś badania pokazują, że mądra kobieta-szef to dla firmy czysty zysk.

Pracowałam z różnymi szefami. Pamiętam pewną szefową, która była okropna, głupia jak but i jeszcze do tego niesprawiedliwa. Pamiętam także tłumy niemądrych szefów. Ale moim najlepszym szefem była właśnie kobieta – sprawiedliwa, mądra, dojrzała. Potem ją przenieśli do innego działu, pojawił się nowy szef – też kobieta, która to wszystko, co zbudowała jej poprzedniczka, rozłożyła w trzy miesiące. Skłóciła ludzi, nauczyła ich donosić na siebie, ludzie zaczęli przychodzić do pracy z bólem brzucha. Oglądanie tego, co jedna kobieta zbudowała, a druga zepsuła było naprawdę wstrząsającym przeżyciem.

To może te historie, o których wspominałam na początku nie są wcale przesadzone?

Mam wiele dowodów na to, że kobiety są swoimi sprzymierzeńcami i gdybym miała wybrać, czy chcę żyć na świecie z samymi kobietami, czy z mężczyznami, to wolałabym z kobietami. Myślę jednak, że gdyby nie było mężczyzn, to nie wiadomo, czy byśmy jakoś nie narozrabiały. Od czasu do czasu próbuję sobie wyobrazić taką wersję „Władcy Much” Williama Goldinga, w której występują dziewczynki zamiast chłopców.

„Władca much” to bardzo ponura wizja świata, w którym władza infekuje umysł i sprawia, że bohaterowie zaczynają dążyć po trupach do celu. O kobietach, które zyskują władzę często mówi się, że stają się bezwzględne, że wciągają drabinkę, uniemożliwiając awans swoim koleżankom, że traktują inne kobiety znacznie surowiej niż mężczyzn. Z drugiej strony, wiele kobiet, kiedy może sięgnąć po sukces, po awans, wycofuje się i tego nie robi. Dlaczego tak się dzieje?

Dawno temu, z wielkim bólem serca i żalem odkryłam, że nasze matki nam wcale dobrze nie życzą. To jest według mnie źródło tego wszystkiego. Niby chcą dla nas jak najlepiej, ale w gruncie rzeczy mówią do nas: „taki jest kobiecy los i nie ma powodu, żeby twój był lepszy niż mój”. A córkom, bez wsparcia ich matek, bardzo trudno jest je przerosnąć i przyjąć powodzenie, sukces i szczęście. Zwłaszcza, jeśli ich matka czegoś takiego nie doświadczyła. Jedne walczą bezwzględnie, a inne rezygnują z awansów, rezygnują z pozycji, z miłości, z kolejnych szans, które życie im podsuwa pod nos, bo w głowie im się układa, że jeśli to przyjmą, ich mama będzie nieszczęśliwa. W jakiejkolwiek grupie się nie znajdę, obojętnie, czy jest w niej 10 czy 500 osób, zawsze pytam: kto ma lub miał szczęśliwą matkę? Podnosi się najwyżej parę rąk. W małych grupach czasem żadna. To ja się pytam, od kogo mamy się uczyć tego szczęścia i tej sympatii dla innych kobiet? Patrząc na to z tej perspektywy, to cud, że w ogóle kobiety lubią ze sobą być.

Może ratuje nas to, że potrafimy się ze sobą dobrze przyjaźnić?

Coś w tym jest, bo jednak mężczyźni nie chodzą w grupach. Dziewczyny, a przynajmniej większość z nich, lubi być w grupie. Dość wcześnie nauczyłyśmy się, że potrzebne nam są sprzymierzeńczynie. To osoby, przy których możemy być w miarę sobą, przy których możemy sobie odsapnąć i które w razie czego dadzą nam wsparcie. Zawieramy więc różne sojusze z innymi kobietami. A warto powiedzieć, że sojusze się zawiera, żeby komuś albo pomóc albo zaszkodzić. Dlatego różnie z tą naszą współpracą bywa. Ale dobrze, że się wzmacniamy wzajemnie. Mamy w sobie ogromną siłę, z której często nie zdajemy sobie sprawy. Nasza moc płynie z tego, że zawiadujemy życiem i śmiercią – rodzimy dzieci, dajemy nowe życie. A jednak wiele z nas z tej mocy nie korzysta. Jesteśmy zbyt ulałe i za dużo wciąż pozwalamy mężczyznom. Dlatego oni sobie mogą na tak dużo wobec nas pozwalać.

Jesteśmy solidarne w przyjaźni, pomagamy sobie, kiedy mąż zdradzi, chłopak zostawi, dziecko zachoruje. Może nie nauczyłyśmy się jeszcze przenosić tej solidarności ze sfery prywatnej, na zawodową lub polityczną, czyli w te miejsca, które są naturalnym środowiskiem męskim?

Proszę spojrzeć na to, co się stało niedawno w USA. Patrzymy z powątpiewaniem na Hillary Clinton, kobietę, która pnie się w górę i chce zostać prezydentem. Jest taki strasznie głupi stereotyp, który mówi, że kobiety nie mogą wejść do polityki, bo się na niej nie znają. Odpowiadam zwykle, że ci panowie, którzy już są politykami, często jeszcze gorzej się nie znają niż jakakolwiek kobieta. Ale oni siedzą od dawna na tych stołkach i w końcu to na nich głosujemy. W Stanach Zjednoczonych z jednej strony był chamski, prymitywny seksista i rasista bez doświadczenia w polityce, a z drugiej była wykształcona i doświadczona polityczka. I kto wygrywa? Donald Trump, w dodatku także dzięki głosom kobiet.

Część kobiet nie chciała głosować na Clinton tylko dlatego, że była kobietą. Ważniejsze dla nich były jej przekonania i program polityczny, który nie uwzględniał potrzeb kobiet. Feministki z kolei wytykały jej, że została głosem kobiet dopiero w ostatniej fazie kampanii i tylko dlatego, żeby stanąć w kontrze do Trumpa, a tak naprawdę niewiele zajmowały ją prawa kobiet.

A dla mnie to, że jest kobietą to wystarczający argument. I kropka. Moim zdaniem problemem było to, że Clinton nie wpisywała się w stereotyp kobiecości. To twarda baba, niekoniecznie ciepła, spolegliwa i opiekuńcza, co wielu ma jej za złe. Pamiętam, jak jedną z moich babskich grup odwiedził mężczyzna i zadał pytanie uczestniczkom – czym dla Was jest kobiecość? No i się zaczęło – że to czułość, oddanie, miłość, miękkość, dobroć, empatia. Nie wytrzymałam i powiedziałam, że nie mogę tego słuchać. Nic szczególnego nie trzeba robić, żeby być kobietą! Jest się kobietą i koniec. Jedna jest ciepła i opiekuńcza, druga twarda i ambitna , a trzecia nijaka.

Chodzenie na wybory i głosowanie na kobiety to też przejaw solidarności kobiecej?

Oczywiście. Dla mnie ważne jest, żeby jak najwięcej kobiet było w parlamencie. Dlatego będę na nie głosowała choćby tylko za to, że noszą damskie majtki i mają cycki. Clinton ma prawo być twarda, zimna i niesympatyczna. Ona się nie ma podobać. Ma być skutecznym politykiem. Czy mężczyzn ocenia się patrząc na to, czy są dość męscy, żeby zajmować jakieś stanowisko?

Zauważyła Pani, jak wiele kobiet wspierających kobiety odżegnuje się i mówi – tylko proszę nie sądzić, że jestem feministką. Wchodzimy w kolejny stereotyp – bycie feministą oznacza, że jesteś agresywnym babochłopem.

Od dziecka nigdy nie miałam wątpliwości feministycznych. Dla mnie zawsze było jasne i absolutnie zrozumiałe, że najpierw jestem istotą ludzką, a potem kobietą i w związku z tym mam takie same prawa i takie same obowiązki, jak mężczyźni. Oznacza to także, że jestem odpowiedzialna za to, co robię i myślę o sobie oraz za to, co robię innym ludziom. Szanuję bardzo i kocham kobiety, które walczyły i walczą o prawa innych kobiet. Zawdzięczamy im to, jak wygląda dziś nasze życie. Wiele kobiet kończy studia, ma świetną pracę, robi karierę, same o sobie decydują. Ile z nich ma świadomość, dzięki komu mogą tak żyć? Dzięki sufrażystkom, feministkom, kobietom, które się sprzeciwiały, gdy próbowano naszą wolność ograniczać. Ile z nich wyszłoby dziś na ulicę, żeby walczyć o prawa wyborcze? Ostatnie pokolenia dostały to wszystko na tacy, dlatego tak ważne jest, żeby o tym pamiętać i dbać o to, co już zostało wywalczone. Dostałaś to kobieto, bądź wdzięczna i bądź czujna, czy przypadkiem ktoś nie próbuje nam tego prawa odebrać. A jeśli będzie próbował, to znów trzeba będzie wyjść na ulice i walczyć. Nie rozumiem sytuacji, w której kobieta mówi, że to nie jej sprawa i o nic walczyć nie będzie.

Dlaczego tak się dzieje? Dlaczego, kiedy widzimy wyrachowanego polityka uważamy go za silnego i charyzmatycznego przywódcę, a kiedy tę samą rolę ma pełnić kobieta, oceniamy ją jako zimną i wredną sukę?

Ludzie chcą trzymać się tego, co dobrze znają. Wolą, żeby pewne rzeczy się nie zmieniały. Taka jest siła tradycji. A tak naprawdę to jest sztywniactwo, oszustwo, brak umiejętności rozwoju, a przede wszystkim lęk i utrzymywanie poczucia bezpieczeństwa za wszelką cenę – bez świadomości, że bezpieczeństwo sztywne przestaje być bezpieczeństwem.

Przed czym jest ten lęk?

Przed nowym i przed tym, czego nie znamy. Wydaje się, że świat już wszystko poznał. Wiek XX pokazał nam siłę ludzkiego zła. Powinniśmy się wzmocnić i pod wieloma względami jesteśmy mocniejsi. Powstała na przykład psychologia i psychoterapia, lepiej poznaliśmy naturę człowieka i zrozumieliśmy, że można zająć się swoimi emocjami. Mamy wiedzę niesłychanie już usystematyzowaną, a wciąż często służy nam ona do tego, by pewne problemy sprowadzić do szyderstwa i stereotypu. Mówi się – „O ten to pewnie miał ciężkie dzieciństwo”. A taka jest właśnie prawda – gorzej sobie w życiu radzi, bo prawdopodobnie miał trudniejszy start, rodziców, którzy go nie wspierali i udowadniali mu, że jest nikim. Prawda o nas samych potrafi być dla ludzi tak porażająca, że wolimy ją obśmiać niż w nią zajrzeć. To dotyczy także tego, o czym już rozmawiałyśmy, czyli relacji matka-córka.

Ta relacja także obrosła mnóstwem stereotypów, które mówią m.in. że matka ma zawsze rację, a nawet jak nie ma, to matkę trzeba kochać.

Taa, jest taki fajny dowcip, że matka jest tylko jedna…Wielokrotnie opowiadałam już o tym, że sama miałam tego pecha, a może szczęście – zależy jak na to spojrzeć, bo miałam bardzo trudną relację ze swoją matką. Ona miała ciężko ze sobą, a ja z nią. Moja mama była nieszczęśliwą kobietą. Nasza relacja to była jedna z najgorszych rzeczy, jakie mnie w życiu spotkały. Była powodem ogromnego bólu, z którym latami musiałam się zmagać, ale także bardzo mnie na różne rzeczy uwrażliwiła. Wiele kobiet ma trudne relacje z matkami i zostają z tym zupełnie same. Ja też byłam z tym sama. Kiedy próbowałam o tym opowiadać, słyszałam – „No, ale to przecież niemożliwe, bo każda matka kocha swoje dziecko”.

W domyśle jest zawsze – „Pewnie ty jesteś niedobrą córką”.

Tak, to zawsze było między słowami. Byłam bardzo niedobrą córką. Byłam bardzo trudną córką dla mojej matki, ponieważ byłam inteligentniejsza, wrażliwsza, mocniejsza od niej. Dałam jej popalić. Zemściłam się za siebie nieźle – muszę z całą satysfakcją to powiedzieć.

Mówienie źle o matce to wciąż temat tabu?

Kiedy wydałam książkę, w której opowiadałam o relacji z matką i zaczęto mnie na jej temat zapraszać do mediów, to zawsze w końcu padało pytanie: „A mamusia to naprawdę była taka niedobra?”. Jeden z dziennikarzy zapytał – „Ale chyba ona panią jakoś kochała?”. Owszem, jakoś mnie kochała, ale właśnie o to chodzi – jaka to była miłość. O tym bardzo mało się mówi i pisze. Na polskim rynku wciąż jest niewiele książek na ten temat. Jest „Matki, które nie potrafią kochać” Susan Forward, a niedawno przetłumaczono „Nigdy dość dobra” Karyl McBride. Ja wiem, że są matki tysiąc razy gorsze od mojej, tylko że człowiek ma swoją subiektywną przestrzeń i swoją prawdę. Pewnie, że nie miałam matki alkoholiczki, która waliłaby moją głową o ścianę.

Ale to nie znaczy, że ta relacja nie była toksyczna.

To wszystko działo się w białych rękawiczkach, ale relacja była toksyczna. A zewsząd słyszę, żeby nie burzyć mitu dobrej matki. Tych mitów i stereotypów, które szkodzą kobietom jest zresztą strasznie dużo dookoła. Kolejny, który próbuję teraz rozwalić to mit romantycznej miłości. On robi kobietom straszną krzywdę.

Mit rycerza na białym koniu, dwóch połówek pomarańczy i motyli w brzuchu, które mają trwać póki śmierć nas nie rozłączy.

To mit, który sprawia, że skądinąd niegłupie kobiety popadają w jakiś amok. Co chwilę mam nowe pacjentki, które mówią: „No ale ja go tak kocham, a on tak jakoś przestał mnie kochać”. Ostatnio przyszła kobieta i uszom swoim nie wierzę – ona w ryk, bo jej facet powiedział jej coś, co z trudem mężczyznom przechodzi przez gardło. Powiedział jej, czego on chce i czego potrzebuje. A zrobił to tak: „Słuchaj, nie mogę na ciebie liczyć, nie jesteś partnerką, jesteś zawieszoną na mnie kobietą i przez 20 lat nawet mi się to podobało, bo tak wyobrażałem sobie małżeństwo, ale mam dosyć. Nie interesujesz się niczym, nie masz pasji, nie jesteś sobą, nie szukasz niczego w życiu, nie rozwijasz się, ja już cię nie chcę”. Przy okazji przyznał się też do zdrady. Ona oczywiście straszliwie to przeżyła. „Co ona ma takiego, czego ja nie mam?” – pytała męża. A on jej szczerze powiedział: „No właśnie o to chodzi, że ona jest kimś i coś ze swoim życiem robi, a ty nie”. Nie zostawił jednak żony, z tamtą się rozstał, ale powiedział jej tak: „Jeśli nie zaczniesz szukać samej siebie, to po dwóch latach ja stąd uciekam, bo już tak nie chcę żyć”. Dopiero wtedy dotarło do niej, że uwiesiła się na nim. Między słowami mówiła mu – oddaję ci swoje życie i czekam na rekompensatę. Tylko, że jej mąż tego nie chciał. Chciał kobiety, która ma zainteresowania, która robi coś ciekawego, a nie poświęca się dla niego. Dzięki temu, że ten facet jest mądry, ona zaczyna rozumieć, że jej do tej pory nie było i że teraz ma bardzo dużo do wygrania – własne życie.

W zamian za miłość rezygnujemy z siebie?

Tak, choć jak widać faceci wcale tego nie muszą chcieć. Ta kobieta przez całe życie nie pracowała, nie rozwijała się. Dziś młode dziewczyny funkcjonują inaczej. Każda chce mieć zawód, być niezależna i samodzielna. I bardzo dobrze. Tylko, że w głowie niewiele się zmieniło, bo mają świetną pracę, dobrze zarabiają, są pracowite, ładne, domek mają fajny i mebelki. Czego im brakuje? Męża. I każda się zastanawia – gdzie ci faceci, dlaczego oni nie chcą się żenić? Proszę zobaczyć, jak teraz wielu jest singli – wśród mężczyzn i kobiet. Ja myślę, że ten właśnie wspomniany już mąż to dobrze wyjaśnił. Pomimo tego, że jesteś zaradna, pomimo tego, że jesteś ubrana, zadbana, zarabiasz, masz fajnie urządzone mieszkanko, do którego chętnie by się każdy wprowadził, to jednak nie jesteś dla mężczyzny partnerką. Bo nadal marzysz o tym, że to on ma brać odpowiedzialność za ciebie i za twoje życie.

Te kobiety chcą mieć ciastko i zjeść ciastko?

Spójrzmy na tę sytuację z innej strony. Myśmy były pozbawiane przez lata prawa głosu, wpływu na decyzje i bardzo wielu innych rzeczy, które wiążą się z wolnością. Przez pokolenia byłyśmy zwalniane z odpowiedzialności. Nie dość, że mężczyźni na nas zarabiali, to mieli nam przyszykować gniazdko, zadbać o to, żeby dzieci dostały posag albo wykształcenie, żeby żona miała co na siebie włożyć. I myśmy się trochę do tego przyzwyczaiły. Nadal chcemy mieć to, co miałyśmy plus to, co sobie wywalczyłyśmy. Czasem pytam kobiet – moje drogie, a jesteście gotowe utrzymywać faceta? No i tu się zaraz krzyk podnosi, bo jak to utrzymywać faceta, nieroba jakiegoś. Mówię wtedy kobietom, że przecież ich babcię utrzymywał dziadek. Ona też pracowała, tyle że w domu, zajmując się dziećmi, obiadami, praniem i prasowaniem.

Utrzymywanie faceta, który siedzi w domu i gotuje obiady nie wpisuje się chyba w żaden stereotyp.

Właśnie! Jedną nóżką ciągle jesteśmy w XIX wieku. Otwierajcie przed nami drzwi, sypcie przed nami płatki róż, noście nas na rękach, uwielbiajcie nas po grób, zabijajcie się dla nas – na tym polegają nasze fantazje o związku. Jaki facet to zniesie? Takich mężczyzn już nie ma. Tamci panowie poginęli. Rosną chłopcy, którzy widzą, że dziewczyny świetnie sobie radzą. Tylko nie rozumieją, dlaczego w takim razie nie radzą sobie tak samo świetnie, kiedy są z nim. Mężczyźni chcieliby kobiety, która jest obok niego, a on jest obok niej, żeby mogli sobie razem być, wymieniać się dobrymi rzeczami, żeby każdy od siebie coś włożył w ten związek i obojgu się żyło lepiej.

Wokół siebie widzę coraz więcej kobiet, które chcą się rozwijać, a których mężowie pochodzą z tradycyjnych domów i nie wiedzą za bardzo, jak je wspierać. One biorą więc sprawy w swoje ręce i stawiają swoich mężów przed faktem dokonanym – Kochanie, w weekend mam studia, więc ty zajmujesz się dziećmi. I po prostu idą na uczelnię, a chłopy muszą sobie jakoś poradzić. Zdarza się jednak, że zwłaszcza inne kobiety dość surowo je oceniają – że są złymi matkami, żonami, że jak takie niezależne będą, to na pewno mężowie je zostawią. I wciąż wiele kobiet ugina się pod tą oceną.

Kobietom, które potrafią wyjść z domu i te dzieci mężowi zostawić bardzo gratuluję i przyklaskuję, bo one robią fantastyczną rzecz. Te oceny, to jest przejaw kobiecej nierefleksyjności – taka głupota emocjonalna. Wiele z nich jest inteligentnych i wykształconych, ale co z tego, że kobieta włada pięcioma językami, skoro nie rozumie samej siebie. A wystarczy pozaprzyjaźniać się z paroma osobami, popytać, poczytać książki, żeby zobaczyć, że świat to nie tylko stereotypy. Tylko, że zdobywając tę wiedzę, stawiając na równouprawnienie, musimy też coś oddać – to, co miałyśmy kiedyś. W wielu przypadkach jesteśmy zniewolone na własną prośbę. Jesteśmy traktowane źle na własną prośbę. Pozwalamy naszym synom i partnerom, na takie rzeczy, które nas same oburzają, kiedy widzimy, że dzieją się innym. A oni to robią, bo im wolno. Gdyby jedna, druga, trzecia dała im czasem po łbie (uwaga! Mówię metaforycznie!), to przy czwartej już by się chłop zastanowił. Ale do tego właśnie trzeba solidarności między kobietami.

Z czego wniosek, że solidarność sama się nie zrobi. Potrzeba włożyć w nią trochę wysiłku, bo musimy zmienić nasze oceny, zrozumieć, że używamy stereotypów. Ale z tym podejmowaniem wysiłku to u nas marnie.

Wysiłku się boimy, ponieważ nas się strasznie źle wychowuje. Wychowuje się nas na odwrót niż trzeba. Powtarza się nam – „wysilaj się” w sprawach, które tego nie są godne, natomiast nie mówi nam się – „postaraj się o to, żeby twoje sprawy, twoje życie i twoje wybory były najważniejsze dla ciebie i takie, jak sobie życzysz”. Warto zdawać sobie sprawę, że człowiekowi jest potrzebna zarówno moc, jak i słabość, wolność i współzależność, bo nie żyjemy sami, tylko wśród ludzi. Potrzebna jest nam umowa społeczna i potrzebne jest nam liczenie się z innymi. To wszystko można robić bez uszczerbku dla godności. A niestety dzieci się wychowuje, zabierając im godność i poniżając je. W wychowaniu nie dostajemy poczucia wartości. Bo kto ma nam je dać? Rodzice, którzy sami nie mają poczucia wartości? Znów wracamy do naszych mam. Ponieważ mamusie i ich mamusie nie miały własnego życia, to nie bardzo wiedzą, że mogą pozwolić na to córce. Tatusiowie z kolei są w coraz gorszej sytuacji jako mężczyźni, więc tym bardziej nie będą córki wyposażać w wolność i moc.

Z jednej strony mamy czarny protest, na który wychodzą tysiące kobiet. Z drugiej, mamy nagonkę na Natalię Przybysz po jej wywiadzie o aborcji. Atakowały ją często te same kobiety, które kilka tygodni wcześniej protestowały i mówiły o wolności dla kobiet. To na czym ta wolność właściwie polega?

Ludzie sobie przede wszystkim nie zdają sprawy, co to jest wolność. Wolność to jest coś nieznanego. Mają poczucie, że wolność jest od czegoś, a nie ku czemuś. Po drugie – zaczęłam o tym naszym złym wychowaniu. Jeżeli się dziecka nie uczy szacunku do własnych wyborów, to ono w ogóle nie żyje swoim życiem. Żyje stereotypem. Dlatego nasze społeczeństwo też żyje stereotypami.

Jak wychowywać dziewczynki, co im mówić, jak je komplementować, jak budować w nich poczucie wartości, żeby te stereotypy zaczęły pękać?

„Wystarczy że jesteś” – tak się powinno mówić. „Cokolwiek robisz, jesteś w porządku” – to też warto powiedzieć. A szczególnie wtedy warto to powiedzieć, kiedy widać, że dziewczynce z tym, co robi jest dobrze. Ważne jest także, żeby uczyć dziewczynki tego, że mogą powiedzieć – nie rób mi tego, nie postępuj ze mną w ten sposób, bo ja się na to nie zgadzam. To ogromna wartość, kiedy dziewczynka potrafi być samodzielna – potrafi samodzielnie myśleć, działać i stać twardo na ziemi. Nadopiekuńcze wychowanie w tym nie pomaga. Ono polega na ciągłym chronieniu przed czymś. Przed czym? Przed życiem?

Przed niebezpieczeństwami. Dlatego powtarzamy – uważaj jak będziesz przechodzić przez ulicę, bo samochód może cię potrącić.

Na takie rzeczy nie mamy wpływu. Zajmujmy się tym, na co mamy wpływ. Można poza tym chodzić ulicą uważnie, a nie ciągle myśląc, czy nas zaraz coś nie stuknie. Dziecko, za które ciągle myśli matka i która ciągle za nie uważa, nie będzie rosło na uważnego człowieka.

Jesteśmy nadopiekuńczym społeczeństwem?

Jesteśmy. Jesteśmy też społeczeństwem zawistnym. Porównującym się i niesłychanie oceniającym się. Mamy rozdęte ego. Nie jesteśmy egoistami, ale jesteśmy egocentrykami. Ja nawołuję do egoizmu oświeconego. Bądź dla siebie najważniejsza. Nie mów dziecku, że inni są ważniejsi od niego. Ono jest najważniejsze dla siebie, ty bądź dla siebie. Odpowiadasz za siebie, czasami wobec innych, ale jednak tylko za siebie. A co my robimy? Dziecko do nas z czymś przychodzi, ma pomysł, a my mu mówimy – Nie, tak nie rób. Mamusia i tatuś powiedzą ci jak masz to zrobić, bo wiedzą lepiej. I co z tego wynika? Dziecko rośnie i nie wie, kim jest. Waha się pomiędzy swoimi odruchami wewnętrznymi, które są normalne, spontaniczne, bo chciałoby zrobić coś, powiedzieć, ale nie może, bo wychowuje się go tak, żeby nie był sobą. Może być jak mamusia albo jak tatuś, ale nie może być tym, kim jest. Stąd tyle zakłamanych osób, które udają, że są kimś innym. Stąd ten egocentryzm zamiast zdrowego egoizmu.

Dla ludzi trudne jest rozróżnienie egocentryzmu od egoizmu. Stereotyp mówi, że egoistka to kobieta, która o nikogo nie dba i nikt jej nie obchodzi.

W ogóle nie mamy pojęcia, że jest jakaś różnica. Dziewczynkom w kółko się powtarza – nie bądź egoistką. Pierwszą rzecz, jaką robię na grupie, to mówię: „Masz być egoistką i masz być dla siebie najważniejsza”. I co wtedy mówią kobiety? „Ojej, ale jak to? Przecież mnie wtedy nie będą lubić” – tak mówią. Odpowiadam im więc, że właśnie dopiero wtedy zaczną je lubić. Człowiek, który jest egoistą lubi siebie, dba o to, aby było mu dobrze i żeby innym ludziom też było przy nim dobrze. On im nie marudzi, inni nie muszą się nim zajmować, bo sam umie zająć się sobą.

Jeśli zrezygnujemy z tej kontroli, tej nadopiekuńczości, to przestaniemy uciekać przed naszym koszmarem, czyli „boje się, że będę jak moja matka”.

Tak. To jest koszmar.

A potem i tak nią zostajemy i powielamy wszystkie błędy.

Oczywiście, choć, na szczęście jednak nie wszystkie. Jak jeździłam do mojej matki i wracałam, to mówiłam do mojego męża: „Wiesz co, jesteś święty, że ty ze mną wytrzymujesz, bo ja patrzę, co ona wyprawia ze mną, to domyślam się, że podobne rzeczy robię później tobie”. Ale staram się być uczciwa i samokrytyczna, pracuję nad swoją samoświadomością, bo mnie nie przeraża, że zobaczę w sobie coś niefajnego. Mnie cieszy, że odkryłam jakąś trudną prawdę o sobie, bo dzięki temu mogłam coś z tym zrobić. Jeśli będę udawała, że tego nie ma, że taka nie jestem, to zawsze będzie coś nie tak. Zawsze coś mnie będzie uwierać. Teraz to już lubię moją mamusię i nawet mogę być jej wdzięczna za to, co mnie spotkało – że tyle musiałam się na tym nauczyć, choć trudne to było jak cholera. Ale jeśli coś jest dla nas trudne, to znaczy, że jest ważne.

Co każda z nas, kobiet, może zrobić, żeby zacząć tę solidarność budować?

To bardzo ważne pytanie. Przede wszystkim trzeba mieć świadomość, że ta solidarność jest wartością. Trzeba o tym głośno mówić i samemu świecić przykładem. Nie wolno siedzieć pod kocem i udawać, że to nie nasza sprawa. Jest masa tematów, w których kobiety same się cenzurują – bo nie będą popularna, bo przestanę być kobieca. Więc bądź aktywna w sposób kobiecy, udzielaj się w grupach kobiecych. Świadoma kobieta musi działać, korzystając z tego, co innego kobiety dla niej zdobyły, wzmacniając to i wzmacniając inne kobiety, żeby i one miały siłę i potrzebę o siebie zawalczyć.

Solidarność kobiet ma sens